– Dzień dobry, panowie – powiedziała głębokim głosem. – Nazywam się Brunhilda Sigurd. Z pewnością zadajecie sobie pytanie, co to za miejsce. Walhalla jest nie tylko moim domem i siedzibą firmy, lecz także hołdem złożonym moim skandynawskim przodkom. Budynek główny to rozbudowana wersja wspólnotowego domu wikingów. Jego skrzydła pełnią inne funkcje – mieszczą się w nich biura, pokoje gościnne, sala gimnastyczna i muzeum z kolekcją pierwotnej sztuki staroskandynawskiej. Mam nadzieję, że nikt z panów nie cierpi na chorobę morską. – Odczekała, aż skończą się śmiać. – Ten statek jest repliką okrętu wikingów z Gokstad. Czymś więcej niż teatralnym rekwizytem. Symbolizuje moją wiarę, że da się osiągnąć to, co niemożliwe. Wybudowałam go, podziwiając jego funkcjonalną urodę, a także dlatego, aby mi nieustannie przypominał, że gdyby wikingowie nie byli tak żądni przygód i odważni, nie przepłynęliby oceanu. Może ich duch zaważy na podjętych tu decyzjach. – Na moment zawiesiła głos. – Sądzę, że zastanawiacie się, po co was zaprosiłam.
– Pewnie ma to związek z tym, że zgodziła się pani wpłacić pięćdziesiąt tysięcy dolarów na wskazany przez nas cel charytatywny – przerwał jej ostrym głosem kongresmen Kinkaid. – Ja przeznaczyłem taką sumę na fundację naukową, badającą wady wrodzone.
– Znając pańską szlachetność, nie spodziewałam się tego.
Kinkaid chrząknął i poprawił się na krześle.
– Przepraszam, że przerwałem – powiedział. – Proszę kontynuować.
– Dziękuję – odparła Brunhilda. – Pochodzicie panowie ze wszystkich stron kraju i reprezentujecie różne dziedziny. Są wśród was politycy, pracownicy rządowi, uczeni, lobbyści i inżynierowie. Ale nas wszystkich łączy jedno: woda! Towar, którego w dzisiejszych czasach zaczyna brakować. Wszyscy mamy świadomość, że stoimy w obliczu najdłuższej suszy w historii kraju. Czy tak, profesorze Dearborn? Może zechce pan, jako klimatolog, przedstawić nam swoją ocenę sytuacji.
– Chętnie – odparł, wyraźnie zaskoczony jej apelem, mężczyzna w średnim wieku i przeczesał dłonią przerzedzone rudawe włosy. – Środkowe rejony i południowy pas naszego kraju, od Arizony po Florydę, czyli blisko jedną czwartą powierzchni czterdziestu ośmiu połączonych stanów – nawiedzają susze, od umiarkowanych do katastrofalnych. Sytuacja ta prawdopodobnie się pogorszy. W dodatku poziom wody w Wielkich Jeziorach nigdy jeszcze nie był tak niski jak obecnie. Całkiem możliwa jest też długotrwała susza w stanach południowo-środkowych. W grę wchodzi nawet megasusza, trwająca dziesięciolecia.
Zebrani wokół stołu zaszemrali.
Brunhilda otworzyła stojące przed nią drewniane pudełko, zanurzyła w nim dłoń, wyjęła garść piasku i przepuściła go między palcami.
– Zaczynają się kłopoty, panowie – powiedziała. – Przed nami smutna, sucha przyszłość.
– Z całym szacunkiem, ale nie mówi pani nic nowego – wtrącił śpiewnie gość z Nevady. – Trudności czekają Las Vegas. Nie lepiej jest z Los Angeles i Phoenix.
Brunhilda lekko klasnęła w dłonie.
– Owszem – przyznała. – A jak pan zareaguje na wiadomość, że jest sposób na ocalenie naszych miast?
– Z chęcią posłucham, co ma pani do powiedzenia na ten temat.
Z trzaskiem zamknęła pudełko.
– Pierwszy krok został zrobiony – oznajmiła. – Jak panom wiadomo, Kongres zatwierdził przekazanie w ręce prywatne dystrybucji wody z rzeki Kolorado.
– Stałem na czele przeciwników tej ustawy – powiedział Kinkaid, pochylając się nad stołem.
– Na szczęście przegraliście. Gdyby ją odrzucono, zachodnie stany czekałaby zagłada. Zapasów wody w zbiornikach jest tylko na dwa lata. W przypadku jej wyczerpania musielibyśmy ewakuować większość mieszkańców Kalifornii, Arizony i znaczną część ludności stanu Kolorado, Nowego Meksyku, Utah i Wyoming.
