– Ten psychologiczny profil jest gówno wart.
– Oni tak nie sądzą.
– Musi być gówno wart. Bo ja im z tego wyszedłem. Jodie potrząsnęła głową.
– Nie. Wyszedł im z tego ktoś podobny do ciebie.
– Tak czy inaczej powinienem po prostu stąd wyjść.
– Tego akurat nie możesz zrobić. Masz bardzo poważne kłopoty. Cokolwiek by nie powiedzieć, widzieli, jak lejesz tych facetów, Reacher. Agenci FBI! Na służbie, na litość boską!
– Ci faceci sobie na to zasłużyli.
– Czym?
– Czepiali się kogoś, kto akurat nie potrzebował, żeby się go czepiać.
– No i widzisz? Rozwiązujesz za nich ich sprawę. Obrońca prawa z własnym kodeksem moralnym.
Reacher wzruszył ramionami, odwrócił wzrok.
– Nie jestem do tego właściwą osobą – powtórzyła Jodie. – Nie zajmuję się prawem karnym. Potrzebujesz lepszego prawnika.
– Nie potrzebuję żadnego prawnika.
– Owszem, Reacher, potrzebujesz prawnika. Ostateczna cholerna prawda jest taka, że potrzebujesz prawnika. Bo to się rzeczywiście dzieje. Bo to jest FBI, na litość boską!
Reacher milczał przez bardzo długą chwilę.
– Musisz wreszcie potraktować sprawę poważnie – powiedziała Jodie.
– Nie mogę. Bo ich sprawa to przecież jakieś gówno. Nie zabiłem żadnej kobiety.
Ale sam dopasowałeś się do profilu. I teraz trudno będzie im udowodnić, że się mylą. Zawsze trudno udowodnić zaprzeczenie. Potrzebujesz właściwego prawnika.
– Mówią, że szkodzę ci w karierze. Mówią, że nie jestem korporacyjnym ideałem męża.
– Prawdziwe gówno. A nawet gdyby nie, i tak nic mnie to nie obchodzi. Nie radzę ci innego prawnika ze względu na mnie. Radzę ci innego prawnika ze względu na ciebie.
– Nie chcę żadnego prawnika.
– To dlaczego wezwałeś mnie? Reacher się uśmiechnął.
– Myślałem, że może ktoś mnie pocieszy.
Jodie przytuliła się do niego, wspięła na palce i mocno go pocałowała.
– Kocham cię, Reacher. Bardzo cię kocham i ty o tym wiesz, prawda? Ale potrzebujesz lepszego prawnika. Ja nawet nie rozumiem, o co tu, do cholery, chodzi!
Na długą chwilę zapanowała cisza, tylko wentylator szumiał cicho nad ich głowami, powietrze szemrało, ocierając się o metal, mijał czas. Reacher słuchał, jak mija.
– Dali mi kopię raportu z obserwacji – powiedziała Jodie. Skinął głową.
– Tak właśnie myślałem, że ci go dadzą.
– Dlaczego?
– Ponieważ eliminuje mnie to ze śledztwa.
– Dlaczego?
– Ponieważ nie chodzi o dwie kobiety.
– Nie?
– Nie. Chodzi o trzy kobiety. Nie widzę innej możliwości.
– Dlaczego?
– Ponieważ ktokolwiek zabija, pracuje według rozkładu. Nie rozumiesz? W trzytygodniowym cyklu. Siedem tygodni temu, cztery tygodnie temu, więc ostatnie morderstwo już się zdarzyło, w zeszłym tygodniu. Wzięli mnie pod obserwację, żeby wykluczyć ze śledztwa.
– Po co cię tu ściągnęli, jeśli przedtem wyeliminowali?
– Nie wiem – przyznał Reacher.
– Może rozkład jest już nieaktualny? Może były tylko dwa morderstwa, i koniec?
– Nikt nie kończy na dwóch morderstwach. Jeśli popełniasz więcej niż jedno, popełniasz więcej niż dwa.
– Może sprawca zachorował i zrobił sobie przerwę? I miną miesiące, nim popełni kolejną zbrodnię?
Reacher nie odpowiedział.
– A może aresztowano go za coś innego? – ciągnęła Jodie. – To się zdarza od czasu do czasu. Za coś niezwiązanego z morderstwami, rozumiesz? Może siedzieć nawet dziesięć lat. Nikt się nigdy nie dowie, że to on. Potrzebujesz dobrego prawnika, Reacher. Kogoś lepszego ode mnie. To nie będzie łatwe.
– Miałaś mnie pocieszyć, wiesz?
– Nie. Miałam udzielić ci dobrej rady. Patrzył na nią nagle niepewny siebie.
– Jest też ta druga sprawa – powiedziała Jodie. – Chodzi o tych dwóch. Tak czy inaczej to też oznacza kłopoty.
– Powinni mi raczej podziękować.
– To nie działa w ten sposób. Reacher milczał.
