Artur Baniewicz - Afrykanka

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Afrykanka» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Afrykanka: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Afrykanka»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Etiopia nieodległej przyszłości. Trwa wojna domowa, oddziały ONZ usiłują opanować chaos. Na pograniczu z Somalią polski patrol zestrzelił niezidentyfikowany śmigłowiec.
Jeden z żołnierzy został ranny. Z Addis Abeby wylatuje komisja mająca zbadać szczątki maszyny. Na pokładzie sanitarnego śmigłowca znajduje się kapitan-lekarz Jacek Szczebielewicz i pewna czarnoskóra dziewczyna. Nikt nie podejrzewa, że kolejny rutynowy lot zmieni się w masakrę. Kilkudziesięciu osamotnionych żołnierzy musi stoczyć prawdziwą wojnę, najbardziej krwawą i tragiczną, jaką Wojsko Polskie stoczyło od roku 1945.

Afrykanka — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Afrykanka», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Druga połowa obozu popędziła śladem łopaty. Która nie mogła być daleko – nie da się odlecieć daleko po oskalpowaniu stara 266 z nawleczonej na stalowe pałąki plandeki i skoszeniu sześciometrowego drzewa.

Tłum przy kabinie rozpadł się, kiedy blady i wściekły Morawski wytoczył się na zewnątrz i z zadartą głową zaczął przyglądać się krążącemu leniwie wirnikowi. Żeby nie tracić czasu, klął przy tym tak straszliwie, że lada chwila na ziemię posypać się musiały pierwsze uschnięte uszy gapiów.

Nic mu nie było. Na całych i zdrowych wyglądali też ludzie plutonowego Bielskiego, a Olszan, szczęśliwy pijak, uśmiechał się nawet z miną trzynastolatka, który zyskał możliwość opowiadania kumplom o zupełnie niesamowitej przygodzie.

Minąłem zataczającą się, bosą Agnieszkę, która ubrana w długą koszulkę i chyba nic więcej mocowała się z lampą błyskową, raz po raz wpadając na stojącego obok bewupa. Sprawiała wrażenie zalanej w trupa i bez wątpienia potrzebować będzie pomocy – ale nie teraz.

Przez chwilę łudziłem się, że biegnący w moją stronę żołnierz po prostu chce przyłączyć się do zbiegowiska. I że tylko przypadkiem musiał po drodze przeskakiwać nad ściętym czubkiem palmy. Ale oczywiście myliłem się. To nie była najlepsza z moich nocy.

– Panie doktorze, szybko! Coś się stało Świergockiemu!

Dziesięć metrów za kikutem drzewa czekało na mnie kilku przejętych, milczących dwudziestolatków. Mieli broń, niektórzy hełmy, a jeden zdążył nawet założyć kamizelkę, ale wyglądali na gromadkę bezradnych, przestraszonych chłopców, nie mających pojęcia, co zrobić z leżącym pośrodku kolegą.

Świergocki był nieprzytomny i tu, w ciemności, wyglądał na nietkniętego. Nigdzie nie dostrzegłem krwi, a o dwa kroki dalej leżała w rzadkiej trawie najwyżej jedna trzecia oderwanej łopaty sokoła. Ale nie łudziłem się. Problemy, moje problemy, naprawdę duże, zaczęły się właśnie w tym momencie.

*

– Zwiał. Parę razy mignął na radarze, ale w końcu przepadł.

Nikt nie skomentował słów Filipiaka. Było chłodno, słońce dopiero przed chwilą wychyliło zza horyzontu skraj czerwonej tarczy; siedzieliśmy wokół ogniska, otuleni kocami, piliśmy kawę i staraliśmy się nie myśleć o przyszłości.

– Co się stało? – Pomagając sobie kijkiem, Filipiak zdjął czajnik znad ognia, rozejrzał się za kubkiem. – Miał pan za nami lecieć.

Brzmiało to niedbale. Na pozór. Śmigłowiec był prawie stuprocentową gwarancją zakończenia pościgu sukcesem.

– Odpadła jedna z łopat. – Morawski też mówił spokojnym głosem i też grał, choć nie musiał wkładać w to aż tyle serca. – I tak mieliśmy szczęście. Gdybym wystartował parę minut wcześniej, miałby pan sześć grobów do wykopania.

– Siedem – poprawił go Olszan, wytrwale masujący skronie i leczący się w ten sposób z kaca. – Była jeszcze ta czarnula z tyłu.

– Czarną doktor wyciągnął – wprowadził następną poprawkę plutonowy Bielski, pełniący chwilowo obowiązki wodza naczelnego. Sierżant Ciołkosz i większość wojska spali jeszcze w najlepsze.

– Jak to: odpadła łopata? – zamrugał powiekami Filipiak.

– Jakiś śmierdzący skurwiel oblał ją kwasem – wyjaśnił Morawski. – Znaleźliśmy ślady gliny. Musiał z niej zbudować na płacie całą sadzawkę, bo kwas działa powoli i gdyby po prostu polać, większość by spłynęła. Dlatego mówię o szczęściu. Parę minut wcześniej kompozyt nie był pewnie jeszcze głęboko przeżarty. Zgubilibyśmy łopatę w locie.

– Sabotaż? – Filipiak ciągle nie potrafił uwierzyć, choć w końcu dopatrzył się zmiany w wyglądzie śmigłowca. – Ale… Przecież Mengesza nie mógł…

– Mógł – wyprowadziłem go z błędu. – Był z nami w garbarni; widział zbiornik z kwasem i te drzwi na haczyk. Swobodnie poruszał się po obozie. Podejrzewam, że akurat jego nikt o nic nie pytał. Zna angielski, chodził do szkoły. Miał prawo wpaść na ten numer z kwasem.

– Ale po co…? – urwał, uświadomiwszy sobie, że zna odpowiedź.

– Pościg – uśmiechnąłem się gorzko. – Trudno zwiać przed śmigłowcem. Musiał nas uziemić.

Przez chwilę milczeliśmy, siorbiąc kawę. Morawski, który pierwszy skończył, oddał kubek rudowłosemu chłopakowi o zmęczonej twarzy. Widać było, że po nocnych wrażeniach i przejażdżce samochodem pancernym Grochulski potrzebuje gorącej kofeiny.

– To jeszcze nie wszystko. – Nikt się nie kwapił do przekazywania złych wieści, wziąłem je więc na siebie. – Ktoś wrzucił do ogniska, a przedtem chyba zalał kwasem pana krótkofalówkę. Wołynow ją wyjął, ale… To ta lepsza wiadomość. A gorsza jest taka, że jeden z żołnierzy został uderzony kawałkiem wirnika. Ma połamaną miednicę i być może uszkodzone organy wewnętrzne.

– To… poważne?

– Niekoniecznie. Ale trzeba go stąd zabrać jak najszybciej. Żaden samochód. Tylko drogą lotniczą.

– Rozumiem. – Może i był przegrany jako dowódca, ale na szczęście wciąż się nim czuł. – Majorze, co z waszym radiem?

– To poletko Olszana. Póki działa, owszem, ale jak coś się chrzani, ja co najwyżej potrafię zawołać technika od łączności.

– Chce pan powiedzieć…?

– Będzie grać – powiedział słabym głosem Olszan. – Coś się rozłączyło od tych drgawek, ale to dobra katarynka, a ja po średnim wykształceniu jestem właśnie elektronik. Ale, szefie, jedna sprawa: to nie jest takie cudo, jak ten wasz kombajn. Nie ten zasięg. Pięćset kilometrów na dobrej antenie, nie więcej.

– Wystarczy – mruknął Filipiak. – W Imi jest stacja retranslacyjna.

– Zjem coś i zajmę się radiem. A ten pana operator… Dobry jest?

– Giełza? Czy ja wiem? Prosto po technikum.

– Poborowy? Na takim sprzęcie? – zapytałem z niedowierzaniem.

– Zastępstwo – wzruszył ramionami. – Normalnie jest kontraktowy, ale tak wypadło. Grochulski – wskazał rudego – też robi za siebie i operatora radaru. Mamy w Ferfer małą epidemię, no i święta idą.

Olszan odstawił kubek i odszedł w kierunku śmigłowca. Jakaś staruszka dreptała z dzbanem po wodę. Wieś powoli budziła się do życia.

– Nie podoba mi się to – westchnął Morawski. – Nie rozumiem, po co Mengesza miałby to robić. Korzystnie tego UAZ-a nigdzie w okolicy nie sprzeda, a robić sobie wroga z całego UNIFE dla paru groszy…

– Nie był sam – przypomniał Filipiak, patrząc w moją stronę.

– Tym bardziej: jest ich dwóch do podziału.

– Albo więcej. – Nadał świdrował mnie wzrokiem, zbyt otwarcie, bym mógł nie uznać tego za prowokację.

– Chyba wiem, do czego pan zmierza – powiedziałem powoli.

– Bo to cholernie oczywiste.

– Myśli pan, że to ten Arab? – zapytała Jola.

– Somalijczyk – sprostował Filipiak. – Tak, myślę, że to może mieć sporo wspólnego z tą Asmare i jej nową rodzinką. Po muzułmanach nie takich rzeczy można się spodziewać, a Rhida otwarcie się odgrażał.

– Aresztuje go pan?

– Może. A może po prostu zawrzemy pokój. Ten cały Sabah może nam jeszcze narobić kłopotów. Jego narzeczona chwaliła się wczoraj, że ma pod sobą tysiąc wojowników. Gdyby się okazało, że facet kręci się w pobliżu z jakimś ułamkiem tego tysiąca…

– Skąd się wziął Mengesza w pana plutonie? – zapytał Morawski.

– Przydzielili mi go na czas tej wyprawy. Ale pracował dla UNIFE już kilka miesięcy.

– To niezła posada jak dla Etiopczyka, prawda?

– Myślałem o tym – zgodził się Filipiak. – Ma pan rację, na pierwszy rzut oka zrobił marny interes. Za ewidentnie kradzionego UAZ-a dostanie… bo ja wiem?… ze dwa tysiące. Albo kulkę. Stracił posadę wartą cztery setki miesięcznie. Ale z drugiej strony mógł potrzebować forsy już teraz. Może mieli go zwolnić… Różnie bywa.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Afrykanka»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Afrykanka» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Afrykanka»

Обсуждение, отзывы о книге «Afrykanka» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x