Rhyme wszystko słyszał.
– Czternaście minut. Zapytaj ich, czy w tym czasie samolot zatrzymał się gdzieś poza zasięgiem ich wzroku.
Sachs posłusznie przekazała pytanie i Lauren odrzekła:
– Prawdopodobnie tu. – Pokazała na mapie.
Wąski pas drogi do kołowania, długości około dwustu stóp. Od reszty lotniska odgradzał go rząd hangarów. Kończył się skrzyżowaniem z pasem startowym.
– O, na dodatek ślepy punkt KL.
– Zgadza się – przytaknął Talbot, jak gdyby było to coś ważnego.
– Przetłumacz! – zatrzeszczał w słuchawce Rhyme.
– Czyli? – spytała Sachs.
– Poza zasięgiem widoczności z wieży kontroli lotów – wyjaśniła Lauren. – Ślepy punkt.
– Tak! – odezwał się głos w słuchawce. – Dobra, Sachs. Zabezpiecz i przeszukaj. Hangar zwolnij.
– Nie będziemy wchodzić do hangaru – oznajmiła Talbotowi. – Chcę jednak zamknąć tę drogę do kołowania. Może pan dać znać wieży? Żeby skierowali ruch inną drogą?
– Chyba mogę – rzekł z powątpiewaniem. – Nie spodoba im się to.
– Jeżeli będą jakieś kłopoty, proszę zadzwonić do Thomasa Perkinsa – powiedziała Sachs. – Jest szefem biura FBI na Manhattanie. Zwróci się bezpośrednio do Federalnego Urzędu Lotnictwa.
– Do Urzędu? W Waszyngtonie? – spytała Lauren.
– Właśnie tego.
Talbot uśmiechnął się blado.
– Dobrze.
Sachs ruszyła w kierunku drzwi, przystanęła i spojrzała na zatłoczoną płytę lotniska.
– Mam samochód – powiedziała do Talbota. – Czy jeżdżąc po lotnisku, trzeba robić coś szczególnego?
– Tak – odparł. – Niech pani stara się nie zderzyć z żadnym samolotem.
STREFA RAŻENIA
Ptak sokolnika, nawet oswojony i oddany swemu panu, zachowuje instynkty i zwyczaje dzikiego zwierzęcia, jak każde zwierzę żyjące z człowiekiem. Przede wszystkim jest łowcą.
„Sokoły moja pasja”
Stephen Bodio
45 godzin – godzina trzecia
– Jestem na miejscu, Rhyme – oznajmiła.
Sachs wysiadła z samochodu, nałożyła na dłonie rękawiczki lateksowe i gumowe ochraniacze na buty, aby nie zatrzeć śladów sprawcy. Tak ją uczył Rhyme.
– Co to znaczy na miejscu, Sachs? – spytał.
– Na skrzyżowaniu dróg do kołowania. Między rzędami hangarów. To tutaj zatrzymał się przed startem samolot Carneya.
Spojrzała z niepokojem na stojące w oddali drzewa. Był pochmurny, wilgotny dzień, a w powietrzu wisiała następna burza. Sachs czuła się zupełnie odsłonięta. Możliwe, że Trumniarz tu był – wrócił by zniszczyć pozostawione dowody, albo chciał zabić policjanta, żeby utrudnić śledztwo. Jak wtedy na Wall Street dwa lata temu, gdy bomba zabiła techników Rhyme’a.
Strzelaj pierwsza…
Niech cię szlag, Rhyme, ale mnie nastraszyłeś! Dlaczego chcesz mi wmówić, że ten facet przenika przez ściany i pluje trucizną?
Z bagażnika kombi Sachs wyciągnęła skrzynkę PoliLight i duży neseser, w którym miała potrzebne narzędzia: śrubokręty, klucze, młotki, przecinaki do drutu, noże, zestaw do zbierania odcisków linii papilarnych, ninhydrynę, pincetę, szczotki, szczypce, nożyczki, kleszcze o giętkich końcówkach, zestaw do zabezpieczania pozostałości po strzałach, ołówki, plastykowe i papierowe torebki, taśmę ochronną…
Po pierwsze, ustalić granice miejsca zbrodni.
Otoczyła cały teren żółtą taśmą policyjną.
Po drugie, wziąć pod uwagę media, zasięg obiektywów kamer i mikrofonów.
Nie ma dziennikarzy. Na razie. Dzięki ci, Panie.
– Co mówisz, Sachs?
– Dziękuję Bogu, że nie ma reporterów.
– Niezła modlitwa. Ale powiedz mi, co robisz.
