– Tak, proszę pana – odpowiedział recepcjonista. – Jest wiadomość od panny Dorn.
– Mogę prosić o przeczytanie?
– Oczywiście. Napisała: “Czekałam godzinę. Musiało ci wypaść coś ważniejszego. Poszłam na kolację z chłopakami. Kaela”.
Austin zmarszczył brwi. Ani słowa o spotkaniu w innym terminie. Spacerując po pokładzie, przypominał sobie szczegóły rozmowy z Iwanem. Nie mógł zignorować zagrożenia. Wrócił do kajuty i wystukał numer na telefonie komórkowym.
Osiem tysięcy kilometrów dalej Jose “Joe” Zavala sięgnął po komórkę na desce rozdzielczej odkrytej corvetty rocznik 1961. Rozmyślał właśnie o tym, że życie jest piękne. Pracuje nad mało wymagającym projektem, więc ma mnóstwo wolnego czasu. Obok niego siedzi zgrabna blondynka, analityczka danych statystycznych z departamentu handlu. Jadą wiejską drogą przez MacLean w Wirginii. Czeka ich kolacja przy świecach w romantycznej gospodzie. Po kolacji wpadną na drinka do jego mieszkania w dawnym budynku biblioteki okręgowej w Arlington. A potem, kto wie?
Ucieszył się, kiedy usłyszał głos przyjaciela.
– Buena sera , Kurt, stary amigo . Jak tam wakacje?
– Skończyły się. Przykro mi to mówić, ale twoje też.
Zavala przestał się uśmiechać, kiedy usłyszał, jak Austin zaplanował mu najbliższą przyszłość. Westchnął ciężko, odłożył telefon i spojrzał czule w rozmarzone niebieskie oczy swojej pasażerki.
– Niestety, mam złą wiadomość. Właśnie umarła moja babcia.
Kiedy Zavala próbował osłodzić zawód swojej partnerki, składając jej mnóstwo niesamowitych obietnic, w Instytucie Oceanograficznym Woods Hole dwumetrowy Paul Trout pochylał się jak modliszka nad próbkami mułu z najgłębszych części Atlantyku. Mimo brudnego zajęcia biały fartuch laboratoryjny Trouta był nieskazitelnie czysty. Paul zawsze nosił którąś ze swoich jaskrawych muszek, stanowiących jego znak rozpoznawczy. Kasztanowe włosy czesał z przedziałkiem na środku.
Wychował się w Woods Hole. Jego ojciec był rybakiem na Cape Cod. Paul wracał do tam, kiedy tylko miał okazję. Przyjaźnił się z wieloma naukowcami z instytutów o światowej sławie i często służył im swoją wiedzą geologa morskiego.
Z zamyślenia wyrwał go teraz czyjś głos. Spojrzał w górę i zobaczył laborantkę.
– Telefon do pana, doktorze Trout – powiedziała i podała mu aparat bezprzewodowy. Paul ciągle był myślami na dnie oceanu. Kiedy usłyszał głos Austina, pomyślał, że szef Zespołu Specjalnego dzwoni z centrali NUMA.
– Już wróciłeś do domu, Kurt?
– Jestem w Stambule. Za dwadzieścia cztery godziny ty też tu będziesz. Mam dla ciebie robotę na Morzu Czarnym.
Trout zamrugał piwnymi oczami. Zareagował zupełnie inaczej niż Zavala.
– Stambuł? Morze Czarne? Zawsze chciałem tam pracować. Moi koledzy zzielenieją z. zazdrości.
– Kiedy tu będziesz?
– Jak tylko wygrzebię się z mułu, polecę do Waszyngtonu.
Na drugim końcu linii zapadła cisza. Austin wyobraził sobie Trouta w błotnistej kałuży. Był przyzwyczajony do jego ekstrawagancji i wolał nie znać szczegółów.
– Możesz ściągnąć Gamay? – zapytał.
– Zrobi się. Do jutra.
Sześć metrów pod wodą na wschód od Marathon na Florida Keys żona Trouta, Gamay, nacinała nożem duży koral. Odłamała kawałek i włożyła do siatki przy pasie balastowym. Przeznaczyła część wakacji na pomoc ekipie badającej degenerację korali na Keys. Sytuacja pogorszyła się od zeszłego roku. Korale, których od razu nie zabił trujący wyciek z południowej Florydy, były brązowe i odbarwione. Wyglądały zupełnie inaczej niż zdrowe, kolorowe rafy na Karaibach i Morzu Czerwonym.
