Kiedy Varena wychynęła ze swojego pokoju, zapłakana prawie tak samo jak Emory, przystąpiłam do realizacji drugiej części planu.
– Jestem w nastroju do sprzątania – powiedziałam jej. – Może chciałabyś, żebym wysprzątała dom Dilla, tak żeby błyszczał na wasze pierwsze wspólne święta?
Varena i Diii wybierali się w podróż poślubną dopiero po świętach, a Boże Narodzenie chcieli spędzić w domu z Anną.
Ponieważ moim celem było zaoszczędzenie Varenie cierpienia, nie czułam się aż tak winna jak wtedy, kiedy proponowałam sprzątanie domu Emory'emu. A jednak w ustach miałam kwaśny posmak, który zinterpretowałam jako objaw wstrętu do samej siebie.
– Dzięki! – powiedziała Varena z wyraźnym zaskoczeniem w głosie. – Miałabym duży kłopot z głowy. Mówisz poważnie?
– Przecież wiesz, że ja zawsze muszę mieć coś do roboty – powiedziałam zgodnie z prawdą.
– Niech ci Bóg wynagrodzi – odparła Varena ze współczuciem i uściskała mnie.
Niepożądane współczucie mojej siostry jakimś sposobem utwierdziło mnie w postanowieniu.
Rozległ się dzwonek do drzwi – znajomi rodziców właśnie wrócili z wycieczki do Pigeon Forge, dokąd pojechali, żeby zobaczyć świąteczne dekoracje. Mieli mnóstwo do opowiadania i przywieźli prezent dla Dilla i Vareny. Przywitałam się jak należy, po czym bez problemów wyślizgnęłam się do swojego pokoju. Wzięłam gorący prysznic i czekałam na telefon od Jacka.
Nie zadzwonił. Tego wieczoru telefon w domu się urywał – dzwonili przyjaciele, żeby zapytać o szczegóły związane ze ślubem, Diii pytał o Varenę, banki proponowały nowe karty kredytowe moim rodzicom, a członkowie kongregacji próbowali zorganizować kolację dla rodziny Osbornów, która miała się zjechać na pogrzeb Meredith.
Ale Jack się nie odezwał.
Coś nie dawało mi spokoju i o ósmej zapragnęłam rzucić okiem na zdjęcia Summer Dawn. Chciałam zadać Jackowi kilka pytań. Chciałam też przejrzeć jego teczkę. To pomogłoby mi się zbliżyć do odpowiedzi na pytanie, co mnie właściwie tak niepokoi.
O ósmej trzydzieści zadzwoniłam do Chandlera McAdoo.
– Wybierzmy się na przejażdżkę – zaproponowałam.
Chandler wjechał na podjazd moich rodziców własnym jeepem. Był ubrany w grubą flanelową koszulę w czerwono-białą kratę, wojskową kurtkę moro, dżinsy i buty Nike.
Moja matka otworzyła mu drzwi, zanim zdążyłam ją uprzedzić.
– Chandler! – powiedziała z lekkim zdziwieniem. – Chciałeś nam zadać kilka pytań w związku z wczorajszym dniem?
– Nie, proszę pani. Przyjechałem po Lily – na głowie miał czapkę z logo Arkansas Travellers, której daszek się przekrzywił, kiedy Chandler skinął mi na powitanie.
Włożyłam kurtkę.
– Zupełnie jak za dawnych czasów – uśmiechnęła się moja matka.
– Na razie, mamo – powiedziałam, zapinając starą czerwoną wiatrówkę.
– Do zobaczenia, skarbie. Bawcie się dobrze. Jeep mi się spodobał. Chandler utrzymywał w nim idealny porządek, co potrafiłam docenić. Po całym samochodzie Jacka zwykle fruwają papierzyska.
– Dokąd jedziemy? – zapytał Chandler.
– Na wyprawę do Franke's Pond jest za zimno, a poza tym jesteśmy już za starzy. Może Heart of Delta?
– Strzał w dziesiątkę – powiedział.
Zanim rozsiedlismy się w jednym z boksów taniej rodzinnej knajpy, w której byliśmy częstymi gośćmi za czasów szkoły średniej, Chandler zdołał mi już sporo opowiedzieć o swoich dwóch próbach małżeńskich, synku, z którego był bardzo dumny (urodzonym ze związku z Cindy, żoną numer dwa), i swojej aktualnej kobiecie – Tootsie Monahan, najmniej przeze mnie lubianej druhnie Vareny.
