– Po trzecie – kontynuowała Cassie – zwykła zbrodnia na tle seksualnym; pedofil ją zabił albo żeby się nie wygadała, albo dlatego, że zabijanie jest częścią jego zabawy. Jeśli coś na to wskaże, będziemy musieli sprawdzić dwójkę miejscowych dzieciaków, które zaginęły w Knocknaree w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym. Ten sam wiek, to samo miejsce, a pod ciałem ofiary znaleźliśmy starą krew – laboratorium już nad tym pracuje, porównują ją z próbkami z osiemdziesiątego czwartego. – I spinkę do włosów pasującą do opisu tej, którą miała zaginiona dziewczynka. Nie możemy wykluczyć związku. – Ta kwestia zdecydowanie należała do Cassie. Ja, jak wspominałem, jestem niezłym kłamcą, ale już samo słuchanie tego, co mówiła, przyprawiło mnie o irytująco przyspieszone bicie serca, a O’Kelly jest o wiele bardziej spostrzegawczy, niż udaje.
– Co, seryjny zabójca? Po dwudziestu latach? A skąd wy w ogóle wiecie o tej spince?
– Mówił pan, żebyśmy się zapoznali z niewyjaśnionymi sprawami, sir – z zadowoleniem odparła Cassie. To prawda, tak mówił – myślę, że usłyszał to na seminarium albo w Kryminalnych zagadkach – ale mówił nam wiele rzeczy, a przecież i tak nikt z nas nie miał czasu go słuchać. – A facet mógł być za granicą albo w więzieniu, albo po prostu zabija tylko wtedy, kiedy jest w dużym stresie…
– Wszyscy jesteśmy w dużym stresie – wtrącił O’Kelly. – Seryjny zabójca. Tylko tego nam brakowało. Coś jeszcze?
– Tak, sir – powiedziała Cassie. – Jonathan Devlin, ojciec, prowadzi kampanię „Przesunąć autostradę" w Knocknaree. Najwyraźniej kilka osób się wkurzyło. Mówi, że w ciągu ostatnich paru miesięcy odebrał trzy anonimowe telefony z groźbami pod adresem rodziny, jeśli się nie wycofa. Będziemy musieli sprawdzić, kto ma spore udziały w tej autostradzie.
– Co oznacza pieprzenie się z deweloperami i gminami – jęknął O’Kelly. – Jezu.
– Będziemy potrzebowali tylu funkcjonariuszy, ilu się da – ciągnąłem – i myślę, że kogoś z wydziału do pomocy.
– Faktycznie, cholera, będziecie. Weźcie Costella. Zostawcie mu wiadomość; on zawsze jest wcześnie.
– Szczerze mówiąc, sir – powiedziałem – wolałbym O’Neilla. – Nie mam nic przeciwko Costellowi, ale nie chciałem, żeby brał udział w tej sprawie. Oprócz tego, że straszny z niego ponurak, a ta sprawa jest już wystarczająco przygnębiająca i bez niego, był upartym typem, który pedantycznie przekopie się przez stare akta i zacznie szukać Adama Ryana.
– Nie mogę dać priorytetowej sprawy trzem nowicjuszom. Wy dwoje dostaliście ją tylko dlatego, że na przerwach surfujecie po stronach porno, czy co tam robicie, zamiast się dotlenić jak cała reszta.
– O’Neill nie jest nowicjuszem, sir. Jest w wydziale od siedmiu lat.
– I wszyscy wiemy dlaczego – złośliwie skomentował O’Kelly. Sam dostał się do zespołu w wieku dwudziestu siedmiu lat. Jego wujek, Redmond O’Neill, jest politykiem średniego szczebla, zwykle wiceministrem sprawiedliwości czy ochrony środowiska czy coś w tym rodzaju. Młody O’Neill nieźle sobie z tym radzi po części w sposób naturalny, a po części dlatego, że taką ma strategię, jest spokojny i można na nim polegać, a to zniechęca ludzi do złośliwych komentarzy. Wprawdzie co jakiś czas musi usłyszeć jakiś przytyk, ale zwykle ma on bardziej refleksyjny niż złośliwy charakter, tak jak u O’Kelly’ego.
– Właśnie dlatego go potrzebujemy – powiedziałem. – Jeśli mamy wsadzić nos w sprawy samorządu bez wywoływania zbyt wielkiego szumu, potrzebujemy kogoś, kto ma w tych kręgach kontakty.
O’Kelly spojrzał na zegarek, poruszył się, żeby wygładzić włosy, i zastanowił się. Była za dwadzieścia ósma. Cassie skrzyżowała nogi i usiadła wygodniej na stole.