– Nie jesteśmy w wojsku, Reacher. Nie możesz już zabrać facetów do parku maszyn i wbić im do głowy, że powinni zachowywać się rozsądniej. Jesteśmy w Nowym Jorku. Teraz to robota cywilów. Szukają na ciebie dużego haka, więc nie udawaj, że nic się nie dzieje.
– Nic nie zrobiłem.
– Zła odpowiedź, Reacher. Wpakowałeś do szpitala dwóch facetów. A oni to widzieli! Złych facetów, jasne, ale tu obowiązują pewne zasady. Zasady, które złamałeś.
Na korytarzu rozległy się kroki, głośne i ciężkie. Kroki trzech idących szybko mężczyzn. Drzwi otworzyły się, do pokoju wszedł Deerfield. Dwaj miejscowi agenci tuż za nim. Deerfield zignorował Reachera, zwrócił się wprost do Jodie.
– Pani Jacob, konferencja z klientem dobiegła końca – oznajmił.
Poprowadził procesję z powrotem do pokoju z długim stołem. Za nim szli dwaj miejscowi agenci, którzy wzięli Reachera pomiędzy siebie, a zamykała ją Jodie. W tej kolejności przeszli przez drzwi. Jodie przystanęła, zamrugała oślepiona światłem, po drugiej stronie stołu ustawiono drugie krzesło. Deerfield zatrzymał się, wskazał je gestem, bez słowa. Jodi spojrzała na niego, w milczeniu obeszła stół, usiadła obok Reachera. Uścisnął jej dłoń pod osłoną lśniącej mahoniowej płyty.
Dwaj miejscowi zajęli miejsca przy ścianie. Reacher patrzył przed siebie, poprzez blask. Naprzeciw niego zajmowano miejsca w tym samym porządku co poprzednio. Poulton, Lamarr, Blake, Deerfield i wreszcie Cozo, samotny między dwoma pustymi krzesłami. Na stole stał masywny czarny magnetofon. Deerfield pochylił się, wcisnął czerwony przycisk. Podał dzień, godzinę, miejsce. Przedstawił dziewięć obecnych w pokoju osób. Położył ręce przed sobą, na blacie.
– Alan Deerfield mówi do podejrzanego Jacka Reachera – powiedział wyraźnie. – Jest pan zatrzymany pod dwoma zarzutami. – Przerwał na chwilę. – Zarzut numer jeden: napaść z użyciem broni na dwie osoby do chwili obecnej niezidentyfikowane.
James Cozo pochylił się w stronę magnetofonu.
– Zarzut numer dwa: pomoc w popełnieniu przestępstwa organizacji kryminalnej zajmującej się wymuszeniami.
Deerfield się uśmiechnął.
– Może pan zachować milczenie. Cokolwiek pan powie, może zostać nagrane i użyte przeciwko panu w sądzie. Ma pan prawo do obecności adwokata. Jeśli nie stać pana na adwokata, zapewni go panu stan Nowy Jork.
Pochylił się, wyłączył magnetofon.
– Dobrze to zrobiłem? – spytał. – Pytam eksperta od Mirandy.
Reacher nie odpowiedział. Deerfield uśmiechnął się jeszcze raz, wcisnął czerwony przycisk. Magnetofon obudził się do życia, zaszumiał.
– Czy zrozumiał pan swoje prawa?
– Tak – powiedział Reacher.
– Ma pan coś do powiedzenia w tej chwili?
– Nie.
Deerfield skinął głową.
– Co zostało zarejestrowane. Wyciągnął rękę, wyłączył magnetofon.
– Żądam przesłuchania w sprawie kaucji – powiedziała Jodie.
Deerfield potrząsnął głową.
– Nie ma potrzeby – oznajmił. – Zwolnimy go na słowo. W pokoju zapadła cisza.
– A co z tą drugą sprawą? – spytała Jodie. – Z kobietami.
– Śledztwo w tej sprawie nadal się toczy – odparł Deerfield. – Pani klient jest wolny.
Zwolnili go tuż po trzeciej rano. Jodie była niespokojna, rozdarta między chęcią pozostania przy nim a koniecznością powrotu do biura, gdzie roboty miała na całą noc. Przekonał ją, żeby uspokoiła się i jednak wróciła do pracy. Jeden z miejscowych agentów odwiózł ją na Wall Street. On sam odzyskał wszystko, co miał, z wyjątkiem pliku dolarów, po czym do Garrison odwiózł go drugi miejscowy agent. Ten to umiał docisnąć – dziewięćdziesiąt kilometrów pokonał w czterdzieści siedem minut. Na desce rozdzielczej miał czerwoną lampkę podłączoną do gniazda zapalniczki, migała przez całą drogę. Światła reflektorów przebijały mgłę. Był środek nocy, ciemnej i zimnej, jechali wilgotną, śliską drogą. I przez całą drogę facet nie odezwał się ani słowem. Po prostu pruł przed siebie, potem zahamował przy końcu podjazdu, a później odjechał, gdy tylko za pasażerem zamknęły się drzwi. Reacher przyglądał się migającemu światełku, tonącemu w płynącej od rzeki mgle, po czym odwrócił się i ruszył w kierunku domu.
Читать дальше