– Odpowiem pani to samo, co tym durniom w Waszyngtonie. Oddanie tamy Hoovera w ręce prywatne nie zwiększy zasobów wody!
– Nie w tym rzecz. To nie zasoby wodne są problemem, lecz ich dystrybucja. Większość wody jest zużywana niewłaściwie. Likwidacja subsydiów rządowych i przekazanie wody w ręce sektora prywatnego oznacza, że nie będzie się jej marnować z najprostszego powodu – bo marnotrawstwo się nie opłaca.
– A ja obstanę przy swoim – odparł Kinkaid. – Czymś tak ważnym jak woda nie mogą zawiadywać prywatne firmy, które nie tłumaczą się społeczeństwu ze swoich poczynań.
– Społeczeństwo miało szansę, ale jej nie wykorzystało. Teraz cenę wody będą regulować podaż i popyt. Zacznie rządzić rynek. Wodę dostaną tylko ci, których na nią stać.
– To właśnie stwierdziłem podczas debaty w Kongresie. Bogate miasta rozkwitną, a biedne umrą z pragnienia.
– I co z tego? – odparła nieustępliwie. – Pomyślcie tylko, do czego dojdzie w razie utrzymania starego, publicznego systemu dystrybucji wody, jeśli wyschną rzeki. Amerykański Zachód stanie się pustynią, a Los Angeles, Phoenix i Denver, tak jak powiedział przedstawiciel Nevady, zamienią się w wymarłe miasta. Wyobraźcie sobie kłęby zielska, turlające się po opustoszałych kasynach Las Vegas. Nastąpi krach gospodarczy. Zamrze rynek obligacji. Odwróci się od nas Wall Street. A utrata potęgi finansowej oznacza utratę wpływów w stolicy. Pieniądze na inwestycje publiczne odpłyną do innych części kraju.
Odczekała, aż przetrawią tę litanię nieszczęść, i mówiła dalej:
– Mieszkańcy Zachodu staną się nowymi “Oklahami”, żywcem wyjętymi z Gron gniewu . Tylko że tym razem zamiast wyruszyć na zachód, do Ziemi Obiecanej, załadują rodziny do swoich lexusów i terenowych mercedesów i pojadą na wschód. Zadajcie sobie pytanie – w dźwięcznym głosie Brunhildy zabrzmiała ironia – jak zatłoczone wschodnie wybrzeże zareaguje na napływ tysięcy, milionów bezrobotnych krajanów z zachodu. – Dla większego efektu dramatycznie zawiesiła głos. – A gdyby tak mieszkańcy Oklahomy odmówili przyjęcia nas pod swe skrzydła?
– Ja bym ich za to nie potępił – odparł inwestor budowlany z południowej Kalifornii. – Przyjęliby nas w taki sam sposób, jak Kalifornijczycy moich dziadków – groziliby bronią, kierowaliby przeciw nam bandy oprychów, blokowaliby drogi.
– Gdybyście wy, Kalifornijczycy, nie byli tacy chciwi, to wody starczyłoby dla wszystkich – stwierdził ze smutnym uśmiechem ranczer z Arizony.
Teraz wszyscy zaczęli mówić naraz. Sprzeczali się do chwili, gdy Brunhilda zastukała w stół.
– Ta bezpłodna dyskusja jest przykładem trwających od dziesiątków lat kłótni o wodę – oświadczyła. – W dawnych czasach ranczerzy kulami rozstrzygali, kto ma do niej prawo. Dziś waszą bronią są procesy sądowe. Prywatyzacja położy kres tym swarom. Musimy skończyć z walką w naszym gronie.
W sali rozległy się oklaski.
– Brawo – powiedział Kinkaid. – Podziwiam pani elokwencję, ale marnuje pani czas. Zamierzam złożyć w Kongresie wniosek o ponowne rozpatrzenie tej sprawy.
– Popełni pan błąd.
– Wątpię – odparł zbyt wzburzony, by dostrzec zawoalowaną groźbę. – Mam wystarczająco dużo dowodów na to, że firmy, które przejęły rzekę Kolorado, wydały setki tysięcy dolarów na przeforsowanie tej strasznej ustawy.
– Pana informacje są nieścisłe. Kosztowało nas to miliony.
– Miliony?! Panią?!
– Nie mnie. Moją korporację, stanowiącą parasol dla firm, o których pan wspomniał.
– Niesłychane! A więc rzeka Kolorado jest pod pani kontrolą?
– Ściślej mówiąc, pod kontrolą podmiotu utworzonego w tym właśnie celu.
Читать дальше