– A bo ja wiem? Chyba spróbuję to sprzedać. Biedaczysko nie zapłacił mi za ostatni tydzień, więc muszę to sobie jakoś odbić. Tylko że to wszystko nic niewarte. No, może z wyjątkiem tego, co pani trzyma.
– Śliczna była, prawda? – Kate spojrzała ciepło na uśmiechniętą Jenny.
– Ja nie mówię o zdjęciu, tylko o ramce. Jest srebrna – wyjaśniła pani Tubbs.
Jocelyn i jej brat bujali się na łańcuchach odgradzających chodnik od jezdni. Kiedy Kate i David wyszli z hotelu, zeskoczyli na ziemię i zaczęli im się uważnie przyglądać. Mieli przy tym takie miny, jakby spodziewali się jakichś niezwykłych zdarzeń. Ponieważ nic niezwykłego nie nastąpiło, dziewczynka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
– On umarł, prawda? – zawołała, a kiedy Kate kiwnęła głową, powiedziała do jednej z plam na swojej sukience: – Widzisz, mówiłam ci, że tak będzie. Dorośli to straszne głupki. Nigdy nie mówią prawdy.
– A co wam powiedzieli o Charliem? – zapytała Kate.
– Że gdzieś wyjechał. Ale nie uwierzyłam, bo nie dał mi prezentu.
– Na urodziny?
– Mam już dziesięć lat! – oświadczyła z dumą, spoglądając na swój nieistniejący biust.
– A ja siedem – wtrącił Gabe, który przez cały czas kurczowo trzymał się brzegu siostrzanej spódnicy.
– Charlie był waszym przyjacielem, tak? – David próbował być miły, ale tylko niepotrzebnie ją speszył.
– Charlie nie miał żadnych przyjacieli – odparła z powagą. – Ja też nie mam. Tylko Gabe'a, ale on się nie liczy, bo to brat.
Gabe uśmiechnął się i wytarł nos o jej spódnicę.
– A czy mieszka tu ktoś, kto znał Charliego tak dobrze jak wy? – ciągnął David.
Jocelyn chwilę się zastanawiała.
– Możecie zapytać u Maloneya, tu niedaleko.
– A kto to jest?
– Nikt.
– Jak to nikt? Przecież mówisz, że znał Charliego.
– Bo to nie jest żaden on. Maloney to miejsce.
– Jasne. Ale ze mnie głuptak – zreflektował się David.
– A co wy tu robicie, gnojki? Uciekać mi stąd! I to już! Chcecie, żeby mi przez was zabrali pozwolenie?!
Jocelyn i Gabe udawali, że niczego nie słyszą i pobiegli prosto do baru.
– Przyprowadziliśmy panią i pana, którzy chcą z tobą pogadać, Sam – wyjaśniła dziewczynka, wdrapując się na wysoki stołek.
– Nie widzieliście, co jest napisane na drzwiach?
– burknął barman. – Żeby tu wejść, trzeba mieć dwadzieścia jeden lat!
– A ja mam już siedem. Dasz mi oliwkę? – zagadnął Gabe.
– Masz i zmykaj! – Mężczyzna położył przed nim kilka sztuk. W tej samej chwili spostrzegł Davida i Kate. Tak się ich przestraszył, że aż podskoczył. – To nie moja wina – zastrzegł od razu. – Te małe szelmy ciągle tu przyłażą. Właśnie próbuję ich stąd wykurzyć.
– Sam, to nie są żadni inspektorzy – szepnęła Jocelyn. – To my ich tu przyprowadziliśmy.
– Zbieramy informacje o jednym z klientów – wyjaśnił David, by nie trzymać barmana w niepewności.
– Czy może pan nam coś powiedzieć o Charliem?
Barman obrzucił go taksującym spojrzeniem. Jego chytrze przymrużone oczy zdradzały tok myśli: elegancki garnitur, jedwabny krawat, wszystko warte kupę szmalu.
– Charlie nie żyje – rzucił lakonicznie.
– Wiemy.
– Nie powiem złego słowa o umarłym – zastrzegł, po czym zrobił znaczącą pauzę. – Podać coś państwu?
– Dwa piwa – westchnął David, siadając na stołku.
– I dwa soki ananasowe – dodała szybko Jocelyn.
– Robi się. Dwanaście dolarów.
– Tanio u pana – stwierdził David, kładąc na barze dwadzieścia dolarów. – Reszty nie trzeba.
– Co powie pan o Charliem? – zapytała Kate.
– Zawsze siadał przy tamtym stoliku. – Barman machnął ścierką w kierunku mrocznego kąta.
