Byliśmy wprawdzie starymi przyjaciółmi, ale każde z nas miało swoje dorosłe zobowiązania.
Jack nie zadzwonił.
Tej nocy leżałam bezsennie, z rękoma ułożonymi sztywno wzdłuż ciała, i patrzyłam na paski księżycowego światła przecinające sufit w moim dawnym pokoju. To była kwintesencja wszystkich bezsennych nocy z ostatnich siedmiu lat, ale spędzałam ją w domu moich rodziców i nie mogłam sięgnąć po wypróbowane sposoby poszukiwania ucieczki i ulgi. W końcu wstałam, usiadłam na wyściełanym krzesełku w kącie pokoju i zapaliłam lampę.
Skończyłam czytać zabraną z domu biografię. Na szczęście w przewidywaniu, że taka noc może mi się przytrafić, z domku Vareny pożyczyłam sobie dwie książki – chociaż jeślibym miała większy wybór, tych bym na pewno nie wybrała. Pierwsza była poradnikiem, jak radzić sobie z dziećmi męża z poprzedniego związku, a druga – romansem historycznym. Na okładce romansu widniała postać mężczyzny o zdumiewającej budowie fizycznej. Patrzyłam na jego obnażoną, bezwłosą, niewiarygodnie umięśnioną pierś i wątpiłam, czy nawet mój sensei mógłby się szczycić porównywalną muskulaturą. Uznałam za mało prawdopodobne, żeby rozsądny, szykujący się do bitwy mężczyzna włożył do tego stopnia rozchełstaną i krępującą ruchy koszulę, a jeszcze głupsze wydało mi się to, że siedząc na koniu, pochylał się ku swej wybrance, która usiłowała go objąć. Oceniłam jego wagę, kąt pochylenia górnej połowy ciała i siłę, z jaką kobieta przyciągała go ku sobie. Uwzględniłam porywisty wiatr, który rozwiewał jej długie włosy, i doszłam do wniosku, że lord Robert Dumaury lada moment wyląduje u stóp Phillipetty Dunmore ze zwichniętym barkiem. I to tylko pod warunkiem, że będzie miał szczęście. Pokręciłam głową.
W tej sytuacji zaczęłam brnąć przez poradnik i dowiedziałam się więcej o tym, jak się odnaleźć w nowej roli matki dorastającego cudzego dziecka, niż kiedykolwiek chciałam się dowiedzieć. Poradnik był w miękkiej okładce i nosił wyraźne ślady wielokrotnej lektury. Miałam nadzieję, że przyda się Varenie bardziej niż perypetie panny Phillipetty z lordem Klatą.
Oddałabym wszystko za kawał interesującej biografii.
Zdążyłam doczytać książkę do połowy, zanim zapadłam w sen. Kiedy o siódmej rano obudziły mnie odgłosy porannej krzątaniny, wciąż siedziałam na krześle przy zapalonej lampie.
Byłam wykończona, niemalże nie miałam siły ruszyć się z miejsca.
Zrobiłam kilka pompek i próbowałam wykonać serię unoszeń nóg, ale moje mięśnie były słabe i zwiotczałe, tak jakbym dochodziła do siebie po poważnej operacji. Wolno ubrałam się w dres. Przedpołudnie miałam poświęcić na sprzątanie domu Dilla, lecz zamiast ruszyć raźno do łazienki, usiadłam z powrotem na krześle i ukryłam twarz w dłoniach.
Czułam się źle, naprawdę fatalnie z faktem, że dałam się wciągnąć w tę sprawę z porwaniem dziecka, ale przez wzgląd na moją rodzinę nie wyobrażałam sobie, że mogłabym postąpić inaczej. Z ciężkim, zmordowanym westchnieniem zmusiłam się do wstania i otworzyłam drzwi sypialni, żeby znów włączyć się do rodzinnego życia.
Zupełnie jakbym zanurzyła duży palec u nogi w spokojnym stawie i została wessana przez wir wodny.
Było to już w przeddzień ślubu, więc matka i Varena miały zaplanowaną każdą godzinę. Matka musiała się wybrać do krawcowej po suknię, którą chciała włożyć nazajutrz; trzeba jej było podszyć brzeg. Po drodze zamierzała wstąpić do firmy cateringowej i wydać ostatnie dyspozycje w związku z przyjęciem ślubnym. Razem z Vareną miały zawieźć Annę na urodziny do jej koleżanki, a potem odebrać jej sukienkę w kwiatki, którą z pewnym opóźnieniem dostarczono wreszcie do miejscowego sklepu JCPenney. (Anna ostatnio tak gwałtownie urosła, że jej śliczna sukienka, kupiona kilka miesięcy temu, okazała się za ciasna w ramionach i Varena na ostatnią chwilę musiała szukać w katalogach dającego się szybko sprowadzić zamiennika). Matka i Varena były zdania, że Anna musi ją przymierzyć jak najszybciej.