Kiedy przeczytaliśmy menu – które wyglądało do złudzenia tak samo jak wtedy, kiedy miałam szesnaście lat, z wyjątkiem cen – i złożyliśmy zamówienie u kelnerki (hamburger ze wszystkimi dodatkami i frytki dla Chandlera oraz karmelowy shake dla mnie), Chandler rzucił mi baczne, konkretne spojrzenie.
– O co właściwie chodzi temu facetowi, z którym teraz jesteś? – Jackowi.
– Wiem, jak ma na imię, do cholery. Czego on tu szuka?
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Wzięłam głęboki oddech.
– Próbuje odnaleźć… – Urwałam.
Jak mogłam zrobić coś takiego? Gdzie się podziała moja lojalność?
Chandler zrobił okrągły gest ręką, próbując mnie nakłonić do mówienia.
Sam z sympatii do mnie powiedział już Jackowi kilka rzeczy. Ale podjęcie wysiłku otwarcia ust i wyjaśnienia mu, na czym polega dochodzenie Jacka, graniczyło z niemożliwością. Na moment zamknęłam oczy i zrobiłam głęboki wdech.
– …zaginioną osobę – dokończyłam. Przyjął tę informację.
– No dobra, mów. Zawahałam się.
– Nie mogę.
– Czego ty właściwie ode mnie chcesz, Lily? Twarz Chandlera wyglądała o wiele starzej. Jezu. Nienawidziłam tego.
– Powiedz mi, co się działo, kiedy zginęła Meredith Osborn. Nie wiem, czy to ma jakiś związek z dochodzeniem Jacka, Chandler, naprawdę. Byłam wtedy w domu obok, raptem kilka metrów od niej, a jeśli się na czymś w ogóle znam, to na tym, jak się bronić. – Nie wiedziałam, jak głęboko to we mnie siedziało, dopóki nie wypowiedziałam tego na głos. – I nie miałam okazji ruszyć palcem, żeby jej pomóc. Po prostu powiedz mi, co się wydarzyło tamtego wieczoru.
Tyle mógł zrobić, nie naruszając prawa, pomyślałam.
– Co się wydarzyło tamtego wieczoru. Jak zginęła Meredith – Chandler najwidoczniej zbierał myśli.
Jego wzrok przykuła solniczka, w której ziarna ryżu wydawały się żółte w porównaniu ze śnieżną bielą soli.
Nie wiedziałam, że wstrzymuję oddech, dopóki Chandler nie zaczął mówić. Małe dłonie splótł przed sobą, a jego twarz przybrała lekko srogi, poważny wyraz, który, jak się domyśliłam, był częścią jego zawodowego image'u.
– Na tyle, na ile mogę to stwierdzić na podstawie oględzin, pani Osborn zmarła w wyniku wielokrotnych ran kłutych klatki piersiowej – zaczął. – Napastnik uderzył ją także w twarz, może po to, żeby ją przewrócić na ziemię, co ułatwiło zadawanie ciosów. Napadnięto ją w ogrodzie na tyłach domu. Całe zajście trwało zaledwie minutę lub dwie. Została bardzo poważnie ranna i nie była w stanie ruszyć się dalej niż o metr. Poza tym temperatura spadła poniżej zera, a ona nie miała na sobie żadnego okrycia.
– Ale przesunęła się o ten metr. – Tak.
– W stronę domku Vareny. – Tak.
Poczułam, jak usta zaciskają mi się w wąską kreskę, a oczy zwężają. Mój przyjaciel Marshall nazwał kiedyś tę minę „twarzą mścicielki”.
– Co to był za nóż?
– Najprawdopodobniej zwykły kuchenny, o jednym ostrzu, ale musimy poczekać na wyniki sekcji, żeby mieć pewność.
– Weszliście do domu Osbornów?
– Oczywiście. Musieliśmy sprawdzić, czy zabójca się tam nie ukrył. Tylne drzwi były otwarte.
– To znaczy, że morderca narobił hałasu albo wywołał Meredith do ogrodu…? Wzruszył ramionami.
– Zapewne coś w tym rodzaju. Nie była przestraszona. Gdyby się bała, zostałaby w domu i zamknęła tylne drzwi na klucz. Mogła też wezwać nas. Telefon działał, sprawdziłem. Ale zamiast tego wyszła do ogrodu.
Żadne z nas nie wypowiedziało na głos oczywistego wniosku, że Meredith zobaczyła tam kogoś, kogo znała i komu ufała.
– O której Emory wyjechał z domu?
– Około siódmej. Zabrał dziewczynki. Chciał dać żonie trochę czasu dla siebie, jak powiedział. Przeszła bardzo trudny poród, nie wróciła jeszcze do pełni sił i tak dalej.
Читать дальше