Zaczynanie od zera okazało się bardzo kosztowne. Kupili śliczny domek w stylu wiktoriańskim, a następnie przystosowali go do potrzeb kliniki. Musieli nabyć nie tylko meble, ale także specjalistyczny sprzęt. Jeden fotel do badań kosztował prawie siedem tysięcy dolarów, a łóżko pięć tysięcy. Do tego doszły lasery VascuLight, Ultra Pulse Encore, IPL Quantum DL, żeby wymienić tylko niektóre.
Ian musiał zatrudnić pracowników, którym płacił pensje i ubezpieczenie. Z Centrum Chirurgii Kosmetycznej przeszły do niego Marsha Tanner i jedna z kosmetyczek, zdaniem Jane ta najlepsza, Ian zwabił je obietnicą lepszych zarobków i premii.
Nie czuł się jednak zbyt pewnie, korzystając z pieniędzy żony. Stwierdził nawet, że weźmie pożyczkę z banku, ale Jane zaproponowała mu, żeby wyliczył sobie najpierw wszystkie odsetki. Nie chciała, żeby się zadłużył. Wiedziała, że w takiej sytuacji nastawiłby się na pracę czysto komercyjną, by jak najszybciej spłacić kredyt. Te pieniądze nie miały dla niej żadnego znaczenia. Cieszyła się, że jej mąż będzie mógł pomagać w przyszłości również tym, którzy nie mogą sobie pozwolić na rekonstrukcję.
Czy mogła myśleć inaczej? Przecież sama przez to przeszła. Wiedziała, co oznacza życie z widoczną deformacją.
I doświadczyła cudu powrotu do normalności.
Teraz zatrzymała się przed biało-niebieskim budynkiem i uśmiechnęła się. Cieszyło ją to, że spełniły się marzenia jej męża. A jeszcze bardziej to, że był szczęśliwy.
To zabawne, że w końcu wyszła za lekarza. Przecież kiedy wreszcie powiedziano, że jej twarz jest „skończona”, obiecywała sobie unikać jak ognia chirurgów plastycznych.
A potem sama stała się współwłaścicielką kliniki.
Jane wzięła torebkę i wyskoczyła z dżipa. Przycisnęła guzik centralnego zamka i przeszła ścieżką między kwietnikami. Kiedy znalazła się w środku, właśnie zadzwonił telefon. Jakaś kobieta przeglądała kolorowy magazyn w poczekalni. Za biurkiem w recepcji nikogo nie było.
Ian wystawił głowę ze swego gabinetu. Wyglądał na zmęczonego.
– Och, jak dobrze, że jesteś – ucieszył się. – Mogłabyś na moment zastąpić Marshę? Jest chora.
– Mam to odebrać? – spytała, wskazując wciąż dzwoniący telefon.
– Będziesz kochana.
Zniknął w gabinecie. Jane odebrała telefon, wpisała wizytę do terminarza i rozejrzała się po poczekalni, jakby brała ją w swoje władanie.
Kobieta z magazynem, zapewne pacjentka, patrzyła na nią z otwartymi ustami. Wyglądała tak, jakby zobaczyła upiora.
– Dzień dobry – powiedziała z uśmiechem Jane, przypomniawszy sobie, że się z nią wcześniej nie przywitała.
Pacjentka wyciągnęła do niej magazyn.,, Texas Monthly”. Jane zobaczyła na okładce swoje zdjęcie.
– To pani, prawda? – zapytała kobieta.
– Tak.
Kobieta popatrzyła na zdjęcie, a potem znowu na nią.
– Jaka pani teraz piękna – powiedziała z mieszaniną żalu i tęsknoty. – Czy… czy to doktor Westbrook panią operował?
– Nie, doktor Westbrook jest moim mężem. Ale to naprawdę świetny chirurg. Jestem pewna, że będzie mógł pani pomóc.
Pacjentka z trudem wydobyła z siebie głos.
– Mam… mam nadzieję.
– To nie powinno długo potrwać. Czy czegoś się pani napije?
Kobieta podziękowała, a Jane zabrała się do porządkowania recepcji, która wyglądała tak, jakby przeszedł przez nią niewielki tajfun.
Po chwili z gabinetu wyszedł Ian wraz z kobietą, która niosła na rękach dziewczynkę. Jane od razu zauważyła zajęczą wargę małej i jej przybrudzonego, pluszowego psiaka z czarnymi latami.
