– Musicie ją przytrzymać! – zakomenderował Tarasoff.
– Ale chłopak…
– Zapomnijcie o nim! I tak nigdzie nie ucieknie. Dajcie ją na stół!
– Ona nie przestaje się szarpać.
– Potwory! – zawyła i kopnięciem uwolniła jedną nogę. Usłyszała, że Tarasoff przewraca coś w szafce.
– Przytrzymajcie jej ramię! – rzucił w stronę mężczyzn. – Muszę mieć jej rękę!
Zbliżył się ze strzykawką. Abby wrzeszczała, kiedy igła zagłębiała się w jej ramię. Wykręcała się, ale nie mogła uwolnić. Znowu próbowała się szarpnąć, ale tym razem, jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Miała kłopoty z widzeniem. Jej powieki same opadały. Nie mogła już krzyczeć. Z jej krtani dobywał się ledwie szept. Próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła nawet zaczerpnąć powietrza.
Co się dzieje? Dlaczego nie mogę się ruszać? – myślała w panice.
– Przenieście ją natychmiast do następnej sali! – powiedział Tarasoff. – Musimy ją zaraz intubować, w przeciwnym razie stracimy ją.
Mężczyźni wnieśli ją do sąsiedniego pomieszczenia i położyli na stole. Nad nią zapaliły się jasne światła. Abby była w pełni przytomna, ale nie była w stanie poruszyć ani jednym mięśniem. Za to wszystko czuła dokładnie: pasy zaciskające się wokół jej nadgarstków i kostek, naciśnięcie dłoni Tarasoffa na czoło, odchylenie głowy. Zimny koniec laryngoskopu wślizgującego się w jej gardło. Krzyk przerażenia odezwał się tylko w jej głowie; nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku. Poczuła plastikową rurkę wsuwaną w gardło do tchawicy, odcinającą powietrze, duszącą. Nie mogła się odwrócić, nie mogła nawet walczyć o oddech. Rurkę przyklejono plastrem wokół ust i podłączono respirator. Maszyna przejęła jej oddech, pompując powietrze do płuc w regularnych odstępach czasu.
– Teraz niech któryś idzie znaleźć chłopaka! – rozkazał Tarasoff. – Nie obaj. Ktoś musi mi asystować.
Jeden z mężczyzn wyszedł. Drugi przysunął się bliżej stołu.
– Zapnij pas na piersi – powiedział Tarasoff. – Sukcynylocholina przestanie działać za minutę lub dwie. Nie można pozwolić na to, żeby zaczęła się szarpać, kiedy będę jej zakładał kroplówkę.
Sukcynylocholina. Tak właśnie zginął Aaron. Nie mógł walczyć. Nie mógł nawet oddychać. Działanie leku zaczynało już słabnąć. Czuła, jak mięśnie klatki piersiowej kurczyły się, buntując przeciwko wprowadzonej do środka rurce. Mogła już także unieść powieki, widzieć twarz mężczyzny stojącego nad nią. Rozcinał właśnie jej ubranie. Z zainteresowaniem przyglądał się jej piersiom, potem brzuchowi.
Tarasoff założył jej kroplówkę. Kiedy się wyprostował, zauważył, że oczy Abby były teraz otwarte. Wyczytał w nich pytanie.
– Zdrowa wątroba – powiedział. – Nieczęsto się trafia taki kąsek. W Connecticut jest pewien pacjent, który czeka na dawcę już od ponad roku. – Tarasoff zawiesił drugą plastikową torbę na stojaku do kroplówki. Potem spojrzał na nią. – Był zachwycony, kiedy dowiedział się, że wreszcie trafił się organ idealnie dopasowany.
Cała ta krew, którą pobrano mi w Bayside – pomyślała – użyta została do typowania tkanek.
Tarasoff pracował dalej. Podłączył drugą torbę do rurki, napełnił strzykawki odpowiednimi lekami. Wodziła za nim wzrokiem, czując, jak respirator pompuje jej powietrze do płuc. Stopniowo powracała jej zdolność poruszania się. Mogła już kiwać palcami, ruszać ramionami. Kropla potu spłynęła jej ze skroni. Pociła się z wysiłku, jaki podejmowała, żeby się poruszyć, odzyskać kontrolę nad swoim ciałem. Zegar na ścianie wskazywał jedenastą piętnaście.
Tarasoff skończył przygotowywanie tac ze strzykawkami. Usłyszał otwierające się drzwi i odwrócił w ich stronę.
– Chłopak ciągle jeszcze gdzieś biega – powiedział. – Próbują go złapać, tak więc najpierw zajmiemy się wątrobą.
Ktoś zbliżył się do stołu. Kolejna twarz pojawiła się w zasięgu jej wzroku. Odwrócona była w jej kierunku. Wiele razy wcześniej patrzyła na tę twarz ponad stołem operacyjnym. Wiele razy widziała, jak te oczy uśmiechały się do niej. Teraz jednak były poważne.
Nie zaszlochała, jedynym dźwiękiem był syk powietrza z rurki. Nie! Nie!
To był Mark.
Rozdział dwudziesty piąty
Gregor wiedział, że jedyna droga do rufowej części statku wiodła przez niebieskie drzwi, które były teraz zamknięte. Chłopak musiał pójść w górę spiralnymi schodkami.
Gregor sprawdził klatkę schodową, ale zobaczył jedynie półkoliste cienie. Zaczął wchodzić po wąskich stopniach, metal hałasował pod jego ciężarem. Ramię ciągle jeszcze pulsowało bólem w miejscu, gdzie ugryzł go chłopak. Cholerny smarkacz. Od samego początku były z nim kłopoty. Wszedł na wyższy poziom. Na podłodze leżała gruba wykładzina. Był teraz przy kajutach zajmowanych przez chirurga i jego asystenta. Dalej w stronę rufy znajdowały się dwa prywatne pokoje, wspólna łazienka i korytarz. W odległym końcu tej części statku był doskonale urządzony salon. Wyjść stąd można było jedynie z powrotem schodkami. Chłopak był w pułapce. Gregor najpierw poszedł w kierunku rufy.
Wszedł do kabiny, którą przedtem zajmował zmarły chirurg. Śmierdziało w niej tytoniem. Zapalił światło i spojrzał na rozbabraną pościel w łóżku, otwarte drzwi szafy i biurko, na którym stała popielniczka pełna niedopałków. Podszedł do szafy. W środku walały się rzeczy przesiąknięte dymem tytoniowym, pusta butelka wódki i sterta pornograficznych magazynów. Chłopca tu nie było.
Przeszukał również kabinę asystenta chirurga. Panował tam większy porządek, łóżko było zasłane, rzeczy w szafie wisiały równo. Tutaj również nie znalazł małego. Dokładnie, sprawdził korytarz i ruszył w kierunku salonu. Jeszcze zanim się tam znalazł, dobiegł go stłumiony jęk. Wszedł do środka i włączył światła. Rozejrzał się po pomieszczeniu, sprawdzając kanapę, stół i krzesła oraz szafkę z telewizorem i kolekcją taśm wideo. Gdzie był ten przeklęty chłopak? Gregor okrążył pokój i zatrzymał się, patrząc na ścianę przed sobą.
Winda z kuchni! Podbiegł do urządzenia i otworzył drzwiczki. Zobaczył jedynie liny. Wcisnął guzik z napisem „Góra” i liny zaczęły przesuwać się z piskiem. Gregor pochylił się do przodu żeby złapać chłopaka, ale zobaczył tylko pustą platformę. Mały przedostał się już do kuchni.
Gregor zszedł z powrotem po schodkach. To nic – myślał. Drzwi kuchni były zamknięte. Zamykał je, od kiedy zorientował się, że załoganci podciągali jedzenie ze spiżarni. Chłopak nadal był w pułapce.
Gregor pchnął niebieskie drzwi i ruszył w kierunku kuchni.
– Przykro mi, Abby – powiedział Mark. – Nigdy nie sądziłem, że wszystko zajdzie aż tak daleko.
Proszę – myślała. Proszę nie rób tego…
– Gdyby istniał jakikolwiek inny sposób… – potrząsnął głową. – Za bardzo naciskałaś. I nie mogłem cię już powstrzymać. Wymknęłaś się spod kontroli.
Łza spłynęła z jej policzka we włosy. Przez sekundę widziała, jak jego twarz wykrzywia ból. Odwrócił się.
– Czas już włożyć kitle – powiedział Tarasoff. – Zajmiesz się tym? – spytał, podając Markowi strzykawkę. – Pentobarb. W końcu przecież chcemy to załatwić w sposób jak najbardziej ludzki.
Mark zawahał się. Potem popatrzył na strzykawkę i odwrócił się w stronę kroplówki. Odsłonił igłę i wsunął ją we wlew. Znowu się zawahał. Spojrzał na Abby.
Kochałam cię – mówiła w myślach. Tak bardzo cię kochałam.
Читать дальше