– Zatem?
– A co z farbą? Jak wniósł ją do domu? Powinniśmy wszyscy pójść do sklepu i sprawdzić, jak wygląda przeszło sto litrów. Jego samochód musiał parkować przed domem co najmniej dwadzieścia minut, raczej pół godziny. Jakim cudem nikt go nie zobaczył? Samochodu, furgonu, może nawet ciężarówki?
– Albo SUV-a. Podobnego do twojego.
– Może nawet takiego samego. Jakim cudem nikt go nie widział?
– Nie wiemy – przyznał Blake.
– Jak udaje mu się zabijać ofiary bez pozostawienia jakichkolwiek śladów?.
– Nie wiemy.
– No to bardzo niewiele wiecie, prawda? Blake skinął głową.
– Prawda, cwaniaczku. Ale ciągle nad tym pracujemy. Przed nami jeszcze osiemnaście dni, a skoro mamy takiego geniusza jak ty, z pewnością zdążymy przed czasem.
– Macie osiemnaście dni, jeśli facet będzie trzymał się rozkładu – zauważył Reacher. – A jeśli nie będzie się go trzymał?
– Będzie.
– Taką macie nadzieję.
I znów zapanowała cisza. Blake najpierw spojrzał na stół, a potem na Lamarr.
– Julio?
– Wierzę w mój profil. A w tej chwili interesują mnie siły specjalne. Mają dwa tygodnie służby, tydzień na tyłach. Wysyłam Reachera, żeby się wśród nich rozejrzał.
Blake odetchnął z ulgą.
– Doskonale. Gdzie?
Lamarr zerknęła na Reachera. Nie odpowiedziała. Reacher przyglądał się czarnym flagom na mapie.
– Z geografii nic nie wynika – powiedział. – On może stacjonować wszędzie.
– Więc?
– Na początek najlepszy będzie Fort Dix. Jest tam ktoś, kogo znam.
– Kto?
– Niejaki John Trent. Pułkownik. Jeśli ktoś zechce mi pomóc, to przede wszystkim on.
– Fort Dix? – powtórzył Blake. – To w New Jersey, tak?
– Kiedy ostatni raz tam byłem, tak.
– W porządku, cwaniaczku. Zadzwonimy do tego pułkownika Trenta, jakoś się z nim umówimy.
Reacher skinął głową.
– Tylko pamiętaj, wymieniaj moje nazwisko jak najczęściej i jak najgłośniej. Bo jeśli o tym zapomnisz, nie będzie szczególnie zainteresowany udzieleniem ci pomocy.
Blake skinął głową.
– I właśnie dlatego ściągnęliśmy ciebie. Z samego rana wyjeżdżasz z Harper.
Reacher skinął głową. Patrzył na ładną buzię Lorraine Stanley, bardzo starając się nie uśmiechać.
*
Tak, być może nadszedł czas, by wyprowadzić ich z równowagi. Skrócić przerwę. Odrobinę. A może w ogóle dać sobie z nią spokój? To by nimi naprawdę wstrząsnęło. Dowiedzieliby się, jak niewiele wiedzą. Zachować wszystko, jak było, ale zmienić długość przerwy. Dodać szczyptę nieprzewidywalności. Spróbować czy nie? Trzeba to dokładnie przemyśleć.
A może warto okazać także trochę gniewu? Ponieważ w tym wszystkim chodzi właśnie o gniew, prawda? Gniew i sprawiedliwość. Może nadeszła pora, żeby to pokazać. W zrozumiały dla nich sposób. Może pora zdjąć rękawiczki. Odrobina przemocy jeszcze nikomu nie zaszkodziła. No i odrobina gwałtu może uczynić następny raz nieco bardziej interesujący. A może nawet znacznie bardziej interesujący? O tym też trzeba koniecznie pomyśleć.
Więc jak to ma być? Krótsza przerwa? A może więcej dramatu? A może i jedno, i drugie? No właśnie, jedno i drugie. Myśl, myśl, myśl.
*
Nieco po szóstej po południu Lisa Harper zabrała Reachera na poziom parteru i wyprowadziła na zewnątrz, w chłodne powietrze nadchodzącego wieczoru. Poprowadziła go niepokalanie czystą betonową ścieżką do sąsiedniego budynku. Ścieżkę oświetlały rozmieszczone po obu stronach, na wysokości kolan lampy, rozstawione co metr i włączone, ponieważ już zapadał zmrok. Harper szła przesadnie długim krokiem; Reacher nie był pewien, czy dostosowuje się do niego, czy też jest to może coś, czego nauczono ją na zajęciach z chodzenia. Tak czy inaczej wyglądała z tym bardzo dobrze. Ku swemu zaskoczeniu odkrył, że zastanawia się, jak wyglądałaby w biegu. Albo gdyby leżała. Naga.
