Znowu usłyszała drżący głos dziecka:
– Jesteś tam…? Mam mało czasu… Jeśli mnie znajdzie…
– Tak, jestem – odparła, czując, jak łzy płyną jej po policzkach. Była wdzięczna Bogu za to, że zesłał jej pomoc. – Otwórz te drzwi. Wypuść mnie.
– Nie mogę. On ma klucz.
Jaye aż jęknęła, nie mogąc ukryć rozczarowania i przemożnego strachu.
– Nie możesz go wziąć? Proszę, zrób to. Musisz mi pomóc!
– N… nie mogę – bąknęła przerażona dziewczynka. – Przyszłam, bo on… On chce, żebyś była cicho. Bardzo się złości. A kiedy się złości, to jest… jest straszny.
Jaye złapała za klamkę i potrząsnęła nią.
– Pomóż mi! Wypuść mnie stąd!
Dziecko po drugiej stronie zaczęło płakać i odsuwać się od drzwi.
– Musisz być cicho – niemal szeptało. – Nic nie rozumiesz. Nic nie wiesz.
– Kim jesteś? – Zawiedziona Jaye raz jeszcze pociągnęła za klamkę. – Gdzie jestem? Dlaczego mnie porwał?
– Źle zrobiłam, że tu przyszłam. On… on się dowie. On na pewno…
Głos dziewczynki wciąż się oddalał i Jaye niemal go już nie słyszała. Zdesperowana, zaczęła walić w drzwi i krzyczeć:
– Nie odchodź! Proszę, nie odchodź!
Odpowiedziała jej cisza. Znowu była sama.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Sobota, 20 stycznia, godz. 8.15
Anna obudziła się, zmęczona po kolejnej nocy przewracania się z boku na bok. Była wyczerpana i powinna dobrze spać, ale przez całą noc dręczył ją koszmarny sen z dziećmi, które bawiły się w chowanego z niewidocznym potworem. Anna wyczuwała tylko jego obecność. Wstała, włożyła kordonkowy szlafrok i ciepłe kapcie. Następnie podeszła do wychodzących na balkon drzwi. Dzień zaczynał się słonecznie i rześko. Na niebie w ogóle nie było chmur.
Na podwórku przed domem siedzieli okutani aż po same nosy Dalton i Bill. Na stoliku przed nimi stały parujące kubki kawy i taca z rogalikami i owocami. Anna uśmiechnęła się do siebie i wystawiła głowę na zewnątrz.
– Cześć, chłopaki! – zawołała. – Chyba postradaliście zmysły! Za chwilę zamarzniecie!
Dalton wytarł usta chusteczką i z uśmiechem spojrzał w jej stronę.
– W radiu powiedzieli, że ma się dzisiaj ocieplić – odparł. – Temperatura ma dojść aż do dziesięciu stopni.
– To prawdziwy upał. – Zadrżała z zimna. – Uważajcie, żeby wam się masło nie roztopiło.
– Wszystko jest kwestią silnej woli. – Bill machnął w jej stronę. – Chodź do nas!
– Chłopaki, naprawdę bardzo was lubię, ale wolę posiedzieć w cieple. Innymi słowy, figa z makiem.
Dalton zrobił obrażoną minę.
– Nie masz nad nami litości, a my koniecznie chcemy się dowiedzieć, jak ci się udała randka.
– To chodźcie na górę. Zrobię kawę z mlekiem.
Cofnęła się i zamknęła drzwi, ale tylko na klamkę. Szybko umyła zęby i pospieszyła do kuchni, żeby wstawić kawę. Właśnie wkładała zamrożone kostki kawy do kubków, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Wpuściła przyjaciół, którzy jeden przez drugiego przepychali się do wnętrza. Szybko zdjęli kurtki i zaczęli rozcierać ręce.
– Do licha, ale tam zimno!
– Straciłem czucie w palcach!
Anna, która właśnie wieszała okrycia, spojrzała na nich przez ramię.
– A co z waszą silną wolą?
– Skonała z zimna – mruknął poirytowany Bill. – Mam już dosyć tej ohydnej pogody! Przecież to Nowy Orlean, na miłość boską, a nie Alaska! Powinno być ciepło!
Dalton poklepał przyjaciela po plecach, chcąc go pocieszyć.
– Wybacz mu, Anno. Przechodzi kryzys. Wiesz, jak lubi śniadania na świeżym powietrzu.
– I szorty. Co z tego, że mam ładne nogi, skoro nie mogę ich pokazać? – Bill wręczył jej tacę z rogalikami i owocami. – Pomyśl, tylko po to smażymy się w lipcu i sierpniu, żeby marznąć w styczniu. To niesprawiedliwe!
Dalton ponuro skinął głową.
– To rodzi bunt. I złość.
– Właśnie. – Bill zatarł zgrabiałe ręce. – Nie zdziwiłbym się, gdyby pojawił się morderca, który uderza tylko wtedy, gdy robi się zimno.
Podniecony Dalton aż zaklaskał w dłonie.
– Oczywiście! Musi to robić, żeby się rozgrzać. Albo z nudów. Zaczyna się niewinnie, a potem ludzie padają…
– Jak muchy! – Bill aż zakręcił się z podniecenia. – I co ty na to, Anno? Dobre?
Spojrzeli na nią wyczekująco. Anna nalała gorącego mleka do kubków.
– Świetne, chłopaki, kombinujcie dalej. Bardzo potrzebuję nowych pomysłów.
Zanieśli kawę do kuchennego stołu i usiedli. Przez moment rozkoszowali się parującym płynem.
– No, a jak twoja randka? – spytał Dalton, grzejąc dłonie o kubek.
– To wcale nie była ran… – urwała, ponieważ przyszło jej do głowy, że jednak była. Dlaczego więc odruchowo zaprzeczyła? Czy dlatego, że nie czuła się z Benem tak, jakby byli na prawdziwej randce?
Potrząsnęła głową i sięgnęła po rogalik.
– W porządku. Było naprawdę fajnie.
Bill i Dalton spojrzeli po sobie, a potem wbili w nią wzrok.
– Więc opowiedz wszystko. Ze szczegółami.
Zamiast tego opowiedziała o tym, jak Ben dowiedział się o jej istnieniu.
– Cholera jasna! – sapnął Dalton.
– Nie żartuję – powiedziała, odkładając rogalik. Nagle poczuła, że nie ma apetytu. – Ben uważa, że za tym wszystkim stoi któryś z jego pacjentów. Ale nie wie, który i dlaczego miałby to zrobić.
– Czy podałaś mu nazwisko tego dziennikarza od matki?
– Tak, ale Ben nie ma pacjenta, który nazywałby się Peter Peters lub podobnie. – Westchnęła z rozpaczą. – Obiecał, że zajmie się tą sprawą.
– Człowiek czynu. – Dalton wypił jeszcze trochę kawy. – Właśnie to cenię w mężczyznach.
– Dzięki. – Bill pocałował go w policzek, a potem zwrócił się do Anny: – Podoba ci się ten Ben?
– Jasne. Jest bardzo miły – odparła bez wahania. Przyjaciele mruknęli coś i spojrzeli po sobie.
– Chyba wystarczy, nie? – rzuciła.
– Lepiej, żeby był czarujący, a jeszcze lepiej seksowny – mówili jeden przez drugiego.
Zaśmiała się i z rozbawieniem potrząsnęła głową. Przez chwilę milczeli. Anna spojrzała w bok, ale kątem oka zauważyła, że Bill trąca przyjaciela łokciem. Dalton zgromił go wzrokiem i potrząsnął głową. Zmarszczyła brwi.
– Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywacie…
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
– Nie chcieliśmy cię martwić.
– Wiemy, że niepokoisz się o Jaye.
– A ten list wcale nie poprawiłby ci humoru.
– To… od twojej małej wielbicielki.
Poczuła, jak nagle ścisnął jej się żołądek.
– Kiedy przyszedł? – szepnęła.
– Wczoraj po południu – odrzekł Dalton. – Mogłem go przynieść od razu po pracy, ale…
– Ale miałaś randkę – podjął Bill. – Nie chcieliśmy ci jej zepsuć.
– Doceniam waszą troskę, chłopaki, ale jakoś sobie poradzę. – Wyciągnęła rękę. – Proszę o list.
– Obawiam się, że Dalton zostawił go w „Perfect Rose“ – powiedział Bill, uciekając wzrokiem. – Tak, na pewno go tam zostawił.
Anna nie cofnęła ręki.
– Nie zepsujecie mi dnia. Poproszę o list.
Zakłopotany Dalton wyjął go z tylnej kieszeni spodni.
– Mam nadzieję, że nie będziesz na nas zła?
– Nie, jeśli obiecacie, że nie będziecie więcej robić mi takich numerów. Bo inaczej się wścieknę. – Spojrzała na niech groźnie. – Jasne?!
Skinęli niechętnie głowami, chociaż Anna nie wierzyła, by dotrzymali obietnicy. Postanowiła, że jeszcze z nimi o tym porozmawia. Teraz miała ważniejszą sprawę.
Читать дальше