– Co przynieśliście? – warknął Morley.
– Nasz urok osobisty. Wystarczy? – zaczepnie odpowiedziała Eve. – Czego potrzebujesz? I co tu robisz?
– Pomogli nam – odezwał się ktoś z ciemności. Eve włączyła latarkę. Zimne światło rozjaśniło ciemności na tyle, aby mogli dostrzec ludzi leżących na brudnej podłodze warsztatu. No, ludzie to nie byli, Claire natychmiast się zorientowała, że to wampiry. Ich oczy odbijały światło.
Nie znała ich. I w końcu zrozumiała dlaczego.
To były wampiry z Blacke. Te chore. Było ich tu co najmniej dziesięć, a do tego z dziesięć czy piętnaście wampirów Morleya, wszyscy ściśnięci w małym budynku.
– Łapaliśmy jednego po drugim – oznajmił Morley. – I to już od wielu godzin. Niektórzy byli potwornie uciążliwi w transporcie, a co dopiero przy podawaniu leku. Ale najwyraźniej twoja magiczna mikstura działa, mała Claire. Kiedy udaje nam się wcisnąć im trochę kryształków, stają się na tyle uspokojeni i rozsądni, by zażyć lekarstwo.
Claire była w szoku. Widząc, jak daleko zaszły sprawy w Blacke, nie sądziła, że uda się im kogokolwiek uratować, ale oni żyli, leżeli wycieńczeni na podłodze, drżący i zdezorientowani. W odróżnieniu od wampirów, którymi Claire zajmowała się w Morganville, te były „młode", jak Michael. Po pierwsze zamieniono ich w wampiry wbrew ich woli, a do tego od razu zarażono. Z jakiegoś powodu łatwiej popadli w szaleństwo niż Michael. Może fakt, że Michael pochodził z Morganville, sprawił, że jest uodporniony. Ci z Blacke chorowali szybciej i dużo ciężej niż wampiry, które znała.
A w konsekwencji, dużo wolniej zdrowieli. Myrnin, Amelie i Oliver szybko doszli do siebie, kiedy dostali lekarstwo (po tym jak Bishop przestał już zagrażać). Ale oni byli znacznie starsi i już pogodzili się ze swoim wampirzym losem.
Claire skupiła się na chłopcu mniej więcej w tym samym wieku, co ona. Wyglądał na przerażonego, załamanego i bardzo samotnego. Czuł się winny, jakby nie mógł zapomnieć minionego tygodnia i tego, co wtedy robił.
– Dochodzą do siebie – mówił dalej Morley. – Ale im więcej ich tu mamy, tym mniej jesteśmy bezpieczni. Nie mogą jeszcze wstać i walczyć. A ci na zewnątrz już nas namierzyli. Oliver zrobił świetną robotę, ale jestem pewny, że tamci już do nas zmierzają.
– Hm, obawiam się, że mogliśmy ich na was naprowadzić – przyznała Eve. – Przepraszam. W wiadomości nie było nic o tym, że mamy się skradać.
– Myślałem, że to oczywiste – warknął Oliver.
Powinienem był wiedzieć, że nie dla ciebie.
– A gdzie, u licha, jest mój brat, draniu? – Eve była rozdrażniona.
– Ma rozkazy – odpowiedział Oliver. – Więcej nie musisz wiedzieć.
– Dzieci, dzieci, złość nam nie pomoże – odezwał się ojcowskim tonem Morley. – Na wolności zostało ich jakieś piętnaście sztuk i, niestety, nie mamy już wiele leku. Tych, których nie wyleczymy, musimy uwięzić do czasu, aż z Morganville dotrze więcej leku.
To zabawne, Claire nigdy nie myślała, że Morley jest zdolny do humanitarnych gestów… wampiritarnych. No, w każdym razie nie sądziła, że potrafi przedkładać potrzeby innych nad swoje. Ale najwyraźniej wyjazd z Morganville i ucieczka od Amelie wywołały w nim pozytywną zmianę. Wyglądało na to, że prawie mu zależy.
Prawie.
– Uwięzić, nie zabić – podkreślił Oliver i znów do nich podszedł. Jego oczy przybrały zwykłą ciemną barwę, ale jego gwałtowne ruchy i napięte mięśnie sugerowały, że jest zmęczony i głodny. – A niby jak mam, twoim zdaniem, to zrobić, Morley? Wystarczająco trudno było łapać pojedyncze jednostki i je pacyfikować. Zaraz będzie świt, a jakbyś nie zauważył, straciłeś też kilku popleczników. Morley wzruszył ramionami.
– Niektórzy zostali przy bibliotece. Inni chcieli odejść.
Pozwoliłem im. Głównym celem tej akcji było uzyskanie wolności, Oliver. Nawet jeśli kompletnie nie rozumiesz idei wolności…
– Wolność? – Oliver parsknął śmiechem. – To, czego pragniesz, to anarchia. Zawsze tego chciałeś, nie próbuj…
– Hej! – Claire odsunęła się od Shane'a i stanęła naprzeciwko wampirów. – Filozofować będziecie później. Skupcie się! Co zrobimy, jeśli zaatakują? Damy radę ich odeprzeć?
– To najłatwiejsza do obrony budowla w mieście, zaraz po bibliotece – odezwał się Morley, skupiając się na bieżących sprawach. – Damy radę się tu utrzymać, nawet przeciwko miejscowym zawadiakom…
– Widzę już jakieś ale – stwierdził Shane.
– Ale… Nie udało nam się zabrać ze sobą zbyt wiele zapasów. Właściwie większość naszych zapasów znalazła się między zębami „kolegów" zza ściany. A ci, którzy dostali lek, będą musieli coś zjeść. I to szybko.
Nastała grobowa cisza. Oliver nic nie powiedział, spuścił tylko ponuro wzrok.
– Chwila – powiedziała wolno Eve. – Co chcesz przez to powiedzieć?
Znów cisza. Claire poczuła, jak zimna kropla potu spływa jej wzdłuż kręgosłupa.
– Chce powiedzieć, że właśnie zostaliśmy wybrani na dawców krwi.
– Nie mówisz poważnie – odezwał się Shane. – Nie będziecie nas podjadać.
– Oczywiście nie wszystkich. – uspokoił Morley. – Claire jest z tego wyłączona. To zabawka Amelie. Za nic bym jej nie skrzywdził. Michael, oczywiście, też nie nadaje się dla nas do spożycia. Ale ty i twoja lubiąca umarlaków przyjaciółka…
– Nie! – gwałtownie zareagowała Claire. – Nie ma mowy. Odsuń się.
– Moja droga, naprawdę myślisz, że daję wam jakiś wybór? Ja wam tylko grzecznie wyjaśniam. Możecie potraktować to jako formę przeprosin. Oliver nie wysłał wam żadnej wiadomości. Przytrzymałem go, zabrałem mu to urządzenie i sam go użyłem. A jak sądzicie, dlaczego tak źle wygląda?
Claire dziwiła się samej sobie, że nadal zachowuje spokój. Jest taka opanowana.
– Więc mówisz mi, że wypijesz całą krew z Eve i Shane'a.
– W ostateczności mogę ich zamienić w wampiry, jeśli nie możesz znieść myśli o ich utracie. Stałem się szalenie postępowy. I w ten sposób będziesz jedyną oddychającą w tej paczce, Claire. Jak sądzisz, jak długo wytrzymasz?
Szczególnie gdy twój ukochany będzie cię zapewniać o swojej dozgonnej miłości? – Morley zatrzepotał rzęsami jak postać z kreskówki i położył dłonie na sercu. – Na twoim miejscu przyłączyłbym się do reszty. Pozostanie człowiekiem w tej sytuacji nie jest za mądre.
– Tak? A to? – Claire jednym płynnym ruchem wyciągnęła z kołczanu zawieszonym na ramieniu strzałę, założyła na cięciwę, którą maksymalnie naciągnęła. Celowała w złożone dłonie Morleya, prosto w serce.
Zaśmiał się.
– Bądź poważna…
Wystrzeliła.
Strzała przeszła przez obie ręce Morleya, przyszpilając je do klatki piersiowej. Spojrzał zszokowany na przebijające go drewno, potknął się i upadł na kolana.
Padł twarzą do podłogi. Strzała przeszła przez plecy.
– Ależ owszem – wyszeptała Claire. Sięgnęła po kolejną strzałę. – Nie jestem zbyt wprawnym strzelcem, ale to naprawdę niewielkie pomieszczenie, więc niech będzie jasne: pierwszy wampir, który spróbuje położyć łapy na którymś z moich przyjaciół, skończy ze strzałą w sercu. Jeśli musicie się posilić, to coś wymyślę. Ale nie wolno wam traktować moich przyjaciół jak przekąski. Jasne?
Wampiry zaczęły kiwać głowami, rzucając zdziwione spojrzenia na Morleya. Nawet Oliver patrzył na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
A może ona rzeczywiście się zmieniła?
Читать дальше