– Kto go odwiedza?
– No cóż, to skomplikowana rodzinka.
Choć mi nie wydawało się to szczególnie skomplikowane, Calla zaczęła wyjaśniać. Wiedziałam już, że Joe C. miał troje dzieci. Pierwszy był Joe junior, który zginął podczas drugiej wojny światowej, nie doczekawszy się potomstwa. Drugi syn, Christopher, miał Callę, Walkera i Lacey. Byli oni jedynymi żyjącymi wnukami Joego C. Calla nigdy nie wyszła za mąż. Walker mieszkał w Karolinie Północnej i miał trójkę nastoletnich dzieci, a Deedra była córką Lacey z pierwszego małżeństwa.
Ciotka Calli (ostatnie dziecko Joego C), Jessie Lee Prader, wyszła za mąż za Alberta Albee. Jessie Lee i Albert mieli dwójkę dzieci: Alice (która poślubiła niejakiego Jamesa Whitleya z Teksasu, przeprowadziła się tam i miała z nim dwoje dzieci) i Pardona, który był właścicielem Apartamentów Ogrodowych w Shakespeare. Kiedy Pardon zginął, Apartamenty odziedziczyły dzieci Alice Albee Whitley: Becca i Anthony, bo owdowiała Alice zmarła dwa lata wcześniej na raka.
Ostatnim czynnikiem komplikującym była siostra Joego C, Arnita, która była dużo młodsza od brata. Jak to bywało w tamtych czasach, dwójka rodzeństwa Joego C. zmarła przy narodzinach lub w okresie niemowlęcym. Arnita wyszła za mąż za Howella Winthropa i urodził im się Howell Winthrop junior, mój późniejszy (a teraz już były) pracodawca. Tak więc siostra Joego C. była babką mojego młodego przyjaciela Bobo Winthropa, jego brata Howella trzeciego i jego siostry, Amber-Jean.
– Czyli pani, Becca Whitley, jej brat i Winthropowie jesteście rodziną? – upewniłam się.
Ponieważ czyściłam blat kuchenny, byłam na szczęście zajęta, gdy Calla wygłaszała swój długi i raczej nudny wykład.
Calla skinęła głową.
– Byłam taka szczęśliwa, gdy Becca się tu przeprowadziła. Uwielbiałam Alice, a nie miałam okazji spotkać się z nią od wielu lat. – Calla wyglądała na melancholijną, ale jej nastrój zaraz gwałtownie się zmienił. – No i widzisz, kto jest właścicielem całego bloku, kto znalazł się w posiadłości, a kto siedzi w domu, który za chwilę zostanie przerobiony na sklepy – powiedziała z żalem.
Becca zarabiała na czynszu, Winthropowie wzbogacili się dzięki tartakowi, sklepowi sportowemu i ropie, a mały domek Calli stał wciśnięty między siedzibę towarzystwa ubezpieczeniowego a mały zakład naprawy silników.
Nie było na to dobrej odpowiedzi. Na ogół Calla była mi obojętna, ale czasem było mi jej żal. Niekiedy rozżalenie, które stanowiło o całym jej charakterze, drażniło mnie.
– No i wszyscy wpadają z wizytą – powiedziała, gapiąc się w okno, a para z filiżanki świeżo zaparzonej kawy wznosiła się w kierunku jej twarzy w złowieszczy sposób.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że się zachmurzyło, a ciemność zaglądała do pokoju. Joe C. i China Belle, podobnie jak meble ogrodowe, musieli zostać sprowadzeni do domu, zanim przemokną albo zostaną porwani przez wiatr.
– Prawnuki: Becca Whitley, cała wymalowana; Deedra, w swoich ciuchach ladacznicy… Joe C. uwielbiał to. A cioteczne wnuki: Howell trzeci, który pytał, czy może pomóc skosić trawnik, choć sam przez całe życie ani razu nie musiał włączyć kosiarki.
Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, że Calla była aż tak zawzięta. Odwróciłam się, by spojrzeć na tę starszą kobietę, która wydawała się niemal zahipnotyzowana. Musiałam pójść po staruszków albo skłonić Callę, by się nimi zajęła. W oddali zagrzmiał piorun, a wzrok Calli badał niebo w poszukiwaniu deszczu.
W końcu skierowała zimny i obcy wzrok w moją stronę.
– Możesz już iść – powiedziała tak chłodno, jakbym chciała udawać krewną Joego C.
Zabrałam swoje rzeczy i wyszłam bez słowa, pozostawiając Calli zadanie przemieszczenia dziadka i jego dziewczyny.
