Dokładnie zbadała teren. Nie było odcisków stóp ani palców, żadnych widocznych dowodów. Specjalnym odkurzaczem wciągnęła materiał z podłogi, umieszczając filtr w torebce.
– Szkło i żwir też? – spytała. – Do papierowej torebki?
– Tak.
Często materiał dowodowy niszczyła wilgoć i choć mogło się to wydawać nieprofesjonalne, niektóre dowody najlepiej było transportować w papierowych torebkach zamiast w plastykowych.
– Dobra, Rhyme. Za czterdzieści minut wszystko otrzymasz.
Rozłączyli się.
Ostrożnie pakując torebki do bagażnika służbowego kombi, Sachs zauważyła, że się zdenerwowała, jak zwykle gdy nie udało się jej znaleźć żadnego niezbitego dowodu – broni palnej, noża albo portfelu sprawcy. Materiał, który zebrała, być może zawierał jakąś informację na temat Trumniarza i jego kryjówki. Równie dobrze jednak cały wysiłek mógł się zdać psu na budę. Zależało jej, by jak najprędzej wrócić do laboratorium Rhyme’a i zobaczyć, czy on coś w tym znajdzie.
Wskoczyła za kierownicę i pojechała z powrotem do biura Hudson Air. Wbiegła do gabinetu Rona Talbota. Ron rozmawiał z wysokim mężczyzną, który stał odwrócony do drzwi plecami. Sachs powiedziała:
– Wiem, gdzie się ukrywał, panie Talbot. Teren jest już wolny. Może pan przekazać wieży…
Mężczyzna odwrócił się. To był Brit Hale. Zmarszczył brwi, usiłując przypomnieć sobie jej nazwisko.
– Ach, sierżant Sachs. Witam.
Odruchowo chciała odwzajemnić pozdrowienie, lecz powstrzymała się.
Co on tu robił? Przecież miał siedzieć w bezpiecznym domu.
Usłyszała cichy płacz i zajrzała do sali konferencyjnej. Obok Lauren, ładnej brunetki, która była zastępczynią Talbota, siedziała Percey Clay. Lauren płakała, a Percey z determinacją próbowała ją pocieszać. Uniosła oczy, zobaczyła Sachs i skinęła jej głową.
Nie, nie, nie…
Po chwili trzecia niespodzianka.
– Cześć, Amelio – powiedział wesoło Jerry Banks, popijając kawę przy oknie, przez które przed chwilą oglądał lśniącego learjeta. – Robi wrażenie taki samolot, co?
– Co wy tu robicie? – zapytała ostro, wskazując Hale’a i Percey, zapominając, że Banks jest starszy stopniem.
– Mieli jakieś kłopoty z mechanikiem – rzekł Banks. – Percey chciała tu na chwilę wpaść, żeby spróbować…
– Rhyme – krzyknęła Sachs do mikrofonu. – Ona tu jest.
– Kto? – odezwał się zrzędliwy głos. – I co to znaczy „tu”?
– Percey. I Hale. Na lotnisku.
– Nie! Przecież mieli być w bezpiecznym domu.
– Ale nie są. Mam ich przed sobą.
– Nie, nie, nie! – krzyknął wściekle Rhyme. Po chwili dodał spokojniej: – Zapytaj Banksa, czy przynajmniej jechali tak, żeby zgubić ewentualny ogon.
Banks z ociąganiem przyznał, że nie.
– Percey upierała się, żeby tu wstąpić. Próbowałem ją namawiać…
– Jezu, Sachs. On tam gdzieś jest. Trumniarz. Wiem, że tam jest.
– Jak to? – Jej wzrok powędrował za okno.
– Zatrzymaj ich – rzekł Rhyme. – Dellray przyśle wam z White Plains samochód opancerzony.
Percey usłyszała zamieszanie w gabinecie.
– Pojadę do tej twierdzy za jakąś godzinę. Muszę znaleźć mechanika, który…
Sachs uciszyła ją gestem i powiedziała:
– Jerry, zatrzymaj ich tu. – Pobiegła do drzwi i wyjrzała na szarą połać lotniska; po pasie startowym mknął z rykiem samolot śmigłowy. Przysunęła mikrofon bliżej ust.
– Jak, Rhyme? – zapytała głośno. – Jak nas może zaatakować?
– Nie mam pojęcia. Jest zdolny do wszystkiego.
Sachs starała się ponownie wejść w umysł Trumniarza, ale na próżno. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to podstęp.
– Jak dobrze jest zabezpieczone lotnisko? – zapytał Rhyme.
