Tata nie wrócił jeszcze z wieczoru kawalerskiego. Mam nadzieję, że nie pil i nie palił cygar, bo ciśnienie naprawdę mu podskoczy.
Usiadłam na krzesełku w swoim pokoju i przez dłuższy czas czytałam biografię, którą ze sobą przywiozłam. Następnie zaczepiłam stopy pod łóżkiem i wykonałam serię brzuszków, później położyłam się na podłodze i robiłam pompki, a potem w leżeniu na plecach wykonałam osiemdziesiąt unoszeń nóg. Po tym wszystkim przyszła pora na relaksujący prysznic. Zauważyłam, że w tym czasie do domu wrócił tata i pogasił pozostałe światła.
Ale nawet po wzięciu gorącego prysznica byłam niespokojna. W Bartley nie mogłam sobie pozwolić na nocne spacery. Ludzie zaczęliby gadać. Policjanci mnie nie znali, mogliby mnie zatrzymać, gdybym przypadkiem natknęła się na patrol. Przypadkiem, bo policja w Bartley nie była nazbyt liczna.
Odsunęłam od siebie tę pokusę i zmusiłam się, żeby wejść do łóżka. W szufladzie nocnego stolika znalazłam zbiór krzyżówek; rozwiązałam trzy. W końcu próba przypomnienia sobie nazwy indiańskiej ziemianki na pięć liter zadziałała. Spuściłam zasłonę na ten długi dzień.
Niestety, następny był do niego bardzo podobny.
Jeszcze przed południem doszłam do wniosku, że cała moja rodzina powinna była zajmować się pracą zawodową aż do ostatniej godziny przed ślubem.
Ojciec, na co dzień zatrudniony w firmie elektrycznej, wziął dwa tygodnie wolnego. Matka nie pracowała, zajmowała się domem, co znaczy, że w pracy była przez cały czas – ale będąc w domu, bez przerwy myślała o tym, co jeszcze trzeba zrobić. Varena właśnie zaczęła trzytygodniowy urlop i nawet Diii częściej niż kiedykolwiek zostawiał prowadzenie apteki swojej asystentce na pół etatu, młodej matce, która także była farmaceutką.
Przyszły kolejne prezenty, które trzeba było odpakować, docenić i wpisać na listę. „Trzeba też było napisać kolejne podziękowania. Z dwiema pozostałymi druhnami, które wpadły z wizytą, żeby pooglądać prezenty, trzeba było porozmawiać o najświeższych ustaleniach. Pastor Jess O'Shea także wstąpił na chwilę, żeby omówić kilka spraw. Miał gładkie ciemnoblond włosy, wydatną kwadratową szczękę i był dyskretnie przystojny. Miałam nadzieję, że jest równie skuteczny jak przystojny, ponieważ zawsze sądziłam, że pastorowie są celami numer jeden swoich neurotycznych – a może tylko zbłąkanych – parafian.
Z pastorem przyszła jego córeczka. Okrąglutka Krista o ciemnobrązowych włosach swojej matki, chociaż nie tak idealnie ułożonych, była niewyspana i tak wściekła na młodszego brata, który znów odprawiał nocne płacze, jak podejrzewała Lou. Krista też była w płaczliwym nastroju.
– Lukę płakał przez całą noc – powiedziała z ponurą miną, kiedy ktoś po raz trzeci zapytał ją, gdzie jest jej braciszek.
– Nieładnie, Krista! – skarciła ją jedna z druhen. Tootsie Monahan, najlepsza przyjaciółka Vareny od niepamiętnych czasów, odznaczała się blond włosami, okrągłą twarzą i niską inteligencją. – Jak możesz tak mówić o takim maluszku jak Lukę? Niemowlęta są takie słodkie!
Zauważyłam, że Krista oblewa się rumieńcem. Tootsie starym sprawdzonym sposobem udało się u niej wywołać potężne poczucie winy. Wcześniej podpierałam ścianę w salonie; teraz zmieniłam miejsce i przeniosłam się bliżej małej.
– Varena też ryczała po nocach, kiedy była mała – powiedziałam do niej cichutko.
Krista popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. Jej okrągłe orzechowe oczy, bez wątpienia jej największy atut, wyrażały pozorny sceptycyzm.
– Wcale nie – powiedziała niepewnie.
– A właśnie że tak – pokiwałam głową z przekonaniem i poszłam do kuchni, gdzie udało mi się ściągnąć dla Kristy gazowany napój, który naprawdę jej zasmakował.