Byłam ciekawa, czy Callę ucieszyła śmierć Deedry. Odpadła jedna osoba, na którą Calla mogła się natknąć u dziadka. Odpadła jedna wymalowana kobieta, która mogła podniecać staruszka i ograbić Callę z jej potencjalnego spadku.
Szeryf rozmawiała z Lacey Dean Knopp. Lacey ledwo przekroczyła pięćdziesiątkę, była uroczą blondynką o tak niewinnej twarzy, że niemal każdy chciał okazać jej jak najlepsze maniery, podzielić się jak najbardziej uczciwą opinią na dany temat i postarać się ze wszystkich sił. Kiedy poznałam Lacey, tego dnia, gdy zleciła mi sprzątanie mieszkania Deedry, ta niewinność mocno mnie zirytowała. Ale teraz, po latach, współczułam jej bardzo mocno, bo tak wielkie spotkało ją nieszczęście.
Szeryf wyglądała, jakby w ciągu dwóch ostatnich nocy nie przespała więcej niż godzinę. Wprawdzie jej mundur był czysty i wyprasowany, a buty wypastowane, ale twarz wyglądała jak pognieciona pościel, z której ktoś wstał zbyt szybko. Zastanawiałam się, jak musiał wyglądać jej brat Marlon. Jeśli Marta Schuster myślała racjonalnie, umieściła pogrążonego w żałobie młodzieńca gdzieś z dala od ludzi.
– Skończyliśmy już tutaj – oznajmiła szeryf. Lacey odpowiedziała odrętwiałym skinieniem głowy. Gdy oparłam się o ścianę, czekając, aż matka Deedry każe mi wejść do środka, Marta wpatrywała się we mnie wzrokiem żołnierza, który wrócił właśnie z morderczej bitwy.
– Lily Bard – powiedziała Marta.
– Pani szeryf.
– Co panią tu sprowadza? – zapytała Marta, unosząc brwi. Wyraz jej twarzy zinterpretowałam jako pogardliwy.
– Poprosiłam ją, żeby przyszła – wyjaśniła Lacey. Jedną rękę zacisnęła na drugiej, a gdy zaczęłam się jej przyglądać, przesunęła paznokciami prawej dłoni po lewej ręce.
– Lily pomoże mi wysprzątać mieszkanie córki – kontynuowała Lacey. Jej głos był płaski i bez życia.
– Ach tak – powiedziała szeryf, jakby to, co usłyszała, było w jakiś sposób istotne.
Czekałam, aż Marta się przesunie. W końcu znudziło jej się rozmyślanie i odsunęła się, żeby nas przepuścić. Gdy ją mijałam, klepnęła mnie w ramię. Lacey stała bez ruchu w salonie, a ja odwróciłam się i spojrzałam pytająco na Martę Schuster.
Zerknęła w głąb pokoju, żeby się upewnić, że Lacey nie słucha, po czym przysunęła się do mnie na nieznośnie bliską odległość i powiedziała:
– Sprzątnij rzeczy z pudełka pod łóżkiem i z dolnej szuflady komody w łazience dla gości.
Po sekundzie zrozumiałam i skinęłam głową.
Lacey nie zauważyła tej wymiany zdać. Gdy zamknęłam drzwi mieszkania, zobaczyłam, że Lacey rozgląda się dokoła, jakby nigdy wcześniej nie widziała mieszkania córki.
Spostrzegła, że jej się przyglądam.
– Nie przychodziłam tu zbyt często – powiedziała ze smutkiem.
– Przyzwyczaiłam się do tego, że u nas był „dom”, i wydawało mi się, że tam było miejsce Deedry. Chyba matkom zawsze się zdaje, że ich dzieci tylko się bawią w bycie dorosłymi.
Nigdy nie było mi nikogo tak żal. Ale litość nie mogła pomóc Lacey. Miała jej wokół siebie mnóstwo – gdyby tylko chciała. Ale tak naprawdę potrzebowała praktycznej pomocy.
– Od czego chciałaby pani zacząć?
Ledwo mogłam się powstrzymać od przemaszerowania do sypialni w poszukiwaniu rzeczy, których kazała mi się pozbyć Marta Schuster.
– Jerrell przyniósł to wcześniej – wskazała na stertę rozłożonych pudeł z kartonu i dwie rolki worków na śmieci. Znów zamilkła – Czy chce pani zatrzymać jakieś rzeczy Deedry? – zapytałam, starając się sprowokować ją do wydawania mi poleceń.
Lacey zmusiła się do udzielenia odpowiedzi.
Читать дальше