– Dość szczelne. Ogrodzenie ze stalowej siatki. Blokada policyjna przy wjeździe, sprawdzają wszystkim przepustki i legitymują.
– Ale nie legitymują policjantów, prawda?
Sachs spojrzała na umundurowanych funkcjonariuszy, przypominając sobie, jak łatwo ją wpuścili.
– Do diabła, Rhyme, tu jest kilkanaście wozów policyjnych i parę cywilnych. Nie znam detektywów ani mundurowych… Każdy z nich mógłby nim być.
– Dobrze, Sachs. Słuchaj, dowiedz się, czy nie zaginął żaden z miejscowych gliniarzy. W ciągu ostatnich dwóch, trzech godzin. Trumniarz mógł któregoś zabić i ukraść jego legitymację i mundur.
Sachs zawołała jednego ze stanowych, dokładnie przyjrzała się jego twarzy i legitymacji, uznając, że jest prawdziwy. Powiedziała:
– Sądzimy, że zabójca może być w pobliżu, prawdopodobnie w przebraniu policjanta. Chcę, żebyś sprawdził wszystkich, którzy tu są. Gdyby trafił się jakiś nieznany, daj mi znać. Dowiedz się też u dyspozytora, czy w ciągu ostatnich kilku godzin nie zaginął żaden gliniarz z waszego rejonu.
– Zajmę się tym.
Wróciła do biura. Na oknach nie było rolet, więc Banks zaprowadził Percey i Hale’a do wewnętrznego gabinetu.
– Co się dzieje? – zapytała Percey.
– Za pięć minut stąd wyjeżdżacie – odrzekła Sachs, spoglądając za okno i próbując odgadnąć, jak Trumniarz może zaatakować. Nie miała zielonego pojęcia.
– Dlaczego? – zapytała lotniczka, marszcząc brwi.
– Mamy wrażenie, że człowiek, który zabił pani męża, jest tutaj. Albo w drodze na lotnisko.
– Przestańcie. Płyta jest obstawiona policją. Bezpieczniej być nie może, muszę…
– Bez dyskusji – ucięła ostro Sachs.
Mimo to Percey nie zamierzała dać za wygraną.
– Nie możemy odjechać. Właśnie zwolnił się mój główny mechanik. Muszę…
– Percey – powiedział niepewnie Hale. – Chyba jednak powinniśmy jej posłuchać.
– Powinniśmy przygotować samolot.
– Wracać do pokoju. I milczeć.
Percey wstrząśnięta otworzyła usta.
– Nie może pani tak się do mnie zwracać. Nie jestem więźniem.
– Halo, sierżancie Sachs? – W drzwiach stanął policjant, z którym Sachs rozmawiała na zewnątrz. – Przyjrzałem się pobieżnie wszystkim mundurowym i detektywom. Nie ma żadnych nieznajomych. Nie zaginął żaden funkcjonariusz z Westchester ani ze stanowej. Lecz nasza centrala o czymś mi powiedziała. Być może to nic takiego, ale warto wiedzieć.
– Słucham.
– Sierżancie Sachs, muszę z panią porozmawiać… – wtrąciła Percey Clay.
Nie zareagowała, ponaglając policjanta gestem.
– No, proszę.
– Meldunek od patrolu drogówki z White Plains, dwie mile stąd. W kontenerze ze śmieciami znaleźli zwłoki. Ofiara musiała zginąć z godzinę temu, może później.
– Rhyme, słyszysz?
– Tak.
– Dlaczego sądzisz, że to może być ważne? – spytała gliniarza Sachs.
– Chodzi o sposób zadania śmierci. Okropna masakra.
– Zapytaj go, czy ofierze odcięto ręce i zdarto skórę z twarzy – odezwał się Rhyme.
– Co?
– Spytaj go!
Przekazała pytanie, a rozmowy w biurze urwały się i wszyscy obecni utkwili spojrzenie w Sachs. Zaskoczony policjant odrzekł:
– Tak, zgadza się. Przynajmniej jeśli chodzi o ręce. Skąd pani wie?
– Gdzie jest teraz ciało? – wyrzucił z siebie Rhyme.
Sachs znów powtórzyła jego pytanie.
– W samochodzie koronera. Wiozą je do kostnicy okręgowej.
– Nie – powiedział Rhyme. – Każ im przekazać je sobie, Sachs. Chcę, żebyś obejrzała zwłoki. Dzięki temu dowiesz się, jak zamierza was zaatakować. Niech Percey i Hale nie ruszają się stamtąd, dopóki nie będziemy wiedzieli, co nas może czekać.
Читать дальше