Audie, przestań błądzić myślami!
Brian był stanowczy. Czujny.
– Wie pan, profesorze, sam nie jestem pewien. Na ile wycenia pan mój czas…
– Przecież pan podał cenę. Tyle, ile płaciliby panu za nadgodziny w hipermarkecie…
– Ale to praca specjalistyczna. Wysoce specjalistyczna. Zasługuje na pewną… premię.
– Panie Wolfe, jeśli chce pan wyłudzić ode mnie pieniądze, proszę wyrażać się precyzyjnie.
Dobrze, powiedział Brian. To go zdenerwuje. Adrian nie przypuszczał, że jego nieżyjący brat tyle wie o psychologii kryminalnej.
– Cóż… – odezwał się po chwili Wolfe. – Ile to dla pana warte…
– Sukces jest bezcenny. Z drugiej strony, nie zamierzam płacić za niepowodzenie.
– Niech pan poda cenę – poprosił Wolfe. – Chcę wiedzieć, jak ciężko mam pracować.
– Jakąkolwiek kwotę wymienię, pan ją po prostu za jakiś czas zmieni. Jeśli zaproponuję tysiąc, dziesięć tysięcy czy milion, pan to podwoi albo potroi, kiedy będzie coś dla mnie miał. Zgadza się?
Ekshibicjonista na chwilę uciekł spojrzeniem. Adrian wiedział, że trafił w dziesiątkę.
Nie mógł uwierzyć, że zimno negocjuje w sprawie czegoś tak nieuchwytnego jak zniknięcie Jennifer. Sam się sobie dziwił.
– Zróbmy tak, panie Wolfe. Otrzyma pan nagrodę. Jak na tych starych plakatach „Poszukiwany żywy lub martwy” z westernów. Powiedzmy, dwadzieścia tysięcy dolarów. To pokaźna suma. Jeśli zdobędzie pan informacje, które doprowadzą do odnalezienia dziewczyny i jej powrotu do domu… podkreślam, jeśli… wtedy zapłacę panu dwadzieścia tysięcy dolarów. Pomoże pan uratować Jennifer, zarobi pan kupę forsy. Jeśli będzie pan kombinował, obijał się i niczego nie znajdzie, nie dostanie pan nic. Oto pańska premia motywacyjna. I na pana miejscu darowałbym sobie nieudolne próby wymuszenia czegokolwiek od jej rodziny lub kogokolwiek innego, bo gliny będą mniej wyrozumiałe niż ja i wyląduje pan, w więzieniu. Ja jednak jestem trochę inny, lekko stuknięty… – Adrian uśmiechnął się jak czarny charakter w sztuce teatralnej -…pozwolę więc panu wyłudzić ode mnie pewną sumę.
– Jak mogę panu ufać?
Adrian wybuchnął ostrym śmiechem.
– To pytanie, panie Wolfe… – mówił swoim najlepszym stentorowym głosem jak nadęty wykładowca za katedrą -…sam mógłbym panu zadać.
Przestępca miał skonsternowaną minę.
– Nie jest pan w tym najlepszy, co?
– W czym? Jeśli chodzi o komputery i surfowanie po sieci… znam się na tym cholernie dobrze…
– Nie. Miałem na myśli bycie przestępcą.
Wolfe pokręcił głową. Odwrócił się z powrotem do swojego komputera.
– Nie jestem przestępcą. Nigdy nie byłem.
– To temat na inną dyskusję.
– To nie przestępstwo, profesorze. To, co lubię. To po prostu… – Urwał, ale czy dlatego, że zdał sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało? – W porządku, profesorze. Bylebyśmy się dobrze rozumieli. Dwadzieścia kawałków.
Adrian spodziewał się jakiejś dodatkowej groźby, czegoś w stylu: „jeśli nie zapłacisz, to…”, ale nie bardzo wiedział, co którykolwiek z nich mógłby zrobić drugiemu. Wolfe chciał pieniędzy. Z drugiej strony, zdawał sobie sprawę, że Adrian może odwrócić się i wyjść. Ich siły były idealnie równe. Obaj czegoś potrzebowali.
Przystąpią więc do gry.
Profesor nie orientował się, czy w ogóle ma na koncie dwadzieścia tysięcy dolarów. A czy zapłaci Wolfe'owi cokolwiek? Wątpił w to. Czuł na ramieniu dłoń Briana i słyszał jego głos: On też to wie, Audie. Nie jest głupi. A zatem to znaczy, że będzie miał w zanadrzu jeszcze jeden ruch. Musisz być na to przygotowany.
Wolfe nie zauważył, że Adrian powoli skinął głową.
– Nie jestem złym człowiekiem – stwierdził. – Bez względu na to, co mówią gliny.
