– Użył pan właściwego słowa. To jest dziwne. Może zechciałby pan przekazać mi bliższe informacje o organizacji, którą pan reprezentuje? O ile pamiętam, nosi ona nazwę…
– Locard. Została tak nazwana od nazwiska francuskiego detektywa z ubiegłego stulecia, który jako jeden z pierwszych stosował metody naukowe w śledztwie. Działająca obecnie organizacja jego imienia skupia ochotników, specjalistów w różnych dziedzinach. Zajmują się wyjaśnianiem przypadków, w których umarzano śledztwo.
– Powiedział pan w swojej wiadomości, że analizujecie na nowo sprawę zamordowania Mariko. Czy dobrze zrozumiałem? Śledztwo w sprawie jej śmierci zostało umorzone, tak?
– Tak, podobnie jak w sprawie śmierci Tami Franklin.
– A wy postanowiliście ponownie zbadać okoliczności śmierci mojej córki i jej przyjaciółki… Właściwie z jakiego powodu?
– Kilka miesięcy temu do Locarda zgłosiła się rodzina Franklinów, czyli rodzice Tami, oraz nowy szef policji w Steamboat Springs, który nazywa się Percy Smith. Wystąpili z prośbą o pomoc. Najwyraźniej mają nadzieję, że Locard zdobędzie nowe informacje, które mogą doprowadzić do ujęcia ludzi odpowiedzialnych za…
– Zamordowanie mojej córki.
Słowa wychodziły z jego ust z łatwością, która mnie onieśmielała.
– Tak – potwierdziłem.
– A ode mnie? Życzy pan sobie, żebym…
– Jestem psychologiem, panie Hamamoto. Moje zadanie w tym śledztwie jest ograniczone. Poproszono mnie, żebym zebrał informacje o życiu Tami i Mariko i sporządził ich portrety psychologiczne. Chodzi o to, żeby zrozumieć, co mogło sprawić, iż weszły w kontakt z ich mordercą albo może mordercami.
Taro Hamamoto zamilkł przynajmniej na pół minuty.
– Domyślam się, doktorze Gregory, że rozpatruje pan jakąś nową hipotezę… Czekałem, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli.
– Wtedy przypuszczano, że to morderstwo było dziełem jakiegoś obcego, może włóczęgi. Z tego, co zamierza pan robić, wynika, iż tamta hipoteza mogła być błędna.
– Tak, panie Hamamoto, zakładam, że tamta hipoteza mogła być błędna. Zamilkł znowu, tym razem nawet na dłużej.
– Jestem bardzo zaintrygowany tym, co zamierza pan robić. Chciałbym się z panem spotkać, żeby bardziej szczegółowo przedyskutować pańskie zamiary. Myślę, że ważny jest osobisty kontakt. Nie sądzi pan? Dopiero później zdecyduję, czy powinienem pomóc panu w tym nowym śledztwie. Nie mogę, niestety, opuścić teraz Vancouver, będzie więc pan musiał przyjechać do Kanady. Mogę poświęcić panu kilka godzin. – Usłyszałem, że wystukuje coś na klawiaturze komputera. – Jest samolot linii United z Denver do Vancouver, który przylatuje tutaj o dwunastej trzydzieści, codziennie od poniedziałku do piątku. – Znowu usłyszałem klawisze komputera. – Startuje z powrotem do Denver o szesnastej dziesięć. Spotkam się z panem w poczekalni dla odlatujących linii Air Canada. Proszę wybrać dzień w przyszłym tygodniu i zostawić mi wiadomość, kiedy pan przyleci. Z wyjątkiem wtorku. Czy to panu odpowiada?
– Mnie tak, ale mam obowiązek uzgadniania planów wszystkich podróży w biurze Locarda. Z wyprzedzeniem.
Wydawało mi się, że Hamamoto roześmiał się kpiąco.
– Będę czekał na wiadomość od pana – powiedział i przerwał połączenie.
Zabrałem Lauren na kolację do restauracji Antares. Moja żona, zgodnie z zapowiedzią, zamówiła pstrąga ze szpinakiem. Potem wybraliśmy się do Parku Truskawkowego, lokalnej atrakcji turystycznej. Właśnie tamtejsze gorące źródła zamierzały odwiedzić Tami i Mariko owego fatalnego wieczoru przed dziesięcioma laty.
