Gdyby nadal jej zagrażał, przynajmniej potrzebowałaby jego pomocy. Cóż za skrajny egoizm!
Nagle uświadomił sobie, że nadal może jej się do czegoś przydać. Przeżył w jej ramionach dwie cudowne noce, miał więc wobec niej dług wdzięczności.
– Kate? – Delikatnie nią potrząsnął.
Wolno otworzyła oczy. Cudne, senne, zielone oczy. Miał ochotę ją pocałować, ale wolał nie kusić losu.
– Hotel Victory – powiedział cicho. – Nadal chcesz tam jechać?
Pani Tubbs, kierowniczka hotelu Victory, przypominała nadętą ropuchę. Mimo upału miała na sobie szary wełniany sweter i dziurawe rajstopy, z których wystawał spuchnięty jak balon brudny paluch.
– Charlie? – powtórzyła, przyglądając im się podejrzliwie przez szparę w drzwiach. – Zgadza się, mieszkał tu taki jeden.
W pokoju za nią bębnił telewizor.
– Debilu jeden! Żeś nie mógł tego zgadnąć?!
– Gruby męski głos komentował występ uczestnika teleturnieju.
– Ebbie! Do diabła, weźże to przycisz. Nie słyszysz, że rozmawiam? – wrzasnęła przez ramię. – A ten Charlie, co się pytacie, to już tu nie mieszka – oznajmiła. – Wziął się i zabił. Tak mi mówiła policja.
– Jeśli można, chcielibyśmy obejrzeć jego pokój.
– A po co?
– Szukamy informacji.
– A wy co, też z policji?
– Nie, ale…
– Bez nakazu nikogo tam nie wpuszczę! – oznajmiła z naciskiem. – Policja zabroniła. A mnie już starczy kłopotów. – Dla podkreślenia wagi swych słów zaczęła zamykać drzwi, ale David je przytrzymał.
– Widzę, że przydałby się pani nowy sweter.
– Przydałoby mi się sporo nowych rzeczy – rzuciła, ale uchyliła drzwi nieco szerzej. – A zwłaszcza nowy mąż – dodała, gdy z pokoju dobiegło głośne beknięcie.
– Przykro mi, ale w tej sprawie pomóc nie mogę. – David się uśmiechnął.
– Pewnie. Tylko sam Pan Bóg może coś z tym zrobić.
– A on, jak wiadomo, potrafi czynić cuda – odparł i dyskretnie wsunął jej do ręki dwadzieścia dolarów.
– Jak właściciel hotelu się dowie, to mnie zabije.
– Nie dowie się – zapewnili ją zgodnym chórem.
– Skąd ta pewność? Żebyście wiedzieli, jakie ja grosze dostaję za prowadzenie tej budy – jęknęła i zaczęła wyrzekać na swój ciężki los.
David miał nadzieję, że następne dwadzieścia dolarów ulży nieco jej niedoli.
– Ale nie jesteście żadnymi inspektorami? – upewniła się, upychając pieniądze w staniku. – Nie, na pewno nie. Jeszcze nie widziałam, żeby któryś z tych łachudrów przyszedł tu tak wystrojony jak pan. No dobra. Szkoda czasu na gadanie. Chodźcie.
Po wąskich schodach wspięła się z nimi na piętro, sapiąc przy tym jak kowalski miech.
– To tutaj! Pokój dwieście trzy – wykrztusiła, purpurowa z wysiłku. – Ten wasz Charlie mieszkał u mnie miesiąc. Spokojny chłopak, nie powiem. Nie miałam z nim żadnych kłopotów. Nie to, co z resztą tego tałatajstwa.
Drzwi na drugim końcu korytarza otworzyły się z trzaskiem i dwie dziecięce główki wyjrzały na zewnątrz.
– Charlie wrócił? – zapytała chuda dziewczynka.
– Przecież już wam mówiłam, że nie ma go i nie będzie – huknęła pani Tubbs.
– A kiedy wróci?
– Wy głuche jesteśta, czy co? A w ogóle, to dlaczego nie poszliśta do szkoły?
– Bo Gabe zachorował – wyjaśniła dziewczynka. Dla potwierdzenia jej słów młodszy brat kichnął, a potem rozsmarował sobie wszystko na twarzy.
– A gdzie mama?
– W pracy.
– Tak… I znowu zostawiła was samych, żebyście mi tu chałupę z dymem puścili.
– Zabrała zapałki – zapewnił Gabe.
– Dobra, już was tu nie ma! – Pani Tubbs pogroziła im pięścią, po czym wzięła się za otwieranie drzwi do pokoju Charliego.