– I?
– I nic. Mówię, że tam siadał.
– I co robił?
– To co wszyscy. Pił. Najczęściej czystą whisky. A jak miał chęć, to robiłem mu „kwaśnego Sama". Mój wynalazek – pochwalił się i umilkł. Jak automat, który czeka, aż ktoś wrzuci następną monetę.
– Chętnie spróbuję pana wynalazku – rzekła Kate.
– Proszę bardzo. – Dokładnie odmierzył dżin, wodę sodową i sok z cytryny. – Pięć dolarów – poinformował, stawiając przed nią szklankę. – I co? Dobre?
– Interesujący smak – wybrnęła, upiwszy mały łyk.
– Wszyscy tak mówią.
– Rozmawiamy o Charliem. – David pilnował, by rozmowa nie zbaczała z właściwych torów.
– A tak. No więc przychodził do nas prawie co wieczór. Chyba lubił być między ludźmi, choć rzadko z kimś rozmawiał, bo coś tam miał nie tak z gardłem. Siadał sobie w tym swoim kącie i pił, ale nigdy nie przesadzał. Zwykle kończył na dwóch…
– Czystych whisky – dopowiedział David.
– Właśnie. Znał umiar, nie to co inni. Przychodził tak przez cały miesiąc, a potem raptem przestał. Szkoda.
– Wie pan, dlaczego zniknął?
– Podobno gliny go szukały. Poszła plotka, że kogoś zabił.
– A co pan o tym myśli?
– Charlie miałby kogoś zabić? – Barman parsknął śmiechem. – Wolne żarty!
– Czy kiedykolwiek wspominał o Jenny Brook? – zapytała Kate.
– Już mówiłem, że mało gadał. Zresztą często był zajęty, bo pisał te swoje wiersze. Mógł tak bazgrać godzinami. A potem nagle coś w niego wstępowało i zaczynał je drzeć na strzępy. Tylko sprzątanie potem było.
– Nie wiedziałam, że był poetą – powiedziała zaskoczona.
– Dzisiaj to każdy się za poetę uważa. Ale ten Charlie traktował to poważnie. Jak tu był ostatnim razem, zabrakło mu pieniędzy. Wyciągnął więc jeden z tych swoich wierszy i mi go dał. Bierz, Sam, mówi. Kiedyś to będzie sporo warte. Co miałem robić, wziąłem. Straszny ze mnie frajer, nie?
– Ma pan ten wiersz? – zainteresowała się.
– Tak, powiesiłem go tu, na ścianie.
Wyrwana z zeszytu kartka dyndała na paru kawałkach taśmy klejącej. W mrocznym wnętrzu z trudem dawało się odczytać słowa:
Oto co od nich usłyszałem:
„Potrzeba czasu…
Czas leczy rany, pozwala zapomnieć".
Oto co im odpowiedziałem:
„Uzdrowienie nie polega na zapominaniu
Lecz na pamięci
O tobie.
O zapachu morza na twojej skórze;
O odciśniętych na piasku śladach twoich drobnych pięknych stóp.
Pamięć jest bezkresna.
Leżysz więc, teraz i na zawsze, na brzegu morza.
Otwierasz oczy. Dotykasz mnie.
Słońce przepływa przez twoje palce.
I czuję się uleczony. Czuję się uleczony".
– I co? Myślicie, że to coś warte? – Barman spojrzał na nich z nadzieją.
– No pewnie! Przecież to Charlie napisał! – powiedziała z przejęciem.
– Zdaje się, że zabrnęliśmy w ślepy zaułek – skomentował David, gdy wyszli na zalaną słońcem ulicę.
Równie dobrze mógł to powiedzieć o ich związku. Gdyby chociaż się do niej uśmiechnął lub dał jakiś znak, że ich przygoda jeszcze się nie kończy. On jednak milczał. Patrzyła, jak stoi z rękami w kieszeni na chodniku zaśmieconym szkłem z potłuczonych butelek, na tle krzykliwej fasady kina porno, i powoli godziła się z myślą, że ich wspólny czas dobiega końca.
– W tej sprawie jest mnóstwo niezbadanych wątków – stwierdziła, gdy ruszyli do samochodu. – Nie rozumiem, dlaczego policja zamknęła śledztwo.
– W tej pracy tak już jest. Zawsze zostają jakieś wątpliwości i niezbadane wątki.
– To smutne, kiedy człowiek umiera i prawie nic po nim nie zostaje – westchnęła, zerkając w stronę hotelu.
Читать дальше