– Tak, doktorze – powiedziała pielęgniarka. „Ona nie zachowa tajemnicy", pomyślał Johnny, a później zerknął na Weizaka. „I on o tym wie."
Przespał większość popołudnia. Około czwartej przewieziono go korytarzem, zwieziono windą na neurologię i tam zrobiono mu więcej testów. Johnny płakał. Nie kontrolował prawie odruchów, które dorośli ludzie zwykli kontrolować. Kiedy wracał z badań, zrobił siusiu w majtki i musiano go przewinąć jak dziecko. Zwaliła się na niego pierwsza (i jedna z wielu, które dopiero miały nadejść) fala depresji, uniosła go ze sobą i żałował, że żyje. Żal nad samym sobą pojawił się wraz z depresją i Johnny pomyślał, jakie to niesprawiedliwe: odstawił numer Ripa van Winkle'a, nie mógł chodzić, jego dziewczyna wyszła za mąż za innego, a matka wpadła w manię religijną. Nie widział przed sobą nic takiego, dla czego warto byłoby żyć.
Kiedy już znalazł się w pokoju, pielęgniarka zapytała go, czy czegoś sobie życzy. Gdyby to była Marie, poprosiłby o wodę z lodem. Ale Marie skończyła pracę o trzeciej.
– Nie – odparł i odwrócił się twarzą do ściany. Po krótkiej chwili zasnął.
Wieczorem odwiedzili go rodzice i Vera zostawiła mu kupkę broszurek.
– Zostaniemy tu do końca tygodnia – oznajmił Herb. -A później, jeśli wszystko pójdzie dobrze, wrócimy na trochę do Pownal. Ale będziemy przyjeżdżać na wszystkie weekendy.
– Chcę zostać z moim chłopcem – rzekła głośno Vera.
– Lepiej nie, mamo – powiedział Johnny. Jego depresja prawie minęła, ale pamiętał, jaka była głęboka. Jeśli matka zacznie mu opowiadać o tym, jaki wspaniały plan ma dla niego Bóg, kiedy on będzie w tym stanie, z pewnością nie zdoła powstrzymać wybuchu histerycznego śmiechu.
– Potrzebujesz mnie, John. Potrzebujesz mnie, żebym ci wyjaśniła…
– Najpierw muszę się lepiej poczuć. Wyjaśnisz mi wszystko, kiedy zacznę chodzić. Dobrze?
Nie odpowiedziała. Na jej twarzy malował się komiczny upór – tylko że nie było w nim nic śmiesznego. Nic a nic. Mc, tylko łut szczęścia, to wszystko. Pięć minut wcześniej na tej drodze, pięć minut później, i świat wyglądałby zupełnie inaczej. Tylko spójrzcie na nas wszystkich, tylko popatrzcie, jacy zrobiliśmy się popaprani. A ona wierzy, że to boski plan. Chyba albo to, albo przyszłoby kompletnie oszaleć.
Żeby przerwać niezręczną ciszę, Johnny zapytał:
– Czy Nixona wybrali na drugą kadencję? I kto był kontrkandydatem?
– Został wybrany – odpowiedział Herb. – Kontrkandydatem był McGovern.
– Kto?
– McGovern. George McGovern. Senator z Południowej Dakoty.
– Nie Muskie?
– Nie. Ale Nixon nie jest już prezydentem. Zrezygnował.
– Co?
– Okazał się kłamcą – stwierdziła ponuro Vera. – Stał się pyszny i Bóg go poniżył.
– Nixon zrezygnował? – Johnny kompletnie zgłupiał. – O n?
– Miał do wyboru: albo zrezygnować, albo go wywalą – powiedział Herb. – Byli gotowi go oskarżyć.
Johnny nagle zorientował się, że w amerykańskiej polityce nastąpiły wielkie i niezmiernie ważne zmiany – na pewno z powodu Wietnamu – a jemu to wszystko umknęło. Po raz pierwszy naprawdę poczuł się jak Rip van Winkle. Jak wielkie były te zmiany? Bał się zapytać. A później naprawdę się przestraszył.
– Agnew… Agnew został prezydentem?
– Ford – poinformowała go Vera. – Dobry, uczciwy człowiek.
– Henry Ford został prezydentem Stanów Zjednoczonych?
– Nie Henry. Gerald.
Johnny patrzył raz na jedno, raz na drugie, na pół przekonany, że to sen albo jakiś głupi dowcip.
– Agnew też zrezygnował – Vera zacisnęła usta w cienką, białą linię. – Był złodziejem. Przyjął łapówkę w swym biurze. Tak mówią.
