To, że Tomasz nie zwracał na niego uwagi, to jedna sprawa. Ale że Flagg go ignorował, stanowiło problem zupełnie innego rodzaju i wagi. Czarnoksiężnik bowiem kompletnie zapomniał o roli, jaką Dennis odegrał w jego planie wysłania Piotra do Iglicy. Lokaj stanowił dla niego tylko instrument – narzędzie, które spełniło swoją funkcję i można je było odłożyć na bok. Gdyby zastanowił się nad Dennisem, uznałby, że narzędzie zostało sowicie wynagrodzone: w końcu został on królewskim lokajem.
Ale pewnej nocy na samym początku zimy, w roku, gdy Piotr skończył dwadzieścia jeden, a Tomasz szesnaście lat, cienka lina Piotra zaś prawie osiągnęła niezbędną długość, Dennis zobaczył coś, co zmieniło wszystko – i właśnie od tego, co widział owej mroźnej nocy, muszę zacząć relację końcowych wydarzeń naszej historii.
Noc ta przypominała ów straszny czas tuż przed i tuż po śmierci Rolanda. Wiatr wyjąc hulał po czarnym niebie i jęczał na ulicach Delainu. Pastwiska Centralnych Baronii i bruk zamkowych podwórców ściął mróz. Początkowo księżyc znajdujący się w trzeciej kwadrze błyskał pośród pędzących chmur, ale około północy zakryły one całe niebo, a o drugiej, gdy Tomasz obudził Dennisa poruszając klamką w drzwiach między bawialnią a korytarzem, zaczął padać śnieg.
Usłyszawszy chrobot klamki Dennis usiadł krzywiąc się boleśnie, bo plecy miał zesztywniałe i zdrętwiały mu nogi. Tej nocy Tomasz zasnął na kanapie, zamiast dopełznąć do łóżka, tak więc młodemu lokajowi pozostało tylko sąsiedztwo kominka. Teraz ogień już gasł. Bok od strony ognia nagrzał się Dennisowi jak piec, drugi zaś zmarzł na kość.
Popatrzył w stronę, skąd dobiegał szmer… i na chwilę sparaliżował go strach. Wydało mu się bowiem, że zobaczył u drzwi ducha i niewiele brakowało, a krzyknąłby. A potem zrozumiał, że to Tomasz w swej białej nocnej koszuli. – P-panie?
Tomasz nie zareagował. Oczy miał otwarte, ale nie patrzył na klamkę; sennym wzrokiem wpatrywał się w nicość. Dennis natychmiast zrozumiał, że młody król chodzi we śnie.
Gdy Dennis dochodził do tego wniosku, wyglądało na to, że Tomasz zdał sobie sprawę, iż klamka nie otwiera drzwi dlatego, że zasuwka jest nadal zamknięta. Odsunął ją i wyszedł na korytarz jeszcze bardziej sprawiając wrażenie ducha w świetle migoczących tam kaganków. Zawirował obrąbek koszuli nocnej i bosonogi Tomasz zniknął.
Przez chwilę siedzący po turecku Dennis zamarł przy kominku, zapominając o zdrętwiałych nogach, czując tylko, jak wali mu serce. Na dworzu wiatr cisnął śniegiem w romboidalne szybki w oknie bawialni i zawył histerycznie.
Co robić? – pomyślał Dennis.
Istniała oczywiście tylko jedna odpowiedź – młody król jest jego panem. Musi więc pójść za nim.
Może właśnie szalona noc przywiodła Tomaszowi tak żywo na pamięć Rolanda, ale niekoniecznie – prawdę mówiąc chłopiec często myślał o ojcu. Poczucie winy jest jak rana, stale budzi zainteresowanie osoby, która ją ma, domaga się ponownego oglądania i rozdrapywania, tak że nie może się nigdy zagoić. Tomasz wypił tego wieczoru o wiele mniej niż zwykle, ale o dziwo wydawał się Dennisowi znacznie bardziej nietrzeźwy. Mówił bełkotliwie i niewyraźnie, otwierał szeroko mętne oczy połyskując białkami.
Miało to miejsce głównie dlatego, że Flagg odjechał. Rozeszły się plotki, że zdrajcy – a w ich szeregach Staadowie – gromadzili się w Puszczy Kresowej na północnych krańcach królestwa. Flagg poprowadził pułk krzepkich, zaprawionych w bojach żołnierzy na ich poszukiwania. Tomasza zawsze ogarniał niepokój, gdy Flagg się oddalał. Wiedział, że wynikało to z jego całkowitego uzależnienia od czarnoksiężnika… ale w sposób, którego nie zawsze rozumiał w pełni. Nadużywanie wina nie stanowiło jedynego grzechu Tomasza. Częstokroć sen nie jest dany osobom, w których posiadaniu znajdują się sekrety, tak więc Tomasz cierpiał na bezsenność. Nie zdając sobie z tego sprawy uzależnił się od nasennych napoi Flagga. Wyruszając na północ, mag pozostawił mu zapas leku, ale spodziewał się, że nieobecność jego potrwa około trzech, najwyżej czterech dni. Od trzech dni Tomasz spał źle albo wcale. Czuł się dziwnie, nigdy w pełni obudzony, nigdy naprawdę śpiący. Dręczyły go wspomnienia ojca. Wydawało mu się, że pośród wiatru słyszy głos ojca wołający: Czego się na mnie patrzysz? Czego się tak na mnie gapisz? Wizje wywołane winem… obraz ponurej radości na twarzy Flagga… widok płonących włosów ojca… to wszystko nie dało mu spocząć i zmuszało do czuwania z otwartymi oczyma przez całą noc, podczas gdy inni pogrążeni byli we śnie.
Gdy Flagg nie wrócił ósmego wieczoru (biwakował wraz ze swymi żołnierzami pięćdziesiąt mil od zamku i humor miał kiepski – jedyne odkryte ślady zdrajców znajdowały się na zmrożonym śniegu i mogły mieć kilka dni, a może nawet kilka tygodni), Tomasz posłał po Dennisa. I właśnie w nocy, która nastąpiła po owym wieczorze, Tomasz podniósł się z kanapy i zaczął wędrówkę.
Tak więc Dennis poszedł za swym królem, panem i władcą długimi, pełnymi przeciągów, kamiennymi korytarzami, a jeśli i wy dotarliście aż tak daleko, to musicie się też dowiedzieć, gdzie w końcu znalazł się Tomasz Dawca Światła.
Późna, burzliwa noc stała się wczesnym, wietrznym porankiem. Po korytarzach nie chodził nikt, a przynajmniej Dennis nikogo nie zobaczył. Gdyby jednak pojawił się ktoś, z pewnością uciekłby albo raczej uciekłaby w przeciwnym kierunku, być może z krzykiem, sądząc, że widzi dwa wędrujące duchy, pierwszego w długiej, białej nocnej koszuli, którą łatwo wziąć za całun, a drugiego w prostym kaftanie, ale boso, z twarzą tak bladą, że mogłaby należeć do nieboszczyka. Tak, sądzę, że ktokolwiek by ich zobaczył, oddaliłby się jak najprędzej, a potem długo modliłby się przed zaśnięciem… ale nawet wiele modlitw być może nie zdołałoby odpędzić koszmaru.
Tomasz zatrzymał się na środku korytarza, do którego Dennis rzadko się zapuszczał, i otworzył drzwi we wnęce, których Dennis w zasadzie nigdy nie zauważył. Młody król podążył następnym korytarzem (tym razem nie minęła ich żadna sprzątaczka z naręczem pościeli, jak to się zdarzyło, gdy Flagg prowadził tą drogą księcia kilka lat temu; wszystkie porządne sprzątaczki od dawna znajdowały się w swoich łóżkach) i w połowie drogi zatrzymał się tak raptownie, że lokaj prawie na niego wpadł.
Tomasz rozejrzał się, jakby sprawdzając, czy ktoś go nie śledzi, i jego nieprzytomny wzrok spoczął na postaci Dennisa. Na chłopcu ścierpła skóra, ale dzięki temu udało mu się powstrzymać okrzyk przestrachu. Świece w tym zapomnianym korytarzu migotały i paskudnie cuchnęły olejem błyskając słabym, niesamowitym blaskiem. Młody lokaj czuł, jak włosy stają mu dęba na głowie, gdy spojrzenie tych pustych oczu – oczu jak martwe latarnie odbijające tylko światło księżyca – przesunęło się po nim.
Był tu przecież, stał przed nim, ale Tomasz go nie zauważył; dla niego lokaj okazał się mglisty.
Muszę uciekać – szepnęło coś z rozpaczą w duszy Dennisa, ale dla niego ten cichy, rozpaczliwy szept zabrzmiał niczym krzyk. – Muszę uciekać, on nie żyje, umarł we śnie, a ja idę za chodzącym trupem! – Ale potem usłyszał głos ojca, swojego drogiego zmarłego taty, który powiedział: Gdy nadejdzie pora służyć twemu pierwszemu panu, Dennis, nie wolno ci się wahać.
Inny zaś, nieco głośniejszy niż poprzednie szept powiedział mu, że owa chwila właśnie nadeszła. A Dennis, prosty sługa, który raz już zmienił losy królestwa odkrywając płonącą mysz, być może uczynił to po raz drugi nie schodząc z posterunku mimo strachu, jaki sparaliżował mu mięśnie i sprawił, że serce podeszło mu do gardła.
Читать дальше