– Tu jest kafeteria – powiedziała.
Wyprzedziła go, otworzyła szklane drzwi, przytrzymała je, puściła go przodem.
– Po lewej – dodała.
Korytarz był długi, wypełniony brzękiem naczyń i zapachem warzyw, tak charakterystycznym dla publicznych jadłodajni. Reacher szedł pierwszy. W budynku było ciepło, wyczuwał obecność agentki za plecami.
– W porządku. Wybieraj. Biuro płaci.
Kafeteria mieściła się w dużej sali podwójnej wysokości. Przy zupełnie zwykłych, prostych stolikach stały krzesła z giętej sklejki. Cała jedną ścianę zajmowała lada, przy której wybierało się potrawy, i kolejka czekających na obsłużenie pracowników, trzymających w rękach tace. Duże grupy rekrutów w dresach przedzielali agenci w garniturach, z teczkami, stojący po dwóch, trzech. Reacher dołączył do kolejki, z Harper przy boku. Po pewnym czasie dotarł przed oblicze uśmiechniętego Latynosa z identyfikatorem na szyi i otrzymał filet mignon wielkości paperbacka. Kolejny obsługujący dodał do niego frytki i warzywa. Automat wlał kawę. Reacher wziął jeszcze sztućce i serwetki i rozejrzał się za wolnym stolikiem.
– Przy oknie – powiedziała Harper.
Poprowadziła go do stolika dla czterech osób, przy którym nikt nie siedział. Jasne światło w kafeterii sprawiało, że świat za wielkimi szklanymi szybami wydawał się pogrążony w nieprzeniknionym mroku. Dziewczyna postawiła tacę na stole. Zdjęła marynarkę, powiesiła ją na oparciu krzesła. Nie była chuda, ale jej wzrost sprawiał, że wydawała się niesłychanie drobna. Miała na sobie koszulę z drogiej bawełny, a pod koszulą nic, to było więcej niż oczywiste. Rozpięła mankiety, podwinęła rękawy do łokci, najpierw jeden, potem drugi. Jej przedramiona były gładkie i brązowe.
– Ładna opalenizna – powiedział Reacher. Westchnęła.
– Znów FAQ? Tak, cała jestem taka opalona i nie, nie mam szczególnej ochoty tego udowadniać.
Reacher się uśmiechnął.
– Po prostu próbuję rozpocząć rozmowę. Spojrzała mu wprost w oczy.
– Jeśli rzeczywiście chcesz rozmawiać, porozmawiajmy o sprawie.
– Niewiele wiem o sprawie. A ty? Skinęła głową.
– Wiem, że chcę, żeby złapali sprawcę. Te kobiety były bardzo odważne. Umiały się postawić.
– Mam wrażenie, że słyszę głos doświadczenia. Odkroił kawałek fileta, spróbował. Okazał się całkiem niezły.
W restauracjach w mieście płacił czterdzieści dolarów za gorsze.
– Słyszysz głos strachu. Ja się nie postawiłam. Jeszcze nie.
– Bywasz napastowana?
– Żartujesz? – I nagle się zaczerwieniła. – To znaczy… mogę tak powiedzieć i nie zabrzmi to jak zarozumialstwo ani nic?
Reacher odpowiedział jej uśmiechem.
– Tak. Moim zdaniem, jeśli ktoś może, to z pewnością ty.
– Właściwie nie zdarzyło się nic poważnego. No wiesz: rozmowy, komentarze. Znaczące pytania. Aluzje. Nikt nie powiedział, że mam się z nim przespać, żeby dostać awans. Nic podobnego. Ale i tak nie jest lekko. Dlatego ubieram się tak, jak się ubieram. Rozumiesz, próbuję coś tym udowodnić. Że tak naprawdę nic mnie od nich nie różni.
Reacher znów się uśmiechnął.
– Ale jest jeszcze gorzej, prawda? – spytał. Skinęła głową.
– Słusznie. Jeszcze gorzej.
Tych słów już nie komentował.
– Nie wiem dlaczego – przyznała dziewczyna.
Przyjrzał się jej znad krawędzi kubka. Konserwatywna koszula z egipskiej bawełny, śnieżnobiała, kołnierzyk numer trzynaście, elegancko zawiązany niebieski krawat, spływający na nieduże, piersi, męskie spodnie z wyprutymi zaszewkami, by lepiej obejmowały wąską kobiecą talię. Opalona twarz, białe zęby, wspaniałe kości policzkowe, niebieskie oczy, długie jasne włosy.
Читать дальше