ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Piątek, 19 stycznia, godz. 15.00
Dzielnica Francuska
Anna siedziała, patrząc na pusty ekran komputera. W ciągu dwóch ostatnich godzin napisała kilkanaście akapitów, a potem, niezadowolona z efektów, wszystko wykasowała.
Zwykle przeznaczała wolne popołudnia na pisanie. Starała się wykorzystać każdą chwilę. Jednak dzisiaj jakoś jej nie szło. Nie mogła się skoncentrować. Cały czas myślała o spotkaniu z Malone’em, o Jaye oraz o problemach z agentem i wydawnictwem.
Dzisiaj? – pomyślała z niechęcią. Prawda wyglądała tak, że nie napisała niczego od momentu, kiedy Cheshire House wystąpiło ze swoją ofertą. Po co miałaby to robić? Jeśli odmówi, i tak nie będzie miała gdzie publikować, a w dodatku straci agenta. Nie było sensu spieszyć się z następną książką. Chciało jej się płakać, ale tylko wyrzuciła z siebie przekleństwo. Nie będzie użalać się nad sobą. Jeśli już ma płakać, to z powodu Jaye albo Minnie, a nie z tak błahej przyczyny, jak problemy z aroganckim agentem i wydawnictwem.
Błahej? Jej książki i kariera wciąż były dla niej ważne. Nie mogła ich zbyć ot, tak sobie.
Jednak nie tak ważne jak Jaye. Musi się dowiedzieć, co się z nią stało. Dobrze, że śledczy Malone zajmie się tą sprawą.
Anna nie sądziła, żeby uwierzył w podejrzane zachowanie Clausenów czy w porwanie, ale przynajmniej wszystko sprawdzi.
Oparła brodę na dłoni, przypominając sobie rozmowę z nim. Ich słowne potyczki. O co jej wówczas chodziło? To prawda, że jest bardzo przystojnym mężczyzną, a swoim uśmiechem mógł podbić niejedno kobiece serce… oczywiście tylko wtedy, gdy gustuje się w takich narzucających się facetach. A ona ich nie znosiła. Skąd więc to dziwne uczucie erotycznego pobudzenia? Przecież poszła tam jedynie w sprawie Jaye. Co się z nią wtedy stało?
Powiedziała sobie, że ma dużo ważniejsze sprawy, i z niechęcią spojrzała na ekran. Napisała jedno zdanie. Potem drugie. Zdania tworzyły dłuższe fragmenty, a te całe strony. Tyle że był to głupi, pretensjonalny bełkot. Zniesmaczona skasowała wszystko i sapnęła ze złością. Dobry Boże, kiedy w końcu zacznie naprawdę pisać?!
Zadzwonił telefon. Chwyciła słuchawkę, jakby to była ostatnia deska ratunku.
– Tak, słucham?
– Tu Ben Walker, witaj.
Anna ucieszyła się, słysząc jego głos, chociaż jednocześnie poczuła się trochę winna. Od zniknięcia Jaye wcale nie myślała ani o nim, ani o jego propozycji. Chociaż było to zupełnie zrozumiałe, jednak miała wyrzuty sumienia.
– Cześć, Ben – rzuciła do słuchawki.
– Jak się miewasz?
– W porządku. Tylko mi trochę głupio, bo to ja miałam zadzwonić.
– Nie przejmuj się.
Westchnęła z żalem.
– Ostatnio strasznie dużo się działo i po prostu nie miałam czasu na tego rodzaju przemyślenia. – Opowiedziała mu o zniknięciu Jaye, swoich obawach i wizycie na posterunku policji.
– Do licha, mogę ci jakoś pomóc?
– Nie, chyba że wiesz, gdzie jest Jaye. Cieszę się, że przynajmniej ten policjant obiecał mi, że wszystko sprawdzi. Co nie znaczy, że mi uwierzył.
Przez chwilę milczał, a potem chrząknął.
– Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. Choćby rozmowy. W każdej chwili, kiedy tylko zechcesz.
– Nawet w nocy? – zaśmiała się. – Wziąwszy pod uwagę to, że ostatnio prawie nie sypiam, sporo ryzykujesz.
– Od tego jestem terapeutą – odparł ze śmiechem, ale zaraz dodał: – Mówię poważnie, Anno. Dzwoń, gdyby coś się działo.
Serdecznie mu podziękowała, a potem zamilkła. Cisza trochę się przedłużała, aż w końcu Ben rzekł niepewnie:
– Ale to nie znaczy, że odrzuciłaś moją propozycję? Albo mnie, prawda?