– Są za i przeciw – odezwała się. – Może powinniśmy to przedyskutować…
– A co tam, bierzcie O’Neilla – rzucił z irytacją. – Tylko macie uważać i nie pozwolić mu nikogo wkurzyć. Codziennie rano chcę widzieć na biurku raporty. – Wstał i zaczął układać papiery w nierówne sterty. Byliśmy wolni.
Kompletnie znikąd pojawił się niespodziewany, słodki przypływ radości, która mnie przeszyła i rozpłynęła się niczym kop heroinowy. Oto moja partnerka płynnym ruchem ześlizguje się z biurka, unosząc się na rękach, oto zgrabny, wyćwiczony ruch zamykania notesu jednym ruchem, oto mój przełożony wkładający kurtkę i ukradkowo sprawdzający, czy na ramionach nie ma łupieżu, oto jaskrawo oświetlone biuro ze stertami opisanych markerem teczek z aktami złożonych w kącie. Po raz nie wiadomo który uświadomiłem sobie, że to naprawdę jest moje życie. Może Katy Devlin, gdyby dożyła do tej chwili, poczułaby to samo dzięki bąblom na stopach, gryzącemu zapachowi potu i pasty do podłóg w salach tanecznych, dzwonkom, które o świcie wzywają na śniadanie, odbijając się echem w korytarzach. Może ona, tak samo jak ja, uwielbiałaby najmniejsze detale i niedogodności nawet bardziej niż cuda, ponieważ to są rzeczy, które udowadniają, że jest się w danym miejscu.
Pamiętam tę chwilę, bo, jeśli mam być szczery, rzadko zdarza mi się coś takiego poczuć. Kiedy jestem szczęśliwy, znika moja spostrzegawczość, chyba że chodzi o wspomnienia. Mój dar czy raczej fatalna skaza, to nostalgia. Czasami bywałem oskarżany o dążenie do perfekcji, odrzucanie porywów serca, zdarzało się to, gdy tylko zbliżałem się do kogoś na tyle blisko, że tajemniczy, impresjonistyczny blichtr rozpraszał się na pospolite, twarde kropki, ale prawda nie jest taka prosta. Dobrze wiem, że perfekcja jest stworzona z rzeczy przyziemnych. Pewnie moglibyście twierdzić, że moja prawdziwa słabość polega na szczególnej dalekowzroczności, jednak zwykle potrafię dostrzec wzór tylko z pewnej odległości i gdy jest już o wiele za późno.
Żadne z nas nie miało ochoty na piwo. Cassie zadzwoniła na komórkę Sophie i opowiedziała jej, że rozpoznała historię spinki dzięki swej encyklopedycznej wiedzy na temat niewyjaśnionych spraw – odniosłem wrażenie, że Sophie nie do końca to kupiła, ale i tak nie miało to większego znaczenia. Potem moja partnerka poszła do domu, żeby napisać raport dla O’Kelly’ego, a ja wróciłem do domu ze starymi aktami.
Mieszkam w bloku w Monkstown z dziwną kobietą o imieniu Heather, urzędniczką służby cywilnej o głosie małej dziewczynki, który zawsze brzmi tak, jakby za chwilę miała zalać się łzami. Na początku wydawało mi się to urocze; teraz już tylko mnie denerwuje. Wprowadziłem się, ponieważ spodobał mi się pomysł mieszkania blisko morza, czynsz był przystępny i podobała mi się właścicielka (metr pięćdziesiąt, drobna budowa, duże niebieskie oczy, włosy do pasa) oraz snucie fantazji w hollywoodzkim stylu, o pięknym związku rozkwitającym ku naszemu obopólnemu zdumieniu. Zostałem z bierności, ale także dlatego, że zanim odkryłem cały wachlarz jej neuroz, zacząłem już oszczędzać na własne lokum, a jej mieszkanie było tanie – nawet po tym, jak wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie mamy szans na happy end w stylu Harry’ego i Sally, i podniosła mi czynsz.
Otworzyłem kluczem drzwi, krzyknąłem: „Cześć" i ruszyłem do swojego pokoju. Heather była szybsza: pojawiła się w drzwiach kuchni w niewiarygodnym tempie i drżącym głosem zawołała:
– Cześć Rob, jak ci minął dzień?! – Czasem ją sobie wyobrażam, jak siedzi w kuchni, godzina po godzinie, składając brzeg obrusa w idealne pliski, gotowa do skoku, gdy tylko usłyszy, jak przekręcam w zamku klucz.
Читать дальше