To była miła niespodzianka. Poszło im lepiej, niż się spodziewali. William i Michael jechali powoli za dwoma detektywami, którzy przed chwilą opuścili gmach komisariatu w Brentwood. Trzymali się daleko z tyłu, w bardzo bezpiecznej odległości. Nie bali się, że ich zgubią. Znali ich hotel. W razie czego, dobrze wiedzieli, gdzie ich szukać.
Poznali nawet ich nazwiska.
Kyle Craig, FBI. Szycha z Quantico. Specjalista od „trudnych przypadków”. Jeden z najlepszych pracowników biura.
Alex Cross, policjant z Waszyngtonu. Psychiatra, biegły sądowy.
William miał chętkę szepnąć im do ucha:.Jeśli polujesz na wampira, on zapoluje też na ciebie”.
To była prawda, chociaż brzmiała jak reguła. William nie cierpiał zasad i reguł. Wprowadzały element rutyny do wszystkich zamierzonych działań. Pozbawiały inicjatywy. Ograniczały osobowość, autentyzm i swobodę. A co najgorsze – to za ich przyczyną można cię było złapać.
William ostrożnie, niemal pieszczotliwie przydeptał pedał hamulca. Może nie trzeba śledzić i zabijać tych dwóch policyjnych kundli? Przecież w Los Angeles jest tyle ciekawszych rzeczy do roboty.
Było pewne szczególne miejsce, do którego lubili chodzić. Zwano je Kościołem Wampirów. Służyło tym, którzy „w duchu szukali smoka”. Był to naprawdę kościół – ogromna i wysoka nawa, pełna rzeźbionych wiktoriańskich mebli, ręcznie zdobionych złotych kandelabrów, czaszek i innych kości, a także gobelinów przedstawiających dzieje dawnych krwiopijców. Przychodzili tam głównie maniacy, lecz czasami zjawiał się jakiś autentyczny wampir. Taki jak William lub Michael.
W murach kościoła działy się podniecające, dziwne, sadoerotyczne rzeczy. Dławiący ból zamieniał się w ekstazę. William wspomniał swoją ostatnią wizytę i dreszcz rozkoszy przebiegł mu po plecach. Poznał młodzieńca, siedemnastolatka o jasnych włosach. Anioła, księcia. Tej nocy chłopak był ubrany zupełnie na czarno. Nawet włożył czarne szkła kontaktowe. Wyglądał przewspaniale. Chciał udowodnić Williamowi, iż rzeczywiście jest wampirem, więc nakłuł sobie główną żyłę i napił się własnej krwi. Potem zażądał od Williama, żeby przyłączył się do uczty. Miał to być akt zjednoczenia. Po pewnym czasie William i Michael powiesili chłopaka za nogi, chcąc wysączyć go do ostatniej kropli. Nie było w tym już nic z miłości ani uwielbienia dla anielskiego ciała. Poszli za głosem natury – za podszeptem sadystycznych instynktów.
Dwaj gliniarze weszli do baru Knoll. William oderwał się od wspomnień. Byli o krok od Bulwaru Zachodzącego Słońca. Zwykła knajpka. Nic ciekawego. W sam raz dla takich gości.
– Poszli na piwo – powiedział William do brata. – Męska przyjaźń.
Michael parsknął urywanym śmiechem.
– Bezzębni i bezbronni starcy – zachichotał z własnego dowcipu.
William przez chwilę patrzył na drzwi, za którymi zniknęli Kyle i Alex.
– Nie – odparł. – Lepiej być ostrożnym. Jeden z nich jest niebezpieczny. Czuję płynącą zeń energię.
Wreszcie trafiłem na jakiś ślad. Stało się to za sprawą Tima z redakcji Examinera. Ruszył pościg. Przynajmniej tak mi się zdawało. Następnego ranka pojechałem szosą sto jeden do Santa Barbara, niecałe dwieście kilometrów na północ od Los Angeles.
Z pewnym smutkiem i przygnębieniem spoglądałem w niebo. Gdy oddaliłem się od miasta, nabrało niebieskiej barwy. Zniknęła szarobura chmura smogu, wciąż wisząca nad Los Angeles.
W Bibliotece Davidsona, na Uniwersytecie Kalifornijskim w Santa Barbara, miał na mnie czekać niejaki Peter Westin. W tamtejszym księgozbiorze była ponoć największa w Stanach Zjednoczonych kolekcja dzieł o wampirach i o wampiryzmie. Tim załatwił mi spotkanie z Westinem. Uważał go za najlepszego eksperta w tej dziedzinie, choć ostrzegał mnie, że jest ekscentrykiem.
Peter Westin przyjął mnie w małym gabinecie, tuż obok czytelni głównej. Niedawno musiał przekroczyć czterdziestkę. Pojawił się spowity w czerń przemieszaną z fioletem. Nawet paznokcie miał pomalowane na jasnofioletowo. Wcześniej słyszałem od Jamilli, że prowadził sklep z odzieżą i biżuterią w niewielkim centrum handlowym zwanym El Paseo przy State Street w Santa Barbara. Wyglądał groźnie i ponuro. W długich czarnych włosach błyszczały mu pasemka siwizny.
– Jestem detektyw Alex Cross – powiedziałem, zamieniając z nim uścisk dłoni. Mógł malować sobie paznokcie, ale ręce miał niezwykle silne.
– Westin, potomek Vlada Palownika. Witam pana. Ogarnął nas już chłód nocy, zatem zapewne jest pan nieco głodny i marzy o odpoczynku – rzekł przesadnie teatralnym tonem.
Uśmiechnąłem się lekko, słysząc tę przemowę.
– To samo pewnie powiedziałby hrabia w starym filmie z Drakulą.
Westin pokiwał głową i pokazał w uśmiechu dwa rzędy równiutkich zębów. Nie miał kłów.
– Nawet w kilku. To oficjalne powitanie Transylwańskiego Stowarzyszenia Drakuli w Bukareszcie.
– Mają filię w Stanach? – zapytałem szybko.
– W Stanach i w Kanadzie. A poza tym w Afryce Południowej i nawet w Tokio. Wampiryzmem interesuje się kilkaset tysięcy ludzi. Dziwi się pan? Nie podejrzewał pan, że jest nas aż tak wielu?
– Kilka tygodni temu naprawdę tak myślałem – odpowiedziałem. – Teraz nic mnie już nie zaskoczy. Dziękuję panu, że zgodził się pan ze mną porozmawiać.
Usiedliśmy w czytelni przy wielkim dębowym stole. Westin podsunął mi do przejrzenia kilka opasłych książek o wampirach.
– Polecam panu Smak krwi – rozmowy z prawdziwymi wampirami Carol Page. Można powiedzieć, że autorka trafiła w sedno. – Pchnął książkę w moją stronę. – Spotkała się z wampirami i w rzeczowej formie, bez krzty sensacji, opisała swoje wrażenia. Początkowo była nieufna… trochę tak jak pan teraz.
– Ma pan rację, jestem sceptykiem – przyznałem. Opowiedziałem mu o ostatnim morderstwie w Los Angeles i zadałem dziesiątki pytań dotyczących wampirzego świata. Westin odpowiadał cierpliwie. Dowiedziałem się, że wampiry mają swoją subkulturę praktycznie w każdym wielkim mieście Ameryki i w kilku mniejszych, takich jak Santa Craz w Kalifornii, Austin w Teksasie, Savannah w Georgii, Batavia w stanie Nowy Jork i Des Moines w Iowa.
– Prawdziwy wampir – powiedział Westin – to ktoś obdarzony niezwykłym darem. Ktoś, kto potrafi przyswajać, wchłaniać i przekształcać energię, czyli siłę życia. Prawdziwy wampir to ktoś uduchowiony.
– Jak to połączyć z piciem krwi? – zapytałem. – O ile da się połączyć – dodałem spiesznie.
– Krew jest podobno największym źródłem energii – spokojnie odparł Peter Westin. – Gdybym, na przykład, wypił pańską krew, przejąłbym pańską siłę.
– Moją krew? – powtórzyłem.
– Tak. Jest pan pełen życia.
Wspomniałem mu o nocnym włamaniu do zakładu pogrzebowego na pomoc od Los Angeles.
– Co ze zwłokami osób, które zmarły dzień lub dwa dni wcześniej?
– Jeśli prawdziwy lub fałszywy wampir jest zdesperowany, taka krew także spełnia swoją rolę. Najpierw opowiem panu o prawdziwych wampirach. Większość z nich to samotne, wrażliwe i uległe istoty. Są atrakcyjni choćby ze względu na swoją amoralność, zakazane żądze, buntowniczość, siłę, erotyzm i swoiste podejście do zasad rządzących naszym życiem.
– Wciąż pan podkreśla słowo „prawdziwe”. Gdzie tkwi różnica?
– W dzisiejszych czasach większość młodych ludzi, żyjących na wzór wampirów, to zwykli przebierańcy. Eksperymentują, zbierają doświadczenia, łączą się w grupy z tymi, którzy podzielają ich zainteresowania. Jest nawet popularna gra pod nazwą Wampir: maskarada. Taki styl życia imponuje zwłaszcza nastolatkom. Wampiry mają ambiwalentny stosunek do rzeczywistości. A poza tym balują nocą – wykrzywił usta w grymasie przypominającym uśmiech – aż do pierwszego brzasku.
Читать дальше