Gdy ostatnio byłem w Parku Truskawkowym, spotykali się w nim hipisi. Teraz był ogrodzony i aby wejść do środka, trzeba było kupić bilet wstępu. Nie miałbym nic przeciwko wspólnej kąpieli w naturalnym źródle, ale moczenie się w gorącej wodzie nie było wskazane ani dla kobiet w ciąży, ani dla osób ze stwardnieniem rozsianym. Zadowoliłem się więc pięknymi widokami, świeżym powietrzem i miłym towarzystwem.
– Zdecydowałeś się polecieć do Vancouver? – zapytała Lauren. W czasie kolacji opowiedziałem jej o rozmowie z Taro Hamamoto.
– Najpierw muszę porozmawiać z A. J.
– A jeśli A. J. się nie zgodzi?
– To pewnie polecę do Vancouver bez jej zgody.
– Na szczęście możemy sobie na to pozwolić – powiedziała Lauren.
– Wiem, że możemy. Ale nie o to chodzi. Zaczynam odczuwać coś w rodzaju wewnętrznego przymusu. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale nie potrafię przestać myśleć o tych dwóch dziewczynkach.
Lauren roześmiała się cicho.
– Ta sprawa pochłonęła cię na dobre, prawda? Ja czuję to samo. Nie mogę się doczekać rozmowy z Mary Wright. Jestem gotowa rzucić się w to głową naprzód. Zaczynam rozumieć, dlaczego ludzie poświęcają swój czas na pracę dla takich organizacji, jak Locard czy Vidocq.
– Zrobię wszystko, żeby rozwiązać tę zagadkę.
– Masz na myśli znalezienie mordercy?
– Tak. Mam nadzieję, że będę mógł w tym pomóc, że pomożemy oboje. Obawiam się jednak, że najważniejszą rolę odegrają tacy ludzie, jak Flynn Coe, Russ Claven i inni specjaliści. Nie my.
Do domu wyruszyliśmy późnym rankiem w niedzielę. Tym razem jechaliśmy drogą numer czterdzieści, która prowadziła przez Granby i przełęcz Berthoud, a dalej krzyżowała się z autostradą międzystanową. Dzień był ciepły, a bezchmurne niebo miało bladoniebieski, uspokajający odcień. Gdy zbliżaliśmy się do Srebrnego Potoku, zapytałem Lauren, która siedziała z nosem w niedzielnej gazecie, czy domyśla się, czego mogła chcieć Mary Wright.
Złożyła gazetę, położyła ją na kolanach i powiedziała:
– Nie mam pojęcia. Może chce omówić regulaminowe ograniczenia, zapytać o wydawanie nakazów przez sąd przysięgłych, o procesowe protokoły albo o oskarżycieli posiłkowych.
– Nie przychodzi ci na myśl nic konkretnego?
– Nie, zupełnie nic.
Do domu wróciliśmy o wpół do drugiej. Adrienne i Jonas gdzieś pojechali i zostawili Emily na wybiegu.
Wyjąłem bagaż z samochodu, pobawiłem się chwilę z psem, otworzyłem kilka okien, żeby przewietrzyć dom, i wrzuciłem brudne rzeczy do pralki. Potem zadzwoniłem do Diany, żeby poinformować ją o naszym powrocie. Powiedziała, że wszyscy moi pacjenci czuli się dobrze, nie było żadnych nagłych interwencji. Podziękowałem jej, odłożyłem słuchawkę i przesłuchałem automatyczną sekretarkę.
Dresden Lamb, właściciel firmy remontowej, z której usług korzystaliśmy w ubiegłym roku, odpowiedział na mój telefon w sprawie przeciekającej rury kanalizacyjnej i odpadającego tynku w łazience. Obiecał, że zajmie się obiema usterkami w przyszłym tygodniu. Mój przyjaciel Sam Purdy zaprosił mnie do Parku Północnego w Boulder, żebym, jak to określił, pobyczył się razem z nim na ostatnim w tym sezonie meczu piłkarskim jego syna Simona.
Ostatnia wiadomość pochodziła od kobiety, która przedstawiła się jako Dorothy Levin z „Washington Post”. Zostawiła numer telefonu i poprosiła, żeby oddzwonić najprędzej, jak to będzie możliwe.
Lauren także wysłuchała tej wiadomości.
– To do ciebie czy do mnie? – zapytała.
– Przypuszczam, że do ciebie.
– Guzik prawda. Do ciebie.
– Założę się, że ma to związek z Locardem. „Washington Post”? Musi mieć.
– W jaki sposób reporterka z „Washington Post” mogła się dowiedzieć, że współpracujemy z Locardem?
– A jak prasa dowiedziała się o Monice Levinsky?
Читать дальше