Spodobało jej się, że traktuje tę sprawę tak otwarcie.
– Nie. Jasne, że nie.
– To dobrze, bo chciałem cię zaprosić na kolację.
– Na kolację? – powtórzyła zaskoczona.
– Dziś wieczorem. – Zrobił przerwę. – Oczywiście jeśli nie masz innych planów. To nic wielkiego, po prostu przyzwoite jedzenie i butelka niezłego wina. Co ty na to?
Wcale się nie wahała. Po ostatnich przeżyciach miała ochotę się odprężyć, a Ben Walker wydawał się wprost stworzony na taką okazję.
Trzy godziny później Anna przyjechała do „Arnaud“, starej nowoorleańskiej restauracji z kreolską kuchnią. Umówili się w okolicach tego lokalu i Ben czekał przed wejściem. Miał na sobie granatowy garnitur, białą koszulę i krawat w różnych odcieniach czerwieni. Wyglądał na zmarzniętego. Podszedł do taksówki i pomógł jej wysiąść.
– Mogłeś zaczekać w środku – westchnęła z żalem. – Zrobiło się strasznie zimno.
– Nie chciałem dać ci szansy, żebyś zmieniła zdanie. – Z uśmiechem podał jej ramię. – Idziemy?
Zaprowadził ją do środka i pomógł zdjąć wierzchnie okrycie. Szef sali poprowadził ich do stolika w zacisznym miejscu sali, tuż przy wychodzącym na ulicę witrażowym oknie.
– Uwielbiam „Arnaud“ – rzekła półgłosem. – Tak tu ładnie, a poza tym jedzenie jest naprawdę doskonałe.
– Daj spokój, to wnętrze… – nagle urwał, wyraźnie zmieszany.
– Tak? Co chciałeś powiedzieć? – spytała.
– Nic takiego. Tyle, że to wnętrze blednie przy twojej urodzie. – Cały się zaczerwienił. – O Boże, nie wierzę, że mi to przeszło przez usta.
– Och, to bardzo miły komplement. – Dotknęła lekko jego dłoni. – Dziękuję.
Przy stoliku pojawił się kelner, który się przedstawił, a następnie przyjął wstępne zamówienie. Czekając na drinki, rozmawiali o menu, przerzucając się anegdotami na temat różnych potraw, jak na prawdziwych nowoorleańczyków przystało.
– Jak tam twoja książka? – spytała, kiedy już dostali wino i wybrali potrawy.
– Nic z tego. – Ben pogroził jej palcem. – Cały czas mówiłem ja, teraz twoja kolej. – Uśmiechnął się. – Powiedz lepiej, jak tobie idzie?
Anna pomyślała o straconych godzinach.
– Wcale mi nie idzie – mruknęła i wypiła łyk wina. – Nie mam podpisanej mowy, a wkrótce zostanę bez wydawnictwa.
– Jaka to możliwe?! Przecież świetnie piszesz! Jesteś równie dobra jak Sue Grafton czy Mary Higgins Clark.
Podziękowała mu za komplement i wyjaśniła:
– Widzisz, oni koniecznie chcą wywlec do mediów moją przeszłość i w ten sposób wywindować mnie na listę bestsellerów. Złożyli mi ofertę nie do odrzucenia. Nawet bym ją przyjęła, ale…
– Ale? – podchwycił, kiedy zamilkła. – Ciężko się z nimi pracuje?
– Nie, lubię to wydawnictwo. Do tej pory dobrze nam się wszystko układało.
– Więc o co chodzi?
Spojrzała na swoje dłonie zaciśnięte na podołku.
– Zamierzają zbić majątek na moim porwaniu i śmierci Timmy’ego. Jeśli przyjmę ich ofertę, będę musiała jeździć po całym kraju i występować publicznie… Mój agent uważa nawet, że mogłabym trafić do najsłynniejszych talk showów.
– I to cię przeraża – domyślił się.
– Tak – spojrzała mu w oczy. – Nie mogę sobie wyobrazić, jak bym to wszystko wytrzymała. Mówić nie o książkach, ale… ale o przeszłości. Odsłaniać się przed tymi wszystkimi świrami, którzy mogą mnie oglądać. – Aż zadrżała. – Pomóż mi, Ben. Powiedz, co powinnam zrobić.
– Z tą propozycją? – Zaśmiał się ponuro. – Przecież sama wiesz, jak powinnaś postąpić, tylko wcale ci się to nie podoba.
– Cholera – mruknęła. – Bałam się, że powiesz właśnie coś takiego. Więc nie ma dla mnie cudownego leku?
Читать дальше