– Skąd…
Johnny zamyślił się głęboko i nagle uśmiechnął się do niej. Opuścił dłoń i zacisnął obie, spoczywające teraz na brzuchu, ręce.
– Była źle dopasowana. Pakowałaś się, nie pamiętasz, Saro? Wyszedł coś kupić, a ty się pakowałaś. Wyszedł kupić… kupić… nie wiem. Jest w martwej strefie.
Martwej strefie?
– Poszedł do sklepu z pamiątkami i kupił mnóstwo śmiesznych rzeczy na prezenty. Poduszki do rzucania i różne takie. Ale Johnny, skąd możesz wiedzieć, że zgubiłam obrączkę…
– Pakowałaś się. Obrączka była źle dopasowana, o wiele za luźna. Miałaś to załatwić, kiedy wrócicie do domu. Ale tymczasem ty… ty… – Widoczny na jego twarzy wyraz zaskoczenia wrócił na moment i natychmiast znikł. Johnny uśmiechnął się. – Wypchałaś ją papierem toaletowym!
Sara zamarła ze strachu. Podniosła rękę do gardła i wpatrywała się w Johnny'ego jak zahipnotyzowana. Ma w oczach ten sam wyraz, ten sam wyraz chłodnego rozbawienia, który miał w nich, kiedy bił to koło fortuny. Co się z tobą dzieje, Johnny? Kim się stałeś? Błękitne oczy Johnny'ego pociemniały, ich błękit zmienił się w fiolet; patrzył na nią jakby z bardzo daleka. Miała ochotę uciec. Wydawało sięjej, że pokój pociemniał, jakby on rozdzierał jakoś tkankę czasu, zrywał to, co łączy przeszłość z teraźniejszością.
– Ześlizgnęła ci się z palca. Wkładałaś jego maszynkę do golenia do jednej z tych małych kieszonek i obrączka zsunęła się wprost do niej. Zauważyłaś to dopiero później, więc myślałaś, że jest gdzieś w pokoju. – Johnny roześmiał się, cienko, szyderczo, przeraźliwie; nie brzmiało to wcale jak normalny śmiech, tylko zimno… wręcz odpychająco. – Rany, wywróciliście pokój do góry nogami. Ale ty ją spakowałaś. Jest ciągle w kieszonce tej walizki. Leżała tam przez cały czas. Sprawdź na strychu, Saro. Zobaczysz.
Na zewnątrz, na korytarzu, ktoś upuścił szklankę i zaklął, zaskoczony, kiedy się stłukła. Johnny odwrócił się, usłyszawszy hałas, i z oczu znikła mu ta dziwna mgła. Spojrzał na Sarę, dostrzegł jej nieruchomą twarz, szeroko otwarte oczy i zmarszczył się, zatroskany.
– Co? Powiedziałem coś nie tak?
– Skąd mogłeś wiedzieć? – wyszeptała. – Skąd mogłeś to wszystko wiedzieć?
– Nie mam pojęcia. Przepraszam, jeżeli…
– Johnny, muszę już lecieć. Denny został z opiekunką.
– Dobrze, Saro. Przepraszam, jeśli cię zdenerwowałem.
– Skąd wiedziałeś o obrączce, Johnny? Johnny mógł tylko potrząsnąć głową.
Nie zdążyła nawet zejść na niższe piętro, kiedy poczuła mdłości. Ledwie zdążyła znaleźć toaletę. Wbiegła do środka, zamknęła się w kabince i gwałtownie zwymiotowała. Spuściła wodę i stała z zamkniętymi oczami drżąc, lecz także bliska śmiechu. Kiedy widziała się z Johnnym po raz ostatni, także wymiotowała. Zadziałała surowa sprawiedliwość? Zamknął się nawias czasu, wypełniła półka? Przyłożyła dłoń do ust i stłumiła to, co miało się z nich wydostać, może śmiech, a może krzyk. W ciemności świat huśtał się dziwnie, wirował jak okrągły talerz. Wirował jak koło fortuny.
Zostawiła Denny'ego z panią Labelle, więc kiedy wróciła, dom był cichy i pusty. Po wąskich schodkach wspięła się na strych i zapaliła światło – dwie nagie żarówki. Trzy walizki od Granta leżały rzucone w kąt, do ich pomarańczowych ścianek ciągle przylepione były naklejki z Montrealu. Otworzyła pierwszą, obmacała kieszonki i nic nie znalazła. Podobnie w drugiej i w trzeciej.
Sara zrobiła głęboki wdech, a później wypuściła powietrze z płuc, czując się głupio. Była rozczarowana, ale przede wszystkim czuła ulgę. Oszałamiającą ulgę. Nie ma obrączki. Bardzo mi przykro, Johnny. Ale z drugiej strony, wcale nie jest mi przykro. Gdybym ją znalazła, byłoby to jednak trochę jak na filmie.