Pewnie nie wolno jej takich pić. Potem wałęsałam się po domu, od czasu do czasu wycofując się do swojego pokoju i zamykając drzwi na dziesięć minut (to był interwał, który wypraktykowałam metodą prób i błędów: dokładnie po dziesięciu minutach ktoś zaczynał mnie szukać i przychodził sprawdzić, jak się czuję i co porabiam).
Varena zajrzała do mnie przez drzwi mniej więcej za kwadrans pierwsza, żeby zapytać, czy wybiorę się z nią do lekarza.
– Potrzebuję recepty na pigułki antykoncepcyjne, ale chciałabym też, żeby doktor LeMay obejrzał moje uszy. Prawe mnie pobolewa i boję się, że do ślubu zdąży mi się wywiązać jakaś poważna infekcja. Binnie powiedziała, że nie ma sprawy, doktor mnie przyjmie, zanim przyjdą pacjenci zarejestrowani na popołudnie.
Jedną z korzyści bycia pielęgniarką jest to, że można się bez problemu umówić na błyskawiczną wizytę u miejscowego lekarza – powiedziała mi Varena przed laty. Odkąd pamiętam, cierpiała na alergie, które często wiązały się z zapaleniem ucha. Infekcje zawsze zdarzały jej się w najmniej odpowiednim momencie. Na przykład na cztery dni przed własnym ślubem.
Poszłam za nią do samochodu, czując się tak, jakbym wychodziła na wolność.
– Zauważyłam, że musisz się wyrwać z domu – stwierdziła Varena, spoglądając na mnie z ukosa.
Wyjechałyśmy na ulicę i ruszyłyśmy w stronę poradni doktora LeMaya, która znajdowała się nieopodal.
– To takie oczywiste?
– Tylko dla kogoś, kto cię dobrze zna – powiedziała Varena ze skruchą. – No dobrze, Lily, wyglądasz jak tygrysica w klatce. Chodzisz tam i z powrotem, tam i z powrotem, a wszystkim, którzy przechodzą obok, rzucasz mordercze spojrzenie.
– Na pewno nie jest aż tak źle – powiedziałam niespokojnie. – Nie chciałam nikogo przestraszyć.
– Wiem, że nie. I miło mi widzieć, że ci na nas zależy.
– Nigdy nie przestało mi na was zależeć. – Już ci wierzę.
– Po prostu zabrakło mi…
Pozostanie wtedy przy zdrowych zmysłach pochłaniało całą moją energię. Nie byłam już w stanie próbować pocieszać innych.
– Wydaje mi się, że wreszcie zrozumiałam – powiedziała Varena. – Przepraszam, że wywołałam ten temat. Mama i tata wiedzą znacznie lepiej niż ja, że ci na nich zależy.
Otrzymałam rozgrzeszenie za coś, czego nie zrobiłam, czy raczej zrobiłam tylko w jej mniemaniu. Ale przynajmniej się starała. Ja też się postaram.
Doktor LeMay nadal przyjmował pacjentów w tym samym miejscu, w którym leczył przez czterdzieści lat swojej praktyki. Zbliżał się już chyba do emerytury, podobnie jak współpracująca z nim pielęgniarka Binnie Armstrong. Uzmysłowiłam sobie, że tych dwoje przepracowało razem całe ćwierćwiecze.
Varena zaparkowała na jednym z oznaczonych skośnie miejsc parkingowych i wąskim chodnikiem podeszłyśmy do drzwi. Identyczne drzwi, które u początków kariery doktora LeMaya nosiły tabliczkę „Tylko dla czarnych”, dawno już zastąpiono oknem panoramicznym. W ciągu ostatnich pięciu lat łatwe do sforsowania szkło wzmocniono stalową kratą. Historia Bartley w pigułce, pomyślałam sobie.
Drzwi pomalowano na niebiesko, tak by pasowały kolorem do okapu, ale farba zaczęła już odpryskiwać, odsłaniając znajomy zielony odcień. Przekręciłam gałkę i weszłam do środka jako pierwsza.
W małym budynku było podejrzanie cicho. Nie było słychać dzwonka telefonu, szumu kserokopiarki, muzyki płynącej z radia czy odtwarzacza.
Odwróciłam się, żeby spojrzeć na moją siostrę. Coś było nie tak. Ale Varena uciekła wzrokiem. Nie chciała tego przyznać. Jeszcze nie.
– Binnie! – zawołała z przesadną radością. – Przyprowadziłam Lily! Chodź się z nią przywitać!
Patrzyła na zamknięte drzwi na końcu poczekalni, drzwi prowadzące do pokojów zabiegowych i gabinetów. Za szybą recepcji obok nich nikt się nie pojawił.
Читать дальше