– Jak leci? – zapytał Sonny Elliman, przechylając się przez oparcie.
Richardson, wypuszczając powietrze z piersi z przeraźliwym świstem, zdołał tylko wykrztusić „kim…?" Serce waliło mu tak mocno, że w rytm jego uderzeń czarne punkciki tańczyły i pulsowały mu przed oczami. Bał się, że właśnie dostał zawału.
– Spokojnie – powiedział mężczyzna, który ukrył się na tylnym siedzeniu jego samochodu. – Spokojnie, człowieku. Zrelaksuj się.
I Warren Richardson doznał przypływu zdumiewającego w tych okolicznościach uczucia: wdzięczności. Człowiek, który go przestraszył, nie będzie mu groził. To musi być dobry człowiek, to musi być…
– Kim jesteś? – Tym razem zdołał dokończyć pytanie.
– Przyjacielem – odpowiedział mu Sonny.
Richardson zaczął się odwracać, a wtedy palce, twarde jak szczypce, ścisnęły z obu stron jego grubą szyję. Ból był przeraźliwy, nie do wytrzymania. Richardson głośno wciągnął w płuca wielki haust powietrza.
_ Nie musisz się odwracać, człowieku. Wszystko, co potrzebujesz widzieć, dojrzysz we wstecznym lusterku. Kapujesz?
– Tak – sapnął Richardson. – Tak, tak, tak, puść mnie, puść…!
Szczypce rozluźniły swój straszny uścisk i Richardson znów poczuł tę irracjonalną wdzięczność. Ale nie wątpił już, że mężczyzna na tylnym siedzeniu jest niebezpieczny i że specjalnie wsiadł do samochodu, choć nie wiedział, po co ktoś…
Aż nagle zorientował się, po co ktoś chciałby go straszyć, a przynajmniej mógł chcieć; po normalnym kandydacie na jakiś urząd nikt raczej nie spodziewa się takiego zachowania, ale Stil-lson nie był zwykłym kandydatem, Stillson to szaleniec i…
Warren Richardson zaczął cicho szlochać.
– Muszę z tobą pogadać, dobry człowieku – powiedział Son-ny. W jego głosie brzmiał żal, ale w widocznych w lusterku zielonych oczach błyszczało rozbawienie. – Muszę cię skarcić.
– To Stillson, prawda? To…
Szczypce nagle znów zacisnęły się na szyi, palce tego człowieka zagłębiły mu się w ciele i Richardson wrzasnął cienko.
– Żadnych nazwisk – powiedział straszny człowiek z tylnego siedzenia uprzejmym, choć pełnym żalu głosem. – Może pan wyciągać swe własne wnioski, panie Richardson, ale nazwiska proszę zatrzymać dla siebie. Pod kciukiem mam pana tętnicę szyjną, pod palcami żyłę szczękową i jeśli zechcę, mogę pana zmienić w warzywo.
– Czego chcesz? – zapytał Richardson. Nie można powiedzieć, żeby jęknął, ale prawie; nigdy w życiu nie czuł większej ochoty, by jęczeć. Nie potrafił uwierzyć w prawdziwość tego, co działo się na parkingu przed jego biurem handlu nieruchomościami w Capital City, stan New Hampshire, w piękny letni dzień. Widział wprawiony w czerwone cegły zegar na wieży ratusza. Wskazywał za dziesięć piątą. W domu Norma wkłada właśnie do piecyka smakowicie przyprawione kotlety wieprzowe. Sean ogląda w telewizji Ulicę Sezamkową. A na tylnym siedzeniu siedzi człowiek, który grozi, że odetnie mu dopływ krwi do mózgu i zmieni go w idiotę. Nie, to nie mogła być prawda, to jakiś koszmar. Taki koszmar, który sprawia, że jęczysz przez sen.
– Ja nie chcę niczego – stwierdził Sonny Elliman..- Cały problem w tym, czego ty chcesz.
– Nie rozumiem, o co panu chodzi. – Ale strasznie bał się, że jednak rozumie.
– Ten artykuł w Journalu z New Hampshire o dziwnych interesach w handlu nieruchomościami – przypomniał mu Sonny. – Tam miał pan wiele do powiedzenia, panie Richardson, prawda? Zwłaszcza o… niektórych obywatelach.
– Janie…
– Weźmy na przykład Capital Maił. Było tam coś o wymuszaniu sprzedaży, łapówkach i o tym, jak ręka rękę myje. Takie gówno! – Palce znów zacisnęły się na szyi i tym razem Richardson jęknął. Przecież w artykule nie było jego nazwiska, podano tylko „dobrze poinformowane źródło". Skąd wiedzieli? Jak Stillson się dowiedział?