Adrian nie odpowiedział.
Chciał, żeby Brian podsunął mu błyskotliwą ripostę, ale nic z tego. Zastanawiał się, czy brat jest równie zaskoczony zachowaniem przestępcy jak on.
– Nie ja odgrywam tu rolę czarnego charakteru – Wolfe prawie dokładnie powtórzył swoje poprzednie słowa. Prawie szeptał, jakby zdanie Adriana tak naprawdę go nie obchodziło.
– Nigdy nie twierdziłem, że tak jest – odparł Adrian. Co za kłamstwo. Głupio się czuł, mówiąc je na głos.
Stukot klawiszy komputera zabrzmiał jak cichy dźwięk werbla na rozpoczęcie symfonii.
– To ona? – spytał nagle Wolfe.
Późnym popołudniem Terri Collins siedziała w swoim samochodzie przed domem Rigginsów i zbierała się na odwagę, żeby pójść przekazać złe wieści. Na pobliskim drzewie ktoś – pewnie Scott – powiesił ręcznej roboty ulotkę ze zdjęciem Jennifer i słowem „Zaginęła” wielkimi grubymi literami. Niżej była informacja, gdzie dziewczynę ostatnio widziano, i prośba: „Jeśli ją zobaczysz, zadzwoń”, z numerami telefonów. Ulotka niczym się nie różniła od rozwieszanych na przedmieściach wiadomości o zaginionych psach i kotach. Większość tych zwierząt kończyła pod kołami samochodów albo nawet w szponach kojotów, które zamieszkiwały pobliskie lasy i lubiły wciągać małe psy w bratobójcze zasadzki.
Trochę się dziwiła, że Scott jeszcze nie zadzwonił do telewizji. Tacy ludzie jak on mieli naturalną skłonność do robienia teatru z osobistej tragedii. Mary stałaby przed kamerami w świetle reflektorów i załamując ręce, błagała, by „ten, kto to zrobił” po prostu „uwolnił jej małą Jennifer”. Terri wiedziała, że to było bezcelowe i żałosne.
Zebrała dokumenty policyjne i kopie rozesłanych komunikatów. Ten zbiór miał sprawić wrażenie, że pilnie pracowała nad sprawą, gdy tak naprawdę przedstawiał tylko kolejne niepowodzenia. W biurze zostawiła wszystko, co wiązało się z nagraniem z dworca autobusowego i teoriami Adriana Thomasa.
Czuła się zaklinowana między dwoma przeciwnymi biegunami: z jednej strony – racjonalna, rzeczowa, bezpośrednia detektyw, która gromadzi fakty; z drugiej – jawnie ekscentryczny, prawdopodobnie obłąkany profesor psychologii, który przykłada stare przestępstwa do współczesnych realiów.
Ani jedno, ani drugie nie miało dla niej sensu.
Powoli wypuściła powietrze i spojrzała na dom Rigginsów. Zastanawiała się, co zrobiłaby, gdyby jej zginęło dziecko. Zapewne chciałaby się oderwać od wspomnień zapisanych w całym domu, ale też musiałaby tam siedzieć i czekać w nadziei, że stanie się cud i pociecha wróci.
To nie do zniesienia. Tyle bólu i niepewności.
Żałowała, że nie jest lepsza w tym, co musi zrobić.
Kiedy wysiadła i poszła chodnikiem, uderzyło ją poczucie odosobnienia. Przed innymi domami ludzie korzystali z ostatnich godzin światła dziennego, by grabić uschłe liście pozostałe po zimie albo sadzić byliny w budzących się na wiosnę ogródkach. Słyszała warkot narzędzi elektrycznych i kosiarek do trawy – ludzie kończyli niezbędne prace, odkładane na teraz w ciągu dopiero co minionych krótkich, ciemnych dni.
Tymczasem w domu Rigginsów nie działo się nic. Żadnego dźwięku. Żadnego ruchu. Wyglądał jak bryła schłostana wichurami i poszarpana szponami zimy.
Zapukała i usłyszała szuranie, zanim drzwi się otworzyły.
Na progu stanęła Mary Riggins. Żadnego powitania. Żadnej wymiany uprzejmości.
– Pani detektyw… Jakieś wiadomości? – Patrzyła z przerażeniem i nadzieją.
Terri zajrzała za plecy Mary. Scott West siedział przy komputerze. Odwrócił się od monitora, spojrzał przez ramię.
– Nie – odparła Terri. – Przykro mi. Chciałam tylko dać państwu znać, co dotąd zrobiliśmy. – Po chwili spytała: – Niczego państwo nie słyszeliście? Nikt się nie kontaktował? Każda informacja może być…
Читать дальше