Na kolejną wyprawę Flagg zabrał go do królewskiego skarbca i pokazał stosy złotych monet, wysokie sterty sztab złota i głębokie skrzynie z napisami SZMARAGDY, DIAMENTY, RUBINY, MGLISTE OGNIE i temu podobne.
– I one są naprawdę pełne klejnotów? – zapytał Tomasz.
– Przyjrzyj się – odparł Flagg. Otworzył jedną ze skrzyń i wyciągnął garść nie oszlifowanych szmaragdów. Zalśniły niesamowitym blaskiem w jego dłoni.
– Imię mojego ojca! – sapnął Tomasz.
– To jeszcze nic! Popatrz tutaj! Skarb piratów! Pokazał Tomaszowi stos łupów zdobytych w spotkaniu z piratami anduańskimi około dwunastu lat wcześniej. Skarbiec Delainu zawierał wiele przedmiotów, nieliczni skarbnicy byli już starzy, więc ten akurat stos nie został jeszcze uporządkowany. Tomasz podziwiał ciężkie miecze o rękojeściach inkrustowanych drogimi kamieniami, sztylety o ostrzach wykładanych rzniętymi diamentami, tak żeby mogły ciąć głębiej, ciężkie kolczaste kule wykonane z rodochróży tu.
– I to wszystko należy do królestwa? – zapytał z podziwem Tomasz.
To wszystko należy do twojego ojca – odparł Flagg, chociaż właściwie Tomasz miał rację. – A któregoś dnia będzie należało do Piotra.
– I do mnie – powiedział Tomasz z pewnością siebie dziesięciolatka.
– Nie – odrzekł Flagg z dokładnie takim jak trzeba odcieniem żalu w głosie. – Tylko do Piotra. On jest starszy i on zostanie królem.
– Podzieli się ze mną – powiedział Tomasz, ale w jego głosie zabrzmiała nutka niepewności. – Piotr się zawsze dzieli.
– Piotr to dobry chłopiec i jestem pewien, że masz rację. Prawdopodobnie podzieli się z tobą. Ale wiesz, nikt nie może wymóc na królu, żeby się czymś podzielił. Nikt nie może zmusić króla do zrobienia czegoś, czego nie chce. – Popatrzył na Tomasza, żeby sprawdzić, jaki efekt wywarły jego słowa, a potem na duży, mroczny skarbiec. Gdzieś w głębi jeden z wiekowych urzędników monotonnym głosem liczył dukaty.
Tyle skarbów, i wszystko dla jednego człowieka – zauważył Flagg. – Warto nad tym pomyśleć, nie, Tomku? Tomasz nie odpowiedział, ale Flagg był zadowolony z siebie. Widział, że Tomasz rzeczywiście zaczął się nad tym zastanawiać i uznał, że kolejna zatruta szkatułka leciała już w głąb Tomaszowej studni – chlup! I tak się też stało. Kiedy bowiem Piotr zaproponował Tomaszowi, że złożą się na cowieczorną butelkę wina dla ojca, Tomasz przypomniał sobie wielką salę skarbca – a potem, że wszystkie zawarte w nim skarby przypadną bratu. „Łatwo ci proponować, żeby kupić wino! Czemu nie? Któregoś dnia i tak dostaniesz te wszystkie pieniądze!”
Tomku, znowu jesteś smutny! – zawołał Flagg. Tego dnia kaptur nie zakrywał jego twarzy, która wyglądała prawie normalnie.
Prawie.
Tomasz był rzeczywiście smutny. Tego dnia musiał przez cały obiad wysłuchiwać, jak ojciec wychwala Piotra za doskonałe stopnie z geometrii i nawigacji przed swoimi doradcami. Sam Roland nigdy nie rozumiał się na tych przedmiotach. Wiedział, że trójkąt ma trzy boki, a kwadrat cztery; wiedział, że zgubiwszy się w lesie można odnaleźć drogę idąc za Starą Gwiazdą; ale na tym jego wiadomości kończyły się. Podobnie rzecz się miała z umiejętnościami Tomasza, który z tego powodu nie mógł się doczekać końca posiłku. Co gorsza, mięso podano takie, jakie najbardziej lubił ojciec – prawie surowe i krwiste. Takie zaś mięsiwo nieodmiennie przyprawiało Tomasza o mdłości.
– Obiad mi zaszkodził i tyle – odpowiedział Flaggowi.
– Hm, jest pewna rzecz, która znakomicie poprawi ci humor – odparł Flagg. – Zdradzę ci pewną tajemnicę zamku, chłopcze.
