Wyglądała jak najstarsza i najbrzydsza kurwa świata.
– Bardzo ładne – wyjąkała Tatiana.
– Prawda? – zaszczebiotała Rosa Klebb. Podeszła do nakrytego jaskrawym ludowym kilimem szerokiego tapczanu w kącie pokoju. O ścianę wspierały się nader szpetne poduchy w pastelowych barwach.
Z kwikiem zadowolenia Rosa Klebb rzuciła się na leże i przybrała karykaturę słynnej pozy madame Recamier. Wyciągnęła ramię i zapaliła osłoniętą różowym abażurem lampę, której trzon stanowiła wyrobiona w fałszywym szkle Lalique'a postać nagiej kobiety. Poklepała tapczan obok siebie.
– Zgaś górne światło, moja droga. Kontakt jest przy drzwiach. Potem chodź i siądź tu przy mnie. Musimy poznać się lepiej.
Tatiana podeszła do drzwi. Wyłączyła światło. Stanowczym gestem opuściła dłoń na klamkę. Nacisnęła ją, otwarła drzwi i bez wahania wyszła na korytarz. Nagle zawiodły ją nerwy. Zatrzasnęła drzwi i pognała korytarzem, przyciskając dłońmi uszy w obronie przed ścigającym ją wrzaskiem, który się jednak nie rozległ.
LONT PŁONIE
Był ranek następnego dnia.
Pułkownik Klebb siedziała przy biurku w swym przestronnym gabinecie, który stanowił jej kwaterę główną i mieścił się w podziemiach SMIERSZ-u. Był to bardziej pokój operacyjny, aniżeli gabinet. Jedną ścianę wytapetowano w całości mapą półkuli zachodniej. Przeciwległą – półkuli wschodniej. Ustawiony za biurkiem, w zasięgu lewej ręki Rosy Klebb Telekrypton od czasu do czasu wyćwierkiwał depeszę en clair, powtarzając ją za innym urządzeniem zlokalizowanego tuż poniżej pnących się z dachu masztów radiowych Wydziału Szyfrów. Niekiedy tknięta jakąś myślą pułkownik Klebb odrywała wydłużającą się taśmę i czytała teksty depesz. Była to czysta formalność. Gdyby zdarzyło się coś naprawdę ważnego, zadzwoniłby jej telefon. Z tego pokoju sprawowano kontrolę nad wszystkimi agentami SMIERSZ-u w świecie, a była to kontrola czujna i żelazna.
Ciężka twarz Rosy Klebb była ponura i zmarnowana. Pod przekrwionymi oczyma wisiały większe niż zwykle worki ospowatej skóry.
Jeden z telefonów zamruczał cicho, pułkownik Klebb podniosła słuchawkę i powiedziała:
– Wprowadzić.
Zwróciła się do Kronsteena, który siedząc w fotelu ustawionym pod lewą ścianą, tam gdzie kończyła się Afryka, dłubał w zębach rozprostowanym spinaczem.
– Granitski.
Kronsteen powoli odwrócił głowę i popatrzył w stronę drzwi.
Otwarły się, wszedł Red Grant i cicho zamknął je za sobą. przybliżył się do biurka i stanął, patrząc służalczo i niemal łapczywie w oczy swego oficera Prowadzącego. Kronsteen pomyślał, że wygląda jak potężny mastiff czekający, aż go nakarmią.
Rosa Klebb omiotła go zimnym spojrzeniem.
– Czy jesteście sprawni i gotowi do działań?
– Tak jest, towarzyszko pułkownik.
– Trzeba się wam przyjrzeć. Rozbierzcie się.
Red Grant nie okazał zaskoczenia. Zdjął marynarkę, a rozejrzawszy się, gdzie mógłby ją zawieście, po prostu rzucił na podłogę. Potem, bez najmniejszego uczucia wstydu, zdjął resztę rzeczy i zrzucił kopnięciem buty. Potężne, porosłe złocistym włosem brązowoczerwone ciało rozjaśniło szary pokój. Grant stał rozluźniony, z rękoma zwieszonymi u boków i jednym ugiętym kolanem wysuniętym trochę w przód, jak gdyby pozował przed studentami akademii sztuk pięknych.
Rosa Klebb powstała i wyszła zza biurka. Poddała ciało Granta drobiazgowym oględzinom, jak kupiec na końskim targu szturchając je tu, macając ówdzie. Potem stanęła za plecami mężczyzny i powtórzyła inspekcję. Zanim na powrót znalazła się z Grantem twarzą w twarz, Kronsteen dostrzegł, że wyjęła coś z kieszeni i wsunęła na dłoń. Zalśnił metal.
Okrążywszy Granta stanęła tuż przy jego błyszczącym brzuchu. Trzymając prawą rękę za plecami, wpatrywała się w oczy mężczyzny.
Nagle, ze straszliwą szybkością i całą siłą ramienia włożoną w cios, władowała uzbrojoną ciężkim mosiężnym kastetem prawą pięść wprost w splot słoneczny Granta.
– Łup!
Grant wydał z siebie parsknięcie zaskoczenia i bólu. Jego kolana z lekka się ugięły, a potem wyprostowały. Na mgnienie oczy zwarły się w udręce, lecz po chwili znów były otwarte i odpowiadały dzikim przekrwionym spojrzeniem świdrującemu spojrzeniu skrytych za prostokątnymi szkłami żółtawych oczu. Poza gniewnym zaczerwienieniem skóry poniżej mostka cios, który normalnego człowieka byłby zwiniętego w kłębek rzucił na ziemię, nie wywarł na Grancie żadnego efektu.
Rosa Klebb uśmiechnęła się posępnie. Wsunęła kastet do kieszeni. Wróciła za biurko i usiadła. Potem z odcieniem dumy popatrzyła na Kronsteena.
– Przynajmniej jest w dobrej formie – powiedziała. Kronsteen coś odmruknął.
Nagi mężczyzna miał na twarzy nieśmiały uśmiech zadowolenia. Uniósł jedną rękę i zaczął masować brzuch.
Rosa Klebb rozsiadła się w fotelu i patrzyła nań z namysłem. Na koniec rzekła:
– Towarzyszu Granitski, jest dla was robota. Ważne zadanie. Ważniejsze niż wszystkie dotychczasowe. To zadanie, które przyniesie wam medal – oczy Granta rozjarzyły się – albowiem cel jest trudny i niebezpieczny. Będziecie działać za granicą i to samotnie. Czy to jasne?
– Tak jest, towarzyszko pułkownik. – Grant był podekscytowany. Oto wreszcie szansa na wielki krok w przód. Jaki będzie ten medal? Order Lenina? Słuchał z uwagą.
– Celem jest angielski szpieg. Mielibyście ochotę zabić angielskiego szpiega?
– Największą, towarzyszko pułkownik. – Entuzjazm Granta był szczery. Nie marzył o niczym więcej jak zabicie Anglika. Miał z tymi sukinsynami rachunki do wyrównania.
– Będziecie potrzebowali wielotygodniowego szkolenia i przygotowań. Podczas tej misji przyjdzie wam działać w charakterze szpiega angielskiego. Wasza powierzchowność i maniery są nieokrzesane. Musicie opanować przynajmniej parę sztuczek, jakimi – w głosie zabrzmiało szyderstwo – posługują się żentelmeni. Będziecie przekazani w ręce pewnego Anglika, jakiego tu mamy. To były żentelmen z londyńskiego Foreign Office. Ma sprawić, byście mogli uchodzić za kogoś w stylu angielskiego agenta. Anglicy zatrudniają najrozmaitszych ludzi. To nie powinno być trudne. Poza tym musicie się nauczyć masę innych rzeczy. Operacja zostanie przeprowadzona w sierpniu, ale rozpoczynacie szkolenie od zaraz. Roboty jest mnóstwo. Ubierzcie się i zameldujcie u dyżurnego. Zrozumiano?
– Tak jest, towarzyszko pułkownik. – Grant wiedział, że nie powinien zadawać żadnych pytań. Obojętny na spoczywający na sobie kobiecy wzrok włożył ubranie i zapinając marynarkę ruszył ku drzwiom. Tu odwrócił się.
– Dziękuję, towarzyszko pułkownik.
Rosa Klebb sporządzała notatkę z rozmowy. Nie odpowiedziała i nie podniosła wzroku. Grant zatem wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
Rosa Klebb rzuciła pióro i wyprostowała się.
– Teraz słucham, towarzyszu Kronsteen. Czy są do przedyskutowania jeszcze jakieś kwestie, zanim uruchomimy całą maszynerię? Winnam tu wspomnieć, że Prezydium zaaprobowało cel i ratyfikowało wyrok śmierci. Przekazałam generałowi Grubozabojszczykowowi ogólne zarysy waszego planu. Wyraża zgodę. Szczegóły wykonawcze pozostają całkowicie w moich rękach. Dokonano już wyboru grupy roboczej spośród personelu działów planowania i operacyjnego. Gotowa jest przystąpić do działania. Jakieś ostatnie uwagi, towarzyszu?
Kronsteen złożył przed sobą palce i siedział spoglądając w sufit. Nie zważał na protekcjonalny ton kobiety. Skronie pulsowały mu namysłem.
Читать дальше