– Proszę jutro do mnie zadzwonić – zwrócił się Ian do matki dziewczynki. – Moja asystentka na pewno już wróci. Wyjaśni pani, jakie badania trzeba przeprowadzić przed operacją. – Uśmiechnął się do małej. – To na razie, Karlee. Następnym razem też pamiętaj o swoim Łatku.
Dziewczynka zawstydziła się i przycisnęła buzię do ramienia matki. Jane patrzyła na męża ze ściśniętym gardłem. Wiedziała, że będzie doskonałym ojcem.
Kobieta podziękowała mu wylewnie, a potem obie wyszły. Jane podeszła do Iana, wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
– Chyba jesteś wykończony, co?
– Straszny dzień. Marsha nie przyszła do pracy. I nawet nie zadzwoniła.
– A gdzie Elsie? – Pytała o kosmetyczkę, która poza peelingiem i dermabrazją zajmowała się czasami również papierami.
– Ma klientkę. Jest dzisiaj bardzo zajęta.
– Dzwoniłeś do Marshy?
– Parę razy. Elsie też. Bez skutku.
Jane zmarszczyła brwi. To zupełnie nie pasowało do Marshy. Podzieliła się tym spostrzeżeniem z Ianem.
– Cóż, różnie bywa – powiedział z westchnieniem.
– A wracając do wczorajszego dnia… – spojrzał na kobietę w poczekalni – nie poprawił mi wcale nastroju.
– Gdy Jane otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, szybko zmienił temat: – Co dzisiaj robiłaś? Zdaje się, że byłaś dosyć zajęta.
– Mhm, dosyć. Planowałam ustawienie poszczególnych prac w muzeum. Wpadłam z nadzieją, że może zjemy razem lunch. Ale chyba nic z tego…
– Przykro mi. Jak ci poszło w galerii?
– Świetnie. Prawie wszystko już ustaliliśmy, zostało tylko parę drobiazgów. – Zauważyła, że znowu spogląda w stronę poczekalni. – Jesteś zajęty. Opowiem ci wszystko wieczorem.
Na jego twarzy pojawiła się ulga.
– Odprowadzę cię. – Podszedł do drzwi. – Zjemy razem jutro.
– Jasne. – Przekręciła gałkę przy drzwiach, ale ich nie otworzyła. – Marsha mieszka niedaleko. Może wpadnę i zobaczę, co się stało?
– Znasz jej adres? – spytał zmieszany.
– Rozmawiałyśmy o tym jakiś czas temu. No, że jej ulica jest na M, tak jak inne w tej okolicy, i ma taką ładną nazwę, Magnolia Street. I wcale nie jest za droga, a można stamtąd dojść do jakiejś restauracji czy klubu przy Greenville Street.
– Nie chciałbym cię tym obciążać. Przecież jesteś zajęta.
– Żaden problem. Podja…
– Nie, Jane – przerwał ostrym tonem. – Nie rób tego. Pewnie jest chora i wyłączyła telefon, żeby się wyspać. Nie jedź tam.
Popatrzyła na niego z urazą.
– Chciałam ci pomóc.
Ian spojrzał na nią przepraszająco. – Wiem, kochanie. – Westchnął ciężko. – Jestem strasznie podenerwowany. Wiesz, ta historia z Elle i policją… Nieobecność Marshy to ostatni gwóźdź do trumny.
Pogładziła go po policzku.
– Zobaczysz, jutro będzie lepiej.
Na jego ustach pojawił się lekki, prawie niedostrzegalny uśmiech.
– Nic dziwnego, że się w tobie zakochałem.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Nie była to następna pacjentka, ale sekretarka z agencji, do której Ian zadzwonił rano. Jane przeszła do samochodu. Przed odjazdem obejrzała się jeszcze za siebie, ale męża nie było już w drzwiach.
Zmartwiona ściągnęła brwi. Bała się, że policja może go jeszcze indagować. Wyraźnie mu to nie służyło, a jeśli pojawią się jakieś plotki, źle to wpłynie na jego reputacje. Która kobieta zaufa chirurgowi zamieszanemu w sprawę morderstwa? Kto zechce dla niego pracować?
Czyżby „choroba” Marshy na tym właśnie polegała? Jane przekręciła kluczyki w stacyjce i ruszyła przed siebie. Go Ian powiedział o Marshy? Że zachowywała się tak, jakby go zdradziła? Że czuła się winna?
Skierowała się w stronę McKinney Avenue. Jakie to podłe uczucie. I jak można pracować z człowiekiem, którego się zdradziło?
Jane dojechała do świateł na McKinney Avenue i zatrzymała się, patrząc na przejeżdżający tramwaj.
Читать дальше