– Proszę bardzo – wysapała, puszczając ich przodem. – Wchodźcie śmiało. Możecie sobie patrzeć, ile dusza zapragnie. Tylko niczego nie zabierajcie! – zastrzegła.
Weszli do środka, wywołując panikę wśród stada karaluchów, które w sekundę rozpierzchły się do swych kryjówek. Ich gospodyni podeszła do okna i rozsunęła przetarte zasłony. Jasny blask słońca wyostrzył przygnębiającą nędzę ciasnego pokoiku, w którym unosił się zatęchły smród papierosów i starego tłuszczu.
Kate rozejrzała się i pojęła, dlaczego pani Tubbs tak bardzo obawia się wizyty inspektorów. Pokój był bowiem zapuszczoną norą, nie spełniającą żadnych norm sanitarnych.
Przygnębiona popatrzyła na skotłowaną brudną pościel, przepełnioną popielniczkę i stolik zawalony jakimiś notatkami. Podeszła bliżej i ostrożnie sięgnęła po pierwszą kartkę z brzegu.
Ósme urodziny były super
Dziewiąte też niczego sobie
A teraz przyszła pora na dziesiąte.
Kochana moja Jocelyn,
Przyjmij najlepsze życzenia
Wszystkich marzeń spełnienia
I pamiętaj: najlepsze dopiero przed tobą.
– Kto to jest Jocelyn? – zapytała panią Tubbs.
– Ta mała z pokoju obok. Same kłopoty z tymi bachorami, matki nigdy nie ma, więc robią, co chcą. Dawno już bym ich wywaliła, ale płacą na czas.
– Ile kosztuje pokój?
– Cztery stówy za miesiąc.
– Chyba pani żartuje?
– Przecież taka świetna lokalizacja musi kosztować – oburzyła się. – Blisko stąd do autobusów. Nie pobieramy opłat za wodę i światło. – Okazały prusak przebiegł tuż obok jej stóp. – I przyjmujemy zwierzęta – dodała, nie tracąc rezonu.
– Jaki był Charlie? – zapytała ją Kate.
– Jaki był? Strasznie skryty. Siedział tu sobie cichutko jak mysz pod miotłą. Nie puszczał głośno muzyki. Na nic nie narzekał. Aż czasem człowiek zapominał, że tu jest. Ech, porządny był z niego gość – westchnęła z żalem.
Zaczęli przeszukiwać pokój. Szybko okazało się, że Charlie prawie nic nie miał. Zostawił po sobie kilka wymiętych koszul, skarpetki, bieliznę i parę puszek zupy „Campbell".
Kate podeszła do okna i wyjrzała na ulicę zasłaną potłuczonym szkłem. Okolica była nie mniej przygnębiająca niż pokój. Wyglądała jak ślepy zaułek. Miejsce przeklęte przez Boga i ludzi, w którym lądują życiowi rozbitkowie, gdy sięgną dna. Nie, tak naprawdę można upaść jeszcze niżej.
W końcu zawsze pozostaje grób.
– Kate, pozwól na chwilę. Znalazłem tu jakieś lekarstwa! – zawołał David, który przeglądał nocną szafkę. – Haldol. Wydany na receptę wystawioną przez doktora Nemechka ze stanowego szpitala.
– To psychiatra Deckera.
– Spójrz, mam coś jeszcze.
Pokazał jej niewielkie zdjęcie w ramce. Od razu wiedziała, kim jest uwieczniona na nim kobieta. Wzięła je od Davida i podeszła do okna, by mu się przyjrzeć. Fotka została zrobiona na jakiejś plaży. Młoda kobieta, właściwie dziewczyna, uśmiechała się do obiektywu, mrużąc lekko oczy. Kate od razu zwróciła na nie uwagę, były bowiem bardzo piękne. Ciemne, wesołe, życzliwe całemu światu, były największą ozdobą ładnej twarzy. Dziewczyna miała na sobie prosty biały kostium. Klęczała na piasku, celowo przybierając seksowną pozę. Była w niej jednak wrodzona niewinność, która sprawiała, że wyglądała jak mała dziewczynka wystrojona w ubranie mamy.
Delikatnie wyjęła fotografię z ramki. Brzegi były wytarte, widocznie ktoś ich często dotykał. Na odwrocie widniała dedykacja. „Wracaj do mnie szybko. Jenny".
– Jenny – szepnęła wzruszona. Długo przyglądała się kobiecie, w której oczach płonął wieczny blask. I myślała o tym, że dla Charliego ta blaknąca fotografia była najcenniejszym skarbem. – Co się stanie z tymi rzeczami? – zapytała panią Tubbs.
Читать дальше