Zaczęła ustawiać walizki na ich dawnym miejscu, między stosem starych notatek Walta i stojącą lampą, którą przewrócił pies tej zwariowanej baby i której jakoś nigdy nie miała serca wyrzucić, i kiedy otrzepywała ręce, gotowa zapomnieć o całej tej sprawie, jakiś cichy głos, tak cichy, że niemal niesłyszalny, szepnął: „Niezbyt dokładnie szukałaś, prawda? Nie chciałaś jej znaleźć, racja, Saro?"
Nie. Tak naprawdę, to nie chciała niczego znaleźć. A jeśli ten cichy głos spodziewał się, że znowu zacznie otwierać te wszystkie walizki, to był szalony. Za piętnaście minut miała odebrać Denny'ego. Walt przyprowadzi na kolację jednego z ważniejszych dyrektorów swej firmy (b a r d z o ważna sprawa!) i jeszcze powinna napisać list do Bettye Hackman – ze stacjonującego w Ugandzie Korpusu Pokoju Bettye trafiła wprost w ramiona oszałamiająco bogatego hodowcy koni z Kentucky. Powinna także umyć obie łazienki, zrobić sobie włosy i wykąpać Denny'ego. Za dużo miała roboty, by wygłupiać się na gorącym i brudnym strychu.
Więc wyjęła znów wszystkie trzy walizki, otworzyła je, i tym razem przeszukała wewnętrzne kieszonki naprawdę uważnie… a w trzeciej, wciśnięta w róg na samym spodzie, leżała obrączka. Sara podniosła ją do światła jednej z nagich żarówek i przeczytała wygrawerowany wewnątrz napis, ciągle tak świeży jak w dniu, kiedy Walt wsunął ją jej na palec: WALTER I SARA HAZLETT – 9 LIPCA 1972 ROKU.
Przyglądała się obrączce przez bardzo długą chwilę.
A później odłożyła walizki, wyłączyła światło i zeszła po schodkach. Zdjęła lnianą sukienkę, mocno zabrudzoną kurzem, włożyła luźne spodnie i podkoszulkę. Poszła przecznicę dalej i odebrała synka od pani Labelle. Wrócili do domu. Sara umieściła Denny'ego w dużym pokoju, po którym raczkował sobie radośnie, podczas gdy ona przygotowywała pieczeń i obierała ziemniaki. Kiedy już mięso znalazło się w piekarniku, poszła do dużego pokoju i zobaczyła, że Denny zasnął na dywanie. Podniosła go i wsadziła do łóżeczka. Później umyła toalety. Mimo wszystko, mimo to, jak szybko zbliżała się pora kolacji, nie przestawała myśleć o obrączce. Johnny wiedział. Potrafiła nawet dokładnie wskazać moment, w którym się dowiedział. To było wtedy, kiedy pocałowała go na pożegnanie.
Sama myśl o tym sprawiła, że poczuła się słabo, dziwnie; i nie była nawet pewna, czemu. Wszystko jej się pomieszało. Jego krzywy uśmiech, który wcale się nie zmienił, jego ciało, tak strasznie zmienione, chude i niedożywione, to, jak martwe włosy przylepiały mu się do czaszki, tak strasznie kontrastowało z jej ciągle żywymi wspomnieniami. C h c i a ł a go pocałować.
Przestań, powiedziała sobie. Jej twarz w łazienkowym lustrze była twarzą obcej osoby. Zarumieniona, podniecona – powiedzmy sobie: zmysłowa, seksy.
Zacisnęła dłoń na spoczywającej w kieszonce spodni obrączce i prawie – ale nie całkiem – nim uświadomiła sobie, co robi, wrzuciła ją do czystej, lekko niebieskiej wody. Woda była krystalicznie czysta; jeśli pan Treachers z Baribault, firma Treachers, Moorehouse i Gendron, będzie musiał wysiusiać się w trakcie kolacji, to nie przerazi go żaden ciemny krążek na dnie kibelka; kto wie, jakie przeszkody czyhają na drodze, którą młody człowiek wspina się ku Radzie Mędrców, prawda? Kto wie cokolwiek o tym świecie?
Obrączka z pluskiem wpadła w czystą wodę i zatonęła, obracając się leniwie. Wydawało się jej, że kiedy osiadała na porcelanowym dnie toalety, rozległ się cichy brzęk, ale prawdopodobnie była to tylko jej wyobraźnia. Zaczynała boleć ją głowa. Powietrze na strychu było gorące, nieświeże, śmierdzące. Lecz pocałunek Johnny'ego – ten był taki słodki. Taki słodki.
Читать дальше