– Idź i zanieś im. – Gregor znowu odwrócił się ku martwemu chirurgowi. Kopnął trupa z obrzydzeniem. – My zajmiemy się ścierwem tego wieloryba.
Niebieskie oko świeciło na pokładzie. Ze swojej kryjówki pod schodkami prowadzącymi na mostek Jakow patrzył, jak najpierw błysnął niebieski reflektor, a zaraz po nim krąg białych światełek. Teraz wszystkie były zapalone. Były tak jasne, że nie mógł patrzeć w ich kierunku. Zamiast tego popatrzył w niebo, na helikopter, który wyłonił się z ciemności i teraz wisiał nad pokładem. Jakow musiał zamknąć oczy kiedy podmuch powietrza od obracających się śmigieł dotarł do niego. Kiedy znowu je otworzył, helikopter już wylądował.
Drzwi kabiny otworzyły się, ale nikt nie wysiadał. Czekano. Jakow podczołgał się trochę do przodu tak, że mógł obserwować przez szparę między dwoma stopniami schodków. Szczęściarz z tego Aleksieja, pomyślał. To pewnie on dzisiaj odlatuje.
Usłyszał trzaśnięcie drzwiami i jakaś sylwetka pojawiła się w kręgu świateł. Była to Nadia. Szła przez pokład pochylona do przodu, wypinając w górę tyłek. Boi się pewnie, że śmigło odetnie jej głupią głowę – pomyślał Jakow. Zajrzała do wnętrza helikoptera. Jej tyłek cały czas był wypięty, kiedy rozmawiała z pilotem. Potem wycofała się i zniknęła poza kręgiem świateł. Chwilę później helikopter uniósł się. Reflektory zgaszono i pokład zatopił się w ciemności. Jakow wyszedł zza schodów i patrzył, jak śmigłowiec unosi się w górę. Widział jego ogon przesuwający się jak gigantyczne wahadło na linie. Potem maszyna oddaliła się, lecąc nisko ponad wodą. W końcu wtopiła się w noc. Jakaś ręka chwyciła Jakowa za ramię. Krzyknął, szarpnął się w tył i obrócił.
– Co ty tutaj robisz, do cholery? – huknął Gregor.
– Nic!
– Co widziałeś?
– Helikopter.
– Co jeszcze widziałeś?
Jakow patrzył na niego, bojąc się odpowiedzieć. Nadia usłyszała głosy. Szła teraz przez pokład w ich kierunku.
– Co się dzieje?
– Ten chłopak znowu się tu gapił. Myślałem, że zamknęłaś ich kabinę.
– Zrobiłam to. Musiał wymknąć się wcześniej. – Spojrzała na Jakowa. – Zawsze on. Nie mogę przecież cały czas go pilnować.
– I tak miałem go już dość. – Gregor szarpnął Jakowa za ramię i pociągnął go w kierunku klapy, za którą były schody. – On nie może wrócić do pozostałych. – Odwrócił się, żeby otworzyć luk. Jakow kopnął go w kolano. Gregor wrzasnął i rozluźnił uchwyