– Próbuję odnaleźć protokół z autopsji, którą przeprowadzaliście w marcu – powiedział. – Nie ma go w karcie. W archiwum powiedziano mi, żebym spróbował tutaj.
– Nazwisko pacjenta?
– Stanley Mackie.
Laborantka pokręciła głową i ruszyła w stronę szafki na akta.
– Taki miły człowiek. Strasznie było nam go żal.
– Znała go pani?
– Chirurdzy często wpadają tu, by zajrzeć do protokołów swoich pacjentów. Znaliśmy doktora Mackie bardzo dobrze. – Wyciągnęła szufladę i zaczęła szukać akt. – Na gwiazdkę kupił nam ekspres do kawy. Nazwałyśmy go „Kawowarem Stanleya”… Wyprostowała się, wpatrzona w otwartą szufladę. – Dziwne.
– Co?
– Nie mogę go znaleźć, tego protokołu. – Zatrzasnęła szufladę. – Ale jestem pewna, że autopsję robiliśmy.
– Może ktoś włożył go przez pomyłkę pod „S”, jak „Stanley”? Otworzyła inną szufladę, przeszukała ją, zamknęła i odwróciła się, widząc, że do laboratorium ktoś wchodzi.
– Hej, Tim! – zawołała. – Widziałeś gdzieś protokół z autopsji doktora Mackie?
– Robiliśmy ją chyba dość dawno.
– Na początku roku.
– W takim razie powinien gdzieś tu być. – Postawił na stole tacę z preparatami. – Spytaj Hermana.
– Dlaczego nie pomyślałam o Hermanie? – Laborantka westchnęła i weszła do jednego z pomieszczeń sąsiadujących z laboratorium.
Brace ruszył za nią.
– Kto to jest Herman?
– Nie kto, a co. – Zapaliła światło. – Oto Herman we własnej osobie – powiedziała wskazując biurko z komputerem. – Pieszczoszek doktora Seiberta.
– Ten Herman… Co on takiego robi?
– Błyskawicznie zestawia dane. Powiedzmy, że chce pan wiedzieć, ile niemowląt palących matek zmarło lub ile spośród tych matek straciło dziecko w czasie porodu. Wystukuje pan na klawiaturze wyrazy „palacz” i „okołoporodowy”, a Herman wyświetla listę pacjentek, które do nas trafiły.
– A więc przechowujecie tu dane ze wszystkich przeprowadzonych autopsji?
– Nie, tak dobrze nie jest. Doktor Seibert zaczął wprowadzać je dopiero dwa miesiące temu, do końca jeszcze daleko. – Usiadła, wystukała na klawiaturze nazwisko Stanleya Mackie i kliknęła myszką: „Szukaj”.
Komputer wyświetlił po chwili protokół z sekcji zwłok doktora Mackie. Laborantka wstała.
– Herman jest do pańskiej dyspozycji.
Dane wprowadzono przed sześcioma tygodniami – oryginał protokółu musiał zaginąć właśnie wtedy. Brace wcisnął klawisz z napisem „Page down” i zaczął czytać.
Protokół rozpoczynał się opisem zwłok sprzed rozpoczęcia sekcji: liczne ślady po nakłuciach dożylnych, ogolona głowa, na niej nacięcia wykonane nożem neurochirurga. Poniżej zamieszczono ogólną charakterystykę organów wewnętrznych. Płuca przekrwione i obrzęknięte. Serce po świeżym zawale. Liczne krwotoki domózgowe. Wyniki badania makroskopowego potwierdzały diagnozę chirurga: rozległe obrażenia głowy i obustronne zapalenie płuc. Bezpośrednią przyczyną zgonu był prawdopodobnie zawał.
Brace przeszedł do wyników badań mikroskopowych, gdzie natknął się na streszczenie opisu wątroby; była to komputerowa wersja dokumentu zamieszczonego w oryginale protokółu. Ale znalazł tam również dane, których w oryginale nie było: wyniki badań mikroskopowych wątroby, serca i płuc. Żadnych niespodzianek – pomyślał. Facet grzmotnął głową w beton, roztrzaskał sobie czaszkę, a urazy neurologiczne doprowadziły do dysfunkcji organów wewnętrznych.
Nacisnął klawisz i na ekranie pojawiły się wyniki badań mózgu. I nagle… Spośród zdań opisujących rozległe urazy tkanki mózgowej oczy Brace’a natychmiast wyłowiły coś, co go zmroziło.
…w siatce włókien nerwowych liczne wahuole. Ubytki neuronalne i astrocytoza odczynowa z Kongopozytywnymi płytkami kum, jak w preparatach móżdżkowych.
Natychmiast przeskoczył na ostatnią stronę, gdzie zamieszczono diagnozę końcową:
1. Liczne pourazowe krwotoki domózgowe.
2. Choroba Creutzfeldta-Jakoba.
Siedział w samochodzie na parkingu i zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Czy w ogóle powinien cokolwiek robić, rozważał wszystkie konsekwencje kroków, jakie mógłby podjąć. Byłby to druzgoczący cios dla reputacji Brant Hill. Prasa, radio i telewizja natychmiast by to podchwyciły; oczyma wyobraźni widział już nagłówki: Ritz i śmierć; Choroba wściekłych krów dla bogaczy.
Wyleciałby z pracy.
Nie, nie możesz milczeć. Toby Harper ma rację. Grozi nam epidemia, nie znamy jej źródeł. Zastrzyki hormonalne? Żywność?
Sięgnął pod fotel po telefon komórkowy. Nadal miał przy sobie wizytówkę Toby i szybko wystukał jej domowy numer.
Odebrała jakaś kobieta:
– Dom pani Harper, słucham.
– Mówi doktor Brace z Brant Hill. Można prosić panią Toby Harper?
– Pani Harper wyszła, ale przekażę jej, że pan dzwonił. Można prosić o pański numer?
– Dzwonię z samochodu. Proszę jej tylko powiedzieć, że miała rację. To drugi przypadek CJD.
– Słucham?
– Ona będzie wiedziała, co to znaczy. – W lusterku błysnęło światło. Brace odwrócił głowę. Wzdłuż sąsiedniego rzędu samochodów powoli jechał jakiś wóz. – O której wróci?
– Pani doktor ma dyżur, więc…
– Aha. W takim razie wpadnę do szpitala. Sam jej wszystko opowiem, dziękuję. – Rozłączył się, wsunął telefon pod fotel i uruchomił silnik. Wyjeżdżając z parkingu, zauważył, że podążają za nim światła samochodu, który koło niego przejechał. Szybko zgubił go na ruchliwej ulicy.
Do Springer Hospital było pół godziny jazdy i zanim skręcił na parking przed szpitalem, z głodu rozbolała go głowa. Stanął na miejscu dla gości, wyłączył silnik i siedział chwilę, masując sobie skronie. Ból nie był intensywny, lecz uświadomił mu, że od śniadania nic nie jadł. Postanowił, że zabawi u Toby tylko kilka minut, przekaże jej to, czego się dowiedział, i wyjdzie. A ona? Niech robi, co chce. Marzył tylko o powrocie do domu, pragnął zjeść kolację i pobawić się ze swoją małą córeczką.
Wysiadł, zamknął drzwi na klucz i ruszył w stronę wejścia do izby przyjęć. Zrobił zaledwie kilka kroków, gdy usłyszał nagle warkot silnika. Odwrócił się i zobaczył światła samochodu, który zbliżał się powoli, by przystanąć tuż obok. Dobiegł go cichy pomruk silniczka elektrycznie opuszczanej szyby.
Uśmiechał się do niego mężczyzna o włosach tak jasnych, że aż srebrzystych w świetle parkingowych latarni.
– Chyba się zgubiłem.
– A dokąd pan jedzie?
– Na Irving Street.
– To w przeciwnym kierunku. – Brace postąpił krok w stronę samochodu. – Musi pan zawrócić, skręcić w prawo, cztery albo pięć ulic dalej…
Puf-puf. Te dziwne odgłosy bardzo go zaskoczyły. Tak samo jak silne uderzenie w pierś.
Szarpnął się, zdumiony nie sprowokowanym ciosem. Dotknął ręką piersi w miejscu, gdzie narastał ból, i stwierdził, że nie może głębiej odetchnąć. Spod koszuli wypływało coś ciepłego, coś, co oblepiało mu palce. Spojrzał na nie, były uwalane czarną, lśniącą cieczą.
Puf. Kolejny cios w pierś.
Brace zachwiał się, zatoczył. Próbował odzyskać równowagę, ale czuł, że uginają się pod nim nogi. Runął na kolana, dźwignął jeszcze głowę i spojrzał na latarnię. Jej światło zaczynało się rozmywać, drżące niczym refleks na wodzie.
Ostatnia kula trafiła go w plecy.
Upadł na twarz, drobiny żwiru wbiły mu się w policzek. Samochód oddalał się powoli, wreszcie ucichł w mroku nocy. Brace czuł, że wraz z ciepłym strumieniem wypływa z niego życie. Przyłożył rękę do piersi, by zatamować krwotok, ale brakło mu sił. Zdołał tylko niezdarnie zacisnąć palce.
Читать дальше