Mężczyzna z tylnego siedzenia zaczął mówić szybko do ucha Richardsona; jego ciepły oddech wywoływał łaskotanie.
– Może pan wpędzić pewnych ludzi w kłopoty, gadając takie bzdury, wie pan, panie Richardson? Powiedzmy, kandydatów na poważne stanowiska. Kandydować na poważne stanowisko to jak grać w brydża, kapujesz? Jesteś na łasce innych. Ludzie mogą cię obrzucić błotem i ono zostaje, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. No, na razie nie mamy żadnych kłopotów. Miło mi to powiedzieć, bo gdybyśmy mieli problemy, siedziałbyś teraz, wygrzebując sobie zęby z nosa, a nie prowadząc ze mną przyjacielską pogawędkę.
Mimo łomotu w sercu, mimo strachu, Richardson zebrał się na odwagę.
– Ta… ta osoba… młody człowieku, jeśli myślisz, że zdołasz go obronić, jesteś szalony. Grał szybko i głupio jak jakiś zwariowany domokrążca. Prędzej czy później…
Kciuk wbił mu się głęboko w ucho i wiercił w nim. Ból był straszny, niewyobrażalny. Mężczyzna uderzył głową w szybę i zaczął płakać. Na ślepo macał ręką w poszukiwaniu klaksonu.
– Zabiję, jeśli zatrąbisz – szepnął głos.
Dłonie Richardsona opadły z kierownicy. Nacisk kciuka zelżał.
– Powinieneś używać wacików, dobry człowieku – powiedział głos. – Cały palec mam w wosku. Obrzydliwość.
Warren Richardson chlipał cienko. Nie potrafił się powstrzymać. Łzy spływały po jego tłustych policzkach.
– Proszę, nie rób mi krzywdy – powtarzał. – Proszę, nie krzywdź mnie już. Proszę.
– Jest, jak mówiłem – powiedział mu Sonny. – Chodzi tylko o to, czego ty chcesz. To nie twoja sprawa, co inni mogą powiedzieć o… pewnych ludziach. Twoja sprawa to pilnować, co sam mówisz. Twoja sprawa to pomyśleć, nim coś powiesz, kiedy ten facet z Journalu znów się tu pojawi. Powinieneś wiedzieć, jak łatwo jest zdobyć wiadomość, kto jest „dobrze poinformowanym źródłem". I powinieneś zobaczyć, jaka będzie sensacja, kiedy dom ci się spali. Albo może powinieneś pomyśleć, jak zapłacisz za chirurgię plastyczną, kiedy ktoś obleje twarz twojej żony kwasem z akumulatora.
Siedzący za Richardsonem mężczyzna zaczął dyszeć. Jak zwierzę w dżungli.
– A może powinieneś pomyśleć, jak łatwo byłoby komuś zjawić się na właściwej ulicy i porwać ci syna, kiedy wraca z przedszkola.
– Nie! – krzyknął ochryple Richardson. – Tylko nie to, ty oślizgły sukinsynu!
– Ja tylko mówię, że powinieneś pomyśleć, czego chcesz. Wybory są dla Ameryki takie ważne, wiesz – zwłaszcza w Roku Dwusetlecia. Wszyscy powinni się dobrze bawić. A nikt nie będzie się bawił, jeśli tacy głupi skurwiele jak ty zaczną opowiadać ludziom kłamstwa. Głupi, zazdrośni skurwiele jak ty.
Ręka cofnęła się. Otworzyły się tylne drzwi. Dzięki Bogu! Dzięki Bogu!
– Po prostu przemyśl moje słowa – powtórzył Sonny Elliman. – Czy wreszcie się zrozumieliśmy?
– Tak, ale jeśli sądzisz, że Gr… że pewne osoby mogą zostać wybrane dzięki takiej taktyce, bardzo się mylisz.
– Nie – powiedział Sonny. – To ty się mylisz. Przecież wszyscy dobrze się bawią. Pilnuj się, żebyś nie został w przedpokoju.
Richardson nie odpowiedział. Siedział sztywno za kierownicą, czując ból szyi i wpatrując się w zegar na wieży, jakby była to ostatnia normalna rzecz w jego życiu. Dochodziło pięć po piątej. Kotlety wieprzowe pewnie już się upiekły.
Facet z tylnego siedzenia powiedział jeszcze coś i znikł, oddalając się szybko; długie włosy ocierały się o kołnierzyk koszuli. Nie odwrócił się. Minął róg budynku i znikł.
Читать дальше