Lista spraw do załatwienia wydłużała się w nieskończoność; wyłączyłam się po wysłuchaniu pierwszych kilku pozycji. Diii przywiózł do nas Annę, która miała pojechać z Vareną i mamą. Anna i ja siedziałyśmy razem przy kuchennym stole, a wokół nas panował dziwny spokój, jakiego można doświadczyć w oku cyklonu.
– Czy wychodzenie za mąż zawsze tak wygląda, ciociu Lily? – zapytała Anna ze znużeniem w głosie.
– Nie. Można po prostu uciec.
– Uciec? Jak to?
– Jak najszybciej. Ludzie, którzy zamierzają się pobrać, wsiadają do samochodu, jadą gdzieś, gdzie nikt ich nie zna, i tam biorą ślub. Potem wracają do domu i zawiadamiają o tym swoje rodziny.
– Chyba tak właśnie zrobię – powiedziała mi Anna.
– Nie. Koniecznie wypraw huczne weselisko i odpłać im pięknym za nadobne – poradziłam jej. Anna wyszczerzyła się w uśmiechu.
– Zaproszę całe miasto! I ludzi z Little Rock też! – oświadczyła. – To powinno wyrównać rachunki – przytaknęłam z aprobatą.
– Albo nawet z całego świata!
– Oj, będzie się działo.
– Masz chłopaka, ciociu Lily?
– Mam – Pisze do ciebie listy? – Anna zmarszczyła nos, jakby czuła, że zadaje głupie pytanie, ale i tak chciała poznać odpowiedź.
– Dzwoni do mnie – odparłam. – Czasami.
– A czy… – próbowała wykombinować, co jeszcze taki dorosły chłopak mógłby robić – czy przysyła ci kwiaty i czekoladki?
– Jak na razie nie.
– A co robi, żeby ci pokazać, że cię lubi? Tego nie mogłam powiedzieć ośmiolatce.
– Przytula mnie – odpowiedziałam.
– Fuuuj! I całuje cię? – Tak, czasem.
– Bobby Mitzer mnie pocałował – zwierzyła mi się Anna szeptem.
– Poważnie? I co, podobało ci się? – Fuuu!
– Widocznie to nie ten – stwierdziłam i wymieniłyśmy porozumiewawcze uśmiechy.
Wtedy mama i Varena oświadczyły Annie, że od kilku minut są już gotowe do wyjścia, i zapytały, dlaczego mała siedzi jeszcze przy stole, jakbyśmy miały przed sobą cały dzień.
– Poradzisz sobie sama u Dilla, prawda? – zapytała Varena niespokojnie. Zdążyła już odwieźć Annę i jej prezent na przyjęcie urodzinowe. – Naprawdę nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz.
– Ależ chcę – odparłam i usłyszałam, że mój głos jest zimny i bezbarwny. Miło mi się gawędziło z Anną, ale teraz znowu poczułam się wykończona. Matka obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem.
– Źle spałaś – powiedziała. – Znowu śniły ci się koszmary?
Ona, Varena i ojciec spojrzeli na mnie z identycznie zafrasowanymi minami.
– Czuję się doskonale – zaprzeczyłam, próbując zachowywać się w sposób cywilizowany, chociaż nienawidziłam ich za to, że znów myślą o mojej gehennie.
Czyżbym się nad sobą obrzydliwie roztkliwiała? Wszystko przez to, że znowu jestem w domu.
Po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że gdybym była w stanie zostać tutaj dłużej po tamtym napadzie, gdybym to wytrzymała, członkowie mojej rodziny mogliby się do mnie na powrót przyzwyczaić i postrzegać moje życie jako kontynuację, a nie przerwaną linię. Ale wtedy czułam, że muszę wyjechać, i w związku z tym najświeższe i najbardziej wyraziste wspomnienie, jakie o mnie zachowali, było wspomnieniem o kobiecie przeżywającej okropny ból fizyczny i psychiczny i nękanej przez koszmary.
– Idę posprzątać. Włożyłam kurtkę.
– Diii jest w pracy, robi dziś inwentaryzację – powiedziała Varena. – Nie mam pojęcia, jak długo mu to zajmie. My odbierzemy Annę z przyjęcia i zawieziemy ją prosto do sklepu na przymiarkę. Potem wrócimy tutaj.
Читать дальше