– Zabezpieczam teren.
– Znajdź… wejście i wyjście – powiedział.
Krok trzeci, ustalić drogę, którą przyszedł i odszedł sprawca – będzie to drugie miejsce do zabezpieczenia.
Nie miała jednak pojęcia, skąd mógł nadejść. Może przekradł się między hangarami, przyjechał wózkiem bagażowym, cysterną…
Sachs nałożyła gogle i zaczęła omiatać pas drogi piórem PoliLight. Nie działało tak dobrze jak w ciemnym pokoju, ale dzięki nisko wiszącym chmurom w upiornym żółtozielonym świetle widziała różne plamy i smugi. Śladów stóp nie było.
– Wczoraj wieczorem spryskali drogę – zawołał jakiś głos za nią.
Sachs obróciła się na pięcie z ręką na glocku, nieznacznie wysuwając broń z kabury.
Nigdy nie byłam taka nerwowa, Rhyme. To twoja wina.
Przy żółtej taśmie stało kilku mężczyzn w kombinezonach ochronnych. Podeszła do nich ostrożnie, przyglądając się zdjęciom na ich identyfikatorach. Wszystkie pasowały do twarzy właścicieli. Oderwała dłoń od pistoletu.
– Codziennie wieczorem myją pas wodą pod ciśnieniem. Mówię, bo chyba pani czegoś szuka.
– Pod wysokim ciśnieniem – dodał drugi.
Świetnie. Wszystkie dowody, najdrobniejszy ślad, każde włókienko, jakie spadło z Trumniarza, szlag trafił.
– Widzieliście tu kogoś wczoraj wieczorem?
– A to ma coś wspólnego z bombą?
– Około dziewiętnastej piętnaście? – nie ustępowała.
– Nie. Tu nikt nie przychodzi. Hangary są zupełnie puste. Pewnie je kiedyś rozbiorą.
– A wy co tu robicie?
– Zobaczyliśmy policję – bo pani jest z policji, nie? I przyszliśmy popatrzeć. Chodzi o bombę, nie? Kto to zrobił? Araby? Może jakaś pieprzona ochotnicza milicja?
Odgoniła ich i powiedziała do mikrofonu:
– Wczoraj wieczorem umyli drogę do kołowania, Rhyme. Zdaje się, że strumieniem wody pod ciśnieniem.
– O, nie.
– Podobno też…
– Halo? – usłyszała zza pleców.
Odwróciła się z westchnieniem, spodziewając się zobaczyć wracających robotników. Nowym gościem był jednak jakiś gliniarz z okręgowej, w czapce drogówki i szarych spodniach o ostrych jak brzytwa kantach. Pochylił się i przeszedł pod żółtą taśmą.
– Przepraszam – zaprotestowała – ale na ten teren nie ma wstępu.
Zwolnił, lecz się nie zatrzymał. Sprawdziła jego identyfikator – wszystko się zgadzało. Na zdjęciu przypominał trochę faceta z okładki czasopisma z męską modą.
– To ty jesteś tą policjantką z Nowego Jorku, tak? – Roześmiał się dźwięcznie. – Fajne tam mają mundury – dodał, obrzucając znaczącym spojrzeniem jej obcisłe dżinsy.
– Teren jest zamknięty.
– Mogę pomóc. Skończyłem szkolenie z badań kryminalistycznych. Normalnie pracuję na autostradzie, ale brałem udział w śledztwach. Masz fantastyczne włosy. Pewnie nieraz ci o tym mówili?
– Naprawdę muszę prosić…
– Jestem Jim Everts.
Strzeż się przechodzenia na ty; przylepia się to do ciebie jak rzep.
– Sierżant Sachs, departament nowojorski.
– Ale historia z tą bombą. Jakaś brudna sprawa.
– Słuchaj, Jim, taśma jest po to, żeby nikt tu nie wchodził. Skoro chcesz pomóc, mógłbyś łaskawie wrócić na drugą stronę?
– Zaraz. Nikt, czyli policjanci też nie?
– Też.
– Czyli ja też nie?
– Nie da się ukryć.
Istniało pięć klasycznych czynników stanowiących zagrożenie dla materiałów dowodowych na miejscu zbrodni: pogoda, krewni ofiary, podejrzani, kolekcjonerzy pamiątek i najgorszy z nich – inni gliniarze.
– Niczego nie dotknę. Przysięgam. Wystarczy mi, że będę patrzył, jak pracujesz, złotko.
– Sachs – szepnął Rhyme. – Powiedz mu, żeby stamtąd spieprzał.
Читать дальше