Gamay usłyszała ostre stukanie. Sygnał z powierzchni. Schowała nóż do pochwy, zwiększyła ilość powietrza w kompensatorze pławności i kilka razy machnęła płetwami. Wynurzyła się obok wyczarterowanej łodzi, mrużąc oczy w jasnym słońcu Florydy. Stary, siwy szyper o przezwisku Bud – od nazwy jego ulubionego piwa – trzymał młotek, którego używał do stukania w metalową drabinkę rufową.
– Właśnie dostałem przez radio wiadomość z kapitanatu portu – zawołał. – Mąż próbuje panią złapać.
Gamay podpłynęła do drabinki, podała mu butlę i pas balastowy, a potem wspięła się na pokład. Wyżęła wodę z ciemnorudych włosów i wytarła twarz ręcznikiem. Była wysoka i szczupła. Gdyby stosowała bardziej ścisłą dietę, miałaby figurę modelki. Wyjęła z siatki kawałek korala i pokazała Budowi.
Pokręcił głową.
– Jak będzie tak dalej, pójdę z torbami.
Rybak miał rację. Rafy mogła uratować tylko zakrojona na szeroką skalę akcja z udziałem wszystkich, od miejscowych po Kongres.
– Czy mój mąż zostawił wiadomość? – zapytała Gamay.
– Prosi o pilny kontakt. Dzwonił jakiś Kurt. Chyba skończyły się już pani wakacje.
Uśmiechnęła się, odsłaniając małą przerwę między olśniewająco białymi zębami. Rzuciła Budowi koral.
– Chyba tak – powiedziała.
Waszyngton
Waszyngton smażył się w gorącym słońcu. Upał i wilgotność zamieniły amerykańską stolicę w gigantyczną łaźnię parową. Kierowca turkusowego dżipa cherokee pokręcił z podziwem głową na widok turystów ignorujących skwar.
Kilka minut później samochód zatrzymał się przed bramą Białego Domu. Mężczyzna za kierownicą wyjął identyfikator NUMA ze zdjęciem i nazwiskiem admirała Jamesa Sandeckera. Jeden z wartowników zaczął sprawdzać podwozie lusterkiem na długim drążku. Drugi oddał dokument eleganckiemu rudemu kierowcy z bródką w stylu Van Dycka.
– Witam, panie admirale – powiedział z szerokim uśmiechem. – Miło znów pana widzieć. Nie było pana kilka tygodni. Co słychać?
– Wszystko w porządku, Norman – odrzekł Sandecker. – Dobrze wyglądasz. Jak Dolores i dzieciaki?
Wartownik rozpromienił się.
– Dziękuję za pamięć – odpowiedział z dumą. – Dolores ma się świetnie, dzieciom dobrze idzie w szkole. Jamie chciałaby pracować w NUMA po skończeniu college’u.
– To wspaniale. Niech zadzwoni do mnie. W agencji zawsze są potrzebni zdolni młodzi ludzie.
Wartownik roześmiał się serdecznie.
– Nieprędko się odezwie. Ma dopiero czternaście lat – wyjaśnił i wskazał kciukiem Biały Dom. – Czekają już tam na pana.
– Dzięki, że mnie uprzedziłeś – odrzekł Sandecker. – Pozdrów ode mnie Dolores.
Przejeżdżając przez bramę, admirał pomyślał, że uprzejmość zawsze się opłaca. Starał się być miły dla wartowników, sekretarek, recepcjonistek i urzędników niższej rangi. Dzięki temu miał w całym mieście własny system wczesnego ostrzegania. Uśmiechnął się lekko. Zaprosili go tu na późniejszą godzinę, żeby móc swobodnie porozmawiać, zanim przyjedzie. Sandecker miał opinię punktualnego. Wyniósł ten nawyk z Akademii Marynarki Stanów Zjednoczonych. Zawsze zjawiał się minutę przed spotkaniem.
Wysoki ponury facet w ciemnym garniturze i okularach przeciwsłonecznych już z daleka wyglądał na agenta wydziału specjalnego. Jeszcze raz wylegitymował Sandeckera, wskazał mu miejsce parkingowe i szepnął coś przez radio. Potem zaprowadził go do wejścia. Na progu przejęła admirała młoda uśmiechnięta asystentka. Poprowadziła go cichymi korytarzami do drzwi, których pilnował żołnierz marines z kwadratową szczęką. Wartownik otworzył drzwi i Sandecker wszedł do gabinetu.
Agent wydziału specjalnego dał znać o przybyciu admirała. Prezydent Dean Cooper Wallace czekał na Sandeckera z wyciągniętą ręką. Był znany z tego, że rozdaje najwięcej uścisków dłoni od czasów Lyndona Johnsona.
Читать дальше