– Jesteś świnką morską!
– Co?
– Tak. Spójrz w światło, proszę. – Weizak zaświecił w lewe oko pacjenta. – Wiesz, że przy pomocy tego urządzenia mogę zajrzeć ci wprost w nerw wzrokowy? Tak. Oczy to więcej niż okna duszy. Są jednym z najważniejszych punktów przy ocenie stanu mózgu.
– Świnka morska – powtórzył Johnny smutno, patrząc w punkt silnego światła.
– Tak. – Światło zgasło. – Nie lituj się tak nad sobą. Wiele z technik, które zostaną użyte w twoim przypadku – i kilka już użytych – udoskonalono podczas wojny w Wietnamie. W szpitalach wojskowych nie brak świnek morskich, nieprawdaż? Ktoś taki jak Ruopp interesuje się tobą, bo jesteś unikalny. Człowiek, który przespał cztery i pół roku. Czy uda się nam sprawić, by znowu mógł chodzić? Interesujący problem. Już widzi monografię, którą napisze o tobie w The New England Journal of Medicine. Czeka na to tak, jak dzieci czekają na święta i zabawki pod choinką. Nie widzi ciebie, nie widzi Johnny'ego Smi-tha, który cierpi, Johnny'ego Smitha, który musi siusiać do kaczki i dzwonić na pielęgniarkę za każdym razem, kiedy swędzą go plecy. To dobrze. Nie zadrżą mu ręce. Uśmiechnij się, Johnny. Ten Ruopp wygląda jak kasjer w banku, ale jest najlepszym chirurgiem w całej północnej Ameryce.
Ale Johnny'emu nie było do śmiechu.
Z poczucia obowiązku przeczytał broszurki przyniesione mu przez matkę. Przygnębiły go i sprawiły, że znów zaczął obawiać się o jej zdrowie psychiczne. Jedna z nich, napisana przez mężczyznę nazwiskiem Salem Kirban, wydała mu się prawie pogańska przez to, z jakim upodobaniem opisywała krwawą apokalipsę i tortury, widziane przez otwarte wrota piekieł. Inna opisywała nadejście Antychrysta w obrazach zaczerpniętych z trzeciorzędnego horroru. Reszta składała się na mroczny festiwal szaleństwa: Chrystus żyje pod biegunem południowym, Bóg kieruje latającymi spodkami, Nowy Jork jest Sodomą, a Los Angeles Gomorą. Wszystkie mówiły o egzorcyzmach, o czarownicach, o mnóstwie rzeczy widzialnych i niewidzialnych. Johnny po prostu nie potrafił skojarzyć ich z religijną, ale stojącą twardo na ziemi kobietą, którą znał, nim zapadł w śpiączkę.
Trzy dni po wypadku ze zdjęciem matki Weizaka przy drzwiach pokoju Johnny'ego pojawił się drobny czarnowłosy reporter z Daily News z Bagnor nazwiskiem David Bright i zapytał, czy mógłby przeprowadzić krótki wywiad.
– A czy zasięgnąłeś opinii moich lekarzy? Bright uśmiechnął się.
– Prawdę mówiąc, nie.
– W takim razie z przyjemnością z tobą pogadam.
– Takich ludzi lubię – stwierdził Bright, wszedł i usiadł.
Pierwsze pytania dotyczyły wypadku i tego, co Johnny czuje po tym, jak się obudził i odkrył, że minęło niemal pół dekady. Johnny odpowiedział na nie szczerze i uczciwie. Później dziennikarz powiedział mu, że słyszał z „pewnego źródła", iż w wyniku wypadku chory zyskał coś w rodzaju szóstego zmysłu.
– Pytasz mnie, czy jestem jasnowidzem? Bright wzruszył ramionami.
– Na początek może być.
Johnny rozważył dokładnie to, co mu powiedział Weizak. Im więcej o tym myślał, tym bardziej wydawało mu się, że odkładając słuchawkę bez słowa, lekarz zrobił dokładnie to, co należało. Cała ta sprawa kojarzyła mu się z opowiadaniem W.W. Ja-cobsa Małpia łapka. Łapka spełniała trzy życzenia, ale za każde płaciło się straszną cenę. Stare małżeństwo poprosiło najpierw o sto funtów i straciło syna w wypadku w fabryce – dokładnie tyle wyniosło odszkodowanie. Potem stara kobieta poprosiła, by jej syn powrócił, i chłopak rzeczywiście wrócił – ale nim zdążyła otworzyć drzwi i zobaczyć, jakiego potwora przyzwała z grobu, stary zużył swe ostatnie życzenie, by go odesłać tam, skąd przyszedł. Jak powiedział Weizak, są pewne rzeczy, które lepiej zgubić niż znaleźć.