– Nie zrezygnował z powodu łapówki – poprawił ją Herb. – Zrezygnował z powodu jakichś sprawek w Marylandzie. Przypuszczam, że tkwił w nich po szyję. Nixon mianował wiceprezydentem Jerry'ego Forda. A w sierpniu sam zrezygnował i Ford został prezydentem. O n z kolei mianował wiceprezydentem Nelsona Rockefellera. I tak zostało do dziś.
– Jest rozwiedziony – rzekła ponuro Vera. – Niech Bóg broni, by kiedykolwiek został prezydentem.
– Co zrobił Nixon? – spytał Johnny. – Wielki Boże, ja… -
Zerknął na matkę, która natychmiast zrobiła groźną minę. – To znaczy, rany Julek, jeśli mieli go oskarżyć…
– Nie powinieneś wzywać imienia Pana Naszego nadaremnie z powodu bandy przekupnych polityków – powiedziała Vera. – Chodziło o Watergate.
– Watergate? Czy to jakaś operacja w Wietnamie?
– Chodziło o Hotel Watergate w Waszyngtonie – wyjaśnił mu Herb. – Jacyś Kubańczycy włamali się do biur Partii Demokratycznej i dali się złapać. Nixon o tym wiedział. Próbował to zatuszować.
– Kpisz sobie? – zdołał w końcu wykrztusić Johnny.
– To przez te taśmy – mówiła dalej Vera. – I ten John Dean. Nie lepszy od szczura uciekającego z tonącego okrętu, moim zdaniem. Zwykły plotkarz.
– Tato, możesz mi to wszystko wytłumaczyć?
– Spróbuję – powiedział Herb – ale nie sądzę, by wszystko już wyszło na jaw. Jeszcze nie. Przyniosę ci książki. Napisano na ten temat z milion książek, a nim wszystko wreszcie się skończy, dopiszą pewnie kolejny milion. Więc tak: tuż przed wyborami, latem 1972 roku…
Było wpół do jedenastej i rodzice już wyszli. Na oddziale przy gaszono światła. Johnny nie mógł spać. Przerażająca mieszanina nowych faktów tańczyła mu po głowie. Świat zmienił się tak bardzo, że aż nie do uwierzenia – biorąc pod uwagę, jak niewiele minęło czasu. Czuł, że nie nadąża za tymi zmianami, że się do nich nie dostosuje.
Ojciec powiedział mu, że ceny paliw poszły w górę prawie o sto procent. Kiedy miał wypadek, galon zwykłej benzyny można było kupić za trzydzieści do trzydziestu dwóch centów. Teraz kosztował już pięćdziesiąt cztery centy i pod stacjami benzynowymi czasami ustawiały się kolejki. W całym kraju wprowadzono ograniczenie prędkości do dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Kierowcy wielkich ciężarówek omal nie wszczęli z tego powodu wojny domowej.
Ale to jeszcze nic. Skończyła się wojna w Wietnamie. Zwyczajnie skończyła się. Komuniści opanowali wreszcie kraj. Herb powiedział, że stało się to wtedy, kiedy Johnny właśnie zaczął okazywać oznaki wychodzenia z komy. Po wszystkich tych latach spadkobiercy Wujka Ho zwinęli sobie kraj jak roletę w ciągu zaledwie kilku dni.
Prezydent Stanów Zjednoczonych odwiedził czerwone Chiny. Nie Ford, ale Nixon. Pojechał tam przed złożeniem rezygnacji. Sam N i x o n, ten wielki inkwizytor! Gdyby to powiedział mu kto inny, nie tata, Johnny za nic by nie uwierzył.
Zbyt wiele się zmieniło i było to straszne. Nagle nie chciał dowiedzieć się już niczego; przestraszył się, że zwariuje. Ten długopis, który miał doktor Brown, ten Flair… jak dużo podobnych nowinek pojawi się jeszcze? Czy wiele jest takich drobiazgów, które udowadniały mu jedno: „Straciłeś część życia, niemal sześć procent życia (jeśli wierzyć statystykom). Wypadłeś z obiegu, jesteś opóźniony".
– Johnny? – powiedział cichy głos. – Śpisz, Johnny? Odwrócił się. W drzwiach stała jakaś niewyraźna postać. Mały, zgarbiony mężczyzna. Weizak.
– Nie. Nie śpię.
– Miałem taką nadzieję. Mogę wejść?
– Tak. Tak, proszę.
Lekarz wyglądał starzej. Przysiadł na łóżku Johnny'ego.
Читать дальше