Ale co za zasiekami, to nie nasze. Ziemia niczyja, trzeba uważać.
– Będę czujna – obiecała.
– Po prostu rób, co powiem.
– Masz jak w banku. Wszyściutko. Co tylko rozkażesz.
Zdawało mi się, czy musiała zwalczyć chichot? Czort wie. Zawsze była z niej śmieszka, za to ją głównie lubiłem. Kulanowicz nadaje, Sosnowska szczerzy zęby.
W zasiekach był jeden krótki kozioł, którego nie zamocowano do innych i który dawał się odsunąć. Przepuściłem Kaśkę, kazałem jej czekać, zamknąłem półlegalną furtkę i ruszyłem przodem, badając ścieżkę czujnikiem. Kanał był zaledwie parę kroków dalej, przesłonięty ogołoconym z wątłej roślinności nasypem. Zignorowałem go jednak. Jeżeli byłbym cholernie odważnym wrogiem NATO i zdołałbym zakraść się w pobliże bazy, właśnie tu zostawiłbym swoje miny. To dlatego przyległą do bazy skarpę oczyszczono z trzcin i wierzbowych zarośli, zastępując je potykaczami, taśmą ostrzową i puszkami-brzęczykami.
– Spacer? – Z mroku za zasiekami wyłoniły się niewyraźne zarysy górki-schronu i żołnierza w hełmie.
– Prysznice wyschły – wyjaśniłem. – Porucznik jest?
– Był, ale już… Uważajcie na siebie.
Machnąłem mu ręką i poszliśmy dalej po grzbiecie niskiego wału, będącego pamiątką po budowniczych kanału.
– Czemu tu nic nie rośnie?
– Dużo deszczu w Afganistanie – wyjaśniłem. – Normalnie to nie kanał, lecz rów z błotem na dnie. Za mało na pole.
– Kanał bez wody? Jakie to radzieckie.
– Planowali też zaporę, ale z kanałem zdążyli, a z zaporą już nie. Ale tak jest lepiej. Zero nowych osiedli, a my mamy spokój i własną plażę.
Było tej plaży raptem dwa metry na dziesięć. Lecz może właśnie dzięki tej kameralności robiła dobre wrażenie. Spłachetek białego piasku ze wszystkich stron otaczały wysokie na dwa metry skarpy kanału, tu i tam uzupełnione krzakami i trzciną. Od północy, słabo widoczny na tle granatowego nieba, majaczył prześwit zerwanego mostu.
– To droga? – Kaśka udowodniła, że wzrok ma niezły. – A jak ktoś przyjedzie?
– To wpadnie w kanał. Nie zapuszczaj się między przyczółki, a nie dostaniesz nim w łeb. – Położyła niesione pod pachą zawiniątko na ziemi i stała, przyglądając się niepewnie odległemu o kilkanaście metrów nasypowi drogi. – Daj spokój, nikt tędy nie jeździ. Możesz się śmiało pluskać.
– A ty? – odwróciła twarz w moją stronę. Było za ciemno, bym potrafił odczytać z niej emocje.
– Będę miał na ciebie… to znaczy będę miał oko na to, co się dookoła dzieje. Wiesz: strzeżonego… Ale nie bój się. To dla świętego spokoju. Nie musisz się spieszyć.
– Głęboko tu?
– Nie utoniesz – zapewniłem. – No, do roboty. Muszę coś sprawdzić przy moście. Nie bój się, daleko nie odejdę.
– Aha. Nie patrz przez chwilę, dobrze?
Byłem tu dla mostu, nie dla niej. Powtarzałem to sobie i nawet prawie uwierzyłem, ale nie było mi lekko na duszy. Rozebrała się i weszła do wody zaskakująco szybko, co od razu zrodziło w mej biednej, odwróconej głowie pytanie o ten nieszczęsny kostium kąpielowy. Wzięła go w końcu czy nie? Kiedyś nosiła jednoczęściowy, jak wiele dziewczyn mających problemy z figurą.
W takie coś wskakuje się chyba szybciej niż w stanik i majtki. Ale czy aż tak szybko?
A może po prostu zrzuciła wszystko i skryła nagość pod czarną taflą wody? Mogła zrobić coś takiego? Kaśka? Dojrzała kobieta, żona, matka, dziennikarka, która przyleciała rządowym samolotem? Będąc tu ze mną i tylko ze mną?
A diabli ją wiedzą.
Miałem w głowie mętlik. Obejrzałem ściany oporowe przyczółków, nie zdając sobie sprawy z tego, co robię. Rozsądku wystarczyło mi na włączenie czerwonego filtra w latarce. Jeśli ktoś przyglądał się okolicy, światło dostrzegł tak czy inaczej, ale na pewno nie skojarzył go z oględzinami nadwerężonych eksplozją brzegów.
Nocą, nad wodą, w towarzystwie młodej kobiety tylko jedną rzecz można robić przy takim świetle.
Czułem się jak kretyn, bo o ile wartownicy mogli zerkać w stronę ruin mostu i zastanawiać się, co robię, Kaśka czyniła to na pewno. Niełatwo było zmusić się do łażenia z latarką w zębach po rumowisku złamanego przęsła. Niemal fizycznie ugniatał mnie w kark jej wzrok i niemal słyszałem pytania, które sobie zadaje.
Ulżyło mi dopiero po drugiej stronie drogi. Biegła po nasypie, symbolicznym, ale na tyle wysokim, by skryć łażącego na czworakach człowieka. A właśnie tak, na łokciach i kolanach, spenetrowałem podejście do mostu.
Było czyste. A dokładniej: oczyszczone. Na obrzeżach badanego terenu gwizd w słuchawkach odzywał się dostatecznie wiele razy, bym zyskał pewność w tej kwestii. Droga nadal była zaminowana na zachód od mostu, a brzeg kanału na północ od niej. Niskie paliki z pasiastą taśmą ostrzegawczą wytyczały te same co dawniej granice. Ale tu, w potencjalnie najbardziej interesującym z wojskowego punktu widzenia miejscu, niczego groźnego w ziemi nie było.
Dla pewności zamierzałem przedostać się po rumowisku na drugi brzeg i sprawdzić, czy i tam posprzątano. Na szczęście połowę mocy przerobowych mojego mózgu nadal zajmowała Kaśka i leżąc na koronie nasypu, pozwoliłem sobie na zerknięcie zza porastających pobocze kęp trawy.
Nie obejrzałem wiele. Plażę dzieliło od mostu kilkanaście metrów, a ona trzymała się środka kanału. Z wody wystawała tylko głowa: albo stanęła w jednym z głębszych miejsc, albo była bardziej skromna, niż myślałem, i ugięła kolana, by nie zagęszczać dwuznacznej atmosfery eksponowaniem ramion.
Bardzo chciałem zobaczyć coś więcej. I zobaczyłem.
Pobiłem wszelkie rekordy, ściągając pas i jeden z butów już w trakcie odtaczania się na północne pobocze. Jakimś cudem zdołałem zedrzeć z siebie większą część munduru, prześlizgując się między przyczółkiem a skośnym dachem ze złamanego przęsła. Woda sięgała tu kolan, lecz wystawało z niej sporo gruzu i niczego, co zrzucałem, nie posłałem na dno. Hałasu oczywiście nie dało się uniknąć, jednak hałas się nie liczył.
Pomijając ten, którego mogła narobić Kaśka. Miałem dużo szczęścia i ruszyłem do tej striptizerskiej szarży, kiedy akurat płynęła na wznak, więc ani mnie nie usłyszała, ani nie zauważyła, że coś czarnego gna w jej stronę. Sunęła jednak w stronę mostu i było oczywiste, że zatrzyma się lub zawróci już po paru metrach – a wtedy zdrowo ją nastraszę.
I faktycznie: z wrażenia najpierw zanurkowała twarzą pod wodę, a potem, zapominając o dotychczasowych priorytetach, poderwała się na równe nogi.
Zanim jej dopadłem i opasałem ramionami, zdążyłem dostrzec, że powyżej bioder nic na sobie nie ma.
Nie krzyknęła. Dźwięk, jaki wydała, przypominał raczej westchnienie.
– Cicho – rzuciłem w oblepione czernią włosów ucho. Ciasno oplotłem rękoma chłodne, nagie plecy i mocno przycisnąłem dziewczynę do siebie. – Potem wyjaśnię, ale teraz jesteśmy zakochani.
Pomyślałem, że tylko zaskoczenie knebluje jej usta i że za chwilę ten knebel puści. Na szczęście była o ćwierć głowy niższa. Mogłem przydusić jej twarz do swej piersi. Poszło łatwiej, niż oczekiwałem. Nie stawiała oporu. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że od początku instynktownie lepiła się do mnie: woda sięgała nam ledwie ponad biodra, a ona nie miała biustonosza. Może wolała być dotykana niż oglądana.
– Co się dzieje? – wyszeptała. W kanale było zimniej, niż się spodziewałem. Pewnie dlatego jej oddech zdawał się niemal parzyć spryskaną setkami kropel skórę.
Читать дальше