– Nie – powiedział. – Jestem takim samym jasnowidzem jak ty.
– Moje źródło twierdzi, że…
– Nie, to nieprawda.
Bright uśmiechnął się ironicznie, przez chwilę najwyraźniej zastanawiał się, czy iść dalej tym tropem, a później przewrócił kartkę w notatniku. Zaczął wypytywać Johnny'ego o plany na przyszłość, o to, jak zapatruje się na powrót do normalnego życia, i Johnny na te pytania odpowiadał mu szczerze i uczciwie.
– Więc co zamierzasz robić, kiedy już stąd wyjdziesz? – zapytał reporter, zamykając notes.
– W ogóle o tym nie myślałem. Na razie ciągle jeszcze próbuję przyzwyczaić się do myśli, że Gerald Ford jest prezydentem. Bright roześmiał się.
– No, nie ty jeden.
– Przypuszczam, że nadal będę uczył. Tylko to umiem. Ale na razie nie czas jeszcze o tym myśleć.
Bright podziękował mu za wywiad i wyszedł. Jego artykuł pojawił się w gazecie dwa dni później, na dzień przed operacją. Opublikowali go u dołu pierwszej strony z tytułem: JOHN SMITH, WSPÓŁCZESNY RJP VAN WINKLE, MA JESZCZE PRZED SOBĄ DŁUGĄ DROGĘ. Obok znalazły się trzy zdjęcia: pierwsze zrobione było zaledwie tydzień przed wypadkiem do księgi pamiątkowej liceum w Cleaves Mills, na drugim Johnny leżał w szpitalnym łóżku, chudy, skręcony, z unieruchomionymi, zgiętymi rękami i nogami, a w środku zamieszczono fotografię niemal całkiem zgniecionej taksówki, leżącej na boku jak zdechły pies. W całym artykule nie było nawet wzmianki o szóstym zmyśle, zdolności przepowiadania przyszłości i talentach parapsychologicznych.
– Jak ci się udało utrzymać go od tego z daleka? – zapytał go Weizak tego samego dnia, wieczorem. Johnny wzruszył ramionami.
– Wyglądał na przyzwoitego gościa. Może nie chciał mnie naciskać?
– Może i nie – przyznał lekarz. – Ale on nie zapomni. Nie zapomni, jeśli jest dobrym reporterem, a wiem, że jest dobry.
– Wiesz?
– Rozpylałem się.
– Dbasz o moje interesy?
– Wszyscy robimy, co możemy, nie? Denerwujesz się przed operacją, Johnny?
– Nie powiem, żebym się denerwował, nie. Przerażony to lepsze słowo.
– Jasne, oczywiście, że się boisz. Ja też bym się bał.
– Będziesz tam?
– Tak, w części obserwacyjnej sali operacyjnej. Nie odróżnisz mnie od innych w tej masce, ale ja tam będę.
– Załóż coś – powiedział Johnny. – Tak, żebym mógł cię odróżnić.
Weizak przyjrzał mu się i uśmiechnął.
– Dobra, przypnę zegarek do fartucha.
– Doskonale. A co z doktorem Brownem? On też tam będzie?
– Jest w Waszyngtonie. Jutro przedstawi twój przypadek Amerykańskiemu Towarzystwu Neurologicznemu. Czytałem jego artykuł. Jest całkiem dobry. Może trochę nadęty.
– Ciebie nie zaprosili? Lekarz wzruszył ramionami.
– Nie lubię latać. Boję się latania.
– A może chciałeś zostać ze mną?
Weizak uśmiechnął się krzywo, rozłożył ręce i milczał.
– On za mną nie przepada? Doktor Brown.
– Nie. Nie przepada. Uważa, że nas nabierasz. Wymyślasz różne rzeczy dla własnej korzyści. Być może szukasz popularności. Nie sądź go wyłącznie po tym, John. Już jest takim typem, że nie może myśleć inaczej. Jeśli masz coś do niego czuć, niech to będzie raczej litość. Jest błyskotliwy i zajdzie daleko. Już teraz składają mu oferty i wkrótce Brown odleci z zimnej, lesistej północy i tyle będziemy go widzieli w Bagnor. Poleci do Houston albo na Hawaje, a może nawet do Paryża? Ale to człowiek dziwnie ograniczony. To mechanik mózgu. Pociął go skalpelem na kawałki i nie znalazł duszy. A więc uznał, że duszy nie ma. Jak ci rosyjscy kosmonauci, którzy krążyli wokół Ziemi i nie widzieli Boga. To empiryzm mechanika, a mechanicy są po prostu dziećmi o zdumiewającej koordynacji motorycznej. Nie wolno ci powtórzyć mu tego, co powiedziałem.
Читать дальше