Kilka minut temu ktoś zapukał do drzwi. Myślałem, że to oni.
Mam jeszcze dwóch innych przyjaciół, o których warto wspomnieć. Nazywają się Smith i Wesson.
Przyjaźnimy się wprawdzie krótko, ale słyszałem, że można na nich liczyć w potrzebie.
Celuję w drzwi pokoju. Bierzcie ich.
To tylko pokojówka.
Luiza – tak chyba ma na imię – oczywiście pracuje nielegalnie. To mnie martwi. Takich ludzi mogą szantażować, mogą ją przekonać, żeby zrobiła, co zechcą.
Wiem, wiem.
Gadam jak obłąkany, to przechodzi ludzkie pojęcie.
Proszę o cierpliwość.
Trzeba na to spojrzeć z mojej perspektywy.
Złożyć w całość poszczególne elementy.
Zanim mój tato nas zostawił, każdej niedzieli zabierał Jim-my'ego i mnie na śniadanie do Acropolis Diner. Mieli tam papierowe podkładki pod talerze z zagadkami typu „ukryty rysunek”.
Ładna uśmiechnięta kelnerka dawała mi ogryzek ołówka i dopóki na stół nie wjechały naleśniki z jagodami i syrop klonowy, znęcałem się nad obrazkiem.
W tym rzecz.
Nigdy nie udawało mi się zgadnąć, co przedstawia rysunek, przed połączeniem wszystkich kropek. Czasem nawet pomimo umieszczonych nad nim wskazówek.
„Jaki czworonóg to głośne stwo-rżenie?”
„Jaki ssak ciągle puszcza fontanny?”
Koń? Wieloryb? Dziobak?
Po prostu go nie widziałem.
Byłem kiepski w łączeniu punktów. Nie zauważyłem na przykład tego, co łączyło mojego tatę z uśmiechniętą kelnerką, z którą, jak się okazało, regularnie sypiał. Zostawił dla niej rodzinę, zanim skończyłem dziewięć lat.
Teraz łatwiej przychodzi mi łączenie różnych rzeczy.
Ale nie wtedy. Nie na samym początku, zanim jeszcze wszystko stało się naprawdę dziwne.
W wypadku samochodowym zginął mężczyzna. Kobieta skończyła sto lat. Tego samego dnia.
Życie i śmierć.
Tak to już jest, prawda?
Następnego dnia włączyłem komputer.
Jest taka mało znana strona z danymi wszystkich notowanych przestępców seksualnych w Stanach Zjednoczonych -NSOPR.gov. Zacząłem od telefonu do szeryfa z pytaniem o nazwisko. Dennis Flaherty. Zamieszkały w Ketchum City w Iowa.
Strona jest odwiedzana głównie przez mamusie i tatusiów chcących sprawdzić, czy aby sąsiad, który ciągle się gapi na ich pięciolatka, nie parał się kiedyś pedofilią. W dzisiejszych czasach władze mają obowiązek ostrzegać sąsiadów, gdy w okolicy zamieszka notowany zboczeniec. Zdarza się jednak, że komuś wylatuje to z głowy.
W niektórych stanach przestępcy seksualni mogą uniknąć więzienia, jeśli dobrowolnie staną się mniej niebezpieczni. Ale jak to możliwe? Na pewno nie poprzez terapię. Nie w przypadku członków NAMBLA*.
NAMBLA (ang. North American Man/Boy Love Association) - organizacja w USA zrzeszająca zwolenników zalegalizowania stosunków seksualnych z nieletnimi.
Poprzez usunięcie jąder.
Tak jest. Recydywiści kończą jak nerwowi pałkarze w starciu z Rogerem Clemensem: strata piłek w dwóch uderzeniach. Spróbuj kogoś zgwałcić, mając chirurgicznie usunięte libido.
Żadnych rezultatów dla zapytania „Dennis Flaherty”.
Spróbowałem innej pisowni.
Ciągle nic.
Nie poddawałem się jeszcze przez chwilę. Znalazłem kilku Dennisów, ale żaden nie mieszkał w Iowa. Zrezygnowałem mniej więcej po półgodzinie.
Przerzuciłem się na internetową książkę telefoniczną Ketchum City.
Było trzech Flahertych.
Pierwszego nie było w domu.
Drugi powiedział, że nie ma tam żadnego Dennisa.
A potem wybrałem trzeci numer.
– Halo?
– Dzień dobry, mówi Tom Valle z „Littleton Journal”.
– Littleton co? – To była kobieta. Sądząc po zmęczonym życiem głosie raczej niemłoda.
– „Littleton Journal” – powtórzyłem, wspominając czasy, kiedy mogłem zaimponować rozmówcy czymś bardziej prestiżowym. – To taka gazeta. Dzwonię w sprawie Dennisa.
– Aaa. Bingo.
– Czy mogę zapytać, jakie pokrewieństwo państwa łączy?
– Pokrewieństwo? Jestem jego matką.
– Czy ktoś już o nim z panią rozmawiał?
– Tak.
– A więc wie pani o wypadku.
– Tak.
– Bardzo mi przykro.
To zadziwiające, ile razy wypowiadałem te słowa. Kierowałem je do matek, ojców, wujów, ciotek, dziadków, narzeczonych, żon – wystarczająco często, żeby brzmiały jak wytarty frazes.
– Dziękuję – odpowiedziała pani Flaherty.
– To musiał być dla pani szok.
Cisza.
– Tak.
– Czy Dennis z panią mieszkał, pani Flaherty?
– Nie. Straciłam z nim kontakt.
– Dawno?
– Co dawno?
– Jak długo go pani nie widziała?
– Nie wiem. Pięć lat.
– Ale rozmawiała pani z nim?
– Nie.
– Czym się zajmował?
– Zajmował? Dlaczego pan pyta? Zginął w wypadku. Tak mi powiedzieli. Jakie to ma znaczenie, czym się zajmował? Skończmy tę rozmowę.
Nie skończyła. Nie rozłączyła się – słychać było jej płytki, chrapliwy oddech. Palaczka, pomyślałem. Pewnie wdowa albo rozwiedziona. „Straciłam z nim kontakt”, powiedziała beznamiętnie z akcentem ze Środkowego Zachodu. Nie: straciliśmy. Wydawała się rozdrażniona rozmową z niespodziewanym natrętem, ale też chyba pochlebiało jej moje zainteresowanie. Może nie miała ochoty odpowiadać na pytania, ale nie mogła się zmobilizować do odłożenia słuchawki. Jeszcze nie.
– Czy Dennis miał jakieś kłopoty z prawem, pani Flaherty?
– Co?
– Czy był kiedyś aresztowany?
– O czym pan mówi?
O kastracji pani syna.
– Chciałbym wiedzieć, czy kiedykolwiek zrobił coś, czego nie powinien był zrobić? Z powodu problemów natury, dajmy na to, seksualnej?
– Co to ma być? O co pan mnie pyta? Mój syn był dobrym człowiekiem. To ona była przyczyną wszystkich jego problemów.
– Ona?
– Jego żona. – Słowo „żona” wypowiedziała w taki sposób, że brzmiało jak najgorsze wyzwisko świata.
– Co to były za problemy?
– Depresja. Alkohol. Niech pan spróbuje żyć z dziwką.
– A więc mieli problemy małżeńskie?
– Miał ją każdy mężczyzna, który na nią spojrzał. Była śmieciem. Nie wiem nawet, czy mój wnuk…
– Czy wciąż byli małżeństwem?
– Nie.
– Kiedy się rozwiedli?
– Mówiłam panu. Jakieś pięć lat temu.
Nie mówiła mi. Powiedziała, że mniej więcej wtedy straciła kontakt z synem.
– Więc zaczął pić.
– Rozłączam się. Nie będę tu siedziała i mówiła źle o zmarłym.
Właściwie nie o zmarłym, tylko o byłej żonie zmarłego.
– Jeszcze jedno… czy Dennis miał raka?
Tym razem spełniła groźbę.
– Nie – odpowiedziała i rozłączyła się.
Na tym mogło się skończyć.
Dokładnie w tym momencie.
Co właściwie miałem?
Nic.
Ciekawą obserwację lekarza dokonującego oględzin – to wszystko.
Mężczyzna bez jąder ginie w wypadku.
Oczywiście wzbudziło to moje zainteresowanie, ale o to nie było wtedy trudno. Relacjonowałem przyjęcia urodzinowe, objazdowe zawody rodeo, otwarcia komisów samochodowych – żyłem z jałmużny, cicho odbywając swoją pokutę.
I na tym mogło się skończyć.
Gdyby nie dwie rzeczy.
Mieszkałem w wynajętym domu.
Kiedy wróciłem z pracy, zastałem tam hydraulika majstrującego przy piecu do ogrzewania wody.
Walił w piwnicy jakimś narzędziem.
A ja nie wzywałem hydraulika.
Kiedy poinformowałem go o tym, powiedział: „aha, widocznie właściciel wzywał”.
Nie zgłaszałem właścicielowi żadnych usterek.
Читать дальше