Tomasz bawił się żuczkiem trzęsaczkiem. Posadził go na biurku i ogrodził dookoła książkami. Jeśli wydawało się, że pełznący żuk znajdzie drogę wyjścia, Tomasz przestawiał którąś z książek, żeby mu to uniemożliwić.
– Jestem wykończony – powiedział Tomasz. Nie kłamał. Słuchanie, jak wychwalają Piotra, zawsze przyprawiało go o zmęczenie.
– Spodoba ci się – rzekł Flagg prawie zalotnym tonem… ale też jakby grożącym.
Tomasz popatrzył na niego z obawą.
– A nie ma tam żadnych nietoperzy?
Flagg roześmiał się wesoło – ale śmiech ten i tak sprawił, że na ramionach Tomasza pojawiła się gęsia skórka. Poklepał chłopca po plecach.
– Ani jednego! Ani kropelki wody! Żadnego przeciągu! Cieplutko i miło! I możesz rzucić okiem na twojego ojca, Tomku!
Tomasz wiedział, że rzucanie okiem oznaczało podglądanie, a podglądać nie należało – ale strzał trafił w dziesiątkę. Następnym razem, gdy żuczek trzęsaczek znalazł drogę między książkami, pozwolił mu wyjść.
– Zgoda – powiedział. – Ale niech tam nie będzie nietoperzy.
Flagg otoczył ramieniem plecy chłopca.
– Żadnych nietoperzy, przysięgam, ale powiem ci coś, co da ci do myślenia, Tomku. Nie tylko zobaczysz swojego ojca, ale będziesz go widział oczami jego największego trofeum!
Tomasz ze zdziwienia szeroko otworzył swoje własne oczy. Flagg odczuł zadowolenie. Rybka połknęła przynętę.
– Co to znaczy?
– Chodź i zobacz sam – powiedział tylko. Poprowadził Tomasza labiryntem korytarzy. Zgubilibyście się w nich prawie natychmiast i ja prawdopodobnie też, ale Tomasz szedł nimi tak pewnie, jak wy odnajdujecie po ciemku drogę do własnego pokoju – przynajmniej dopóki Flagg nagle nie skręcił.
Prawie dotarli do apartamentów króla, gdy czarnoksiężnik otworzył wpuszczone w mur drewniane drzwi, których Tomasz nigdy przedtem naprawdę nie zauważył. Oczywiście znajdowały się tam zawsze, ale w zamkach często są drzwi, a nawet całe skrzydła, które opanowały sztukę stawania się mglistymi.
Ten korytarzyk okazał się raczej wąski. Minęła ich sprzątaczka niosąca stertę prześcieradeł; spotkanie czarnoksiężnika w tym wąskim kamiennym gardle tak ją przeraziło, że chętnie wtopiłaby się w kamienne ściany, żeby go uniknąć. Tomasz niemal wybuchnął śmiechem, bo sam często się tak czuł, gdy znajdował się w towarzystwie Flagga. Nikogo więcej nie spotkali.
Gdzieś pod nimi dało się słyszeć odległe szczekanie psów, i to pomogło mu domyślić się, gdzie są. Jedynymi psami na zamku były myśliwskie ogary jego ojca, a szczekały prawdopodobnie dlatego, że nadchodziła pora ich karmienia. Większość psów Rolanda była równie stara jak on sam, a wiedząc, jak od zimna bolą kości, kazał on psiarnię umieścić na zamku. Żeby tam trafić, z głównego salonu ojca należało zejść schodami w dół, skręcić w prawo, a potem przejść około dziesięciu jardów wewnętrznym korytarzem. Tak więc Tomasz wiedział, że są około trzydziestu stóp na prawo od prywatnych pokoi Rolanda.
Flagg zatrzymał się tak raptownie, że Tomasz prawie na niego wpadł. Czarnoksiężnik rozejrzał się szybko, sprawdzając, czy są sami. Nie dostrzegł nikogo.
– Czwarty kamień od tego na dole ze szczerbą powiedział Flagg. – Naciśnij go. Szybko!
A więc rzeczywiście był tu jakiś sekret, a Tomasz uwielbiał sekrety. Zadowolony odliczył cztery kamienie w górę od tego ze szczerbą i przycisnął. Spodziewał się jakiegoś drobnego cygaństwa – może odsuwanej płyty – ale na to, co się stało, zupełnie nie był przygotowany.
Kamień z łatwością przesunął się w głąb około trzech cali. Coś stuknęło. A potem cały fragment ściany znienacka zapadł się do środka ukazując ciemną szparę. To wcale nie była ściana, tylko wielkie drzwi! Tomaszowi opadła szczęka.
Flagg klepnął go po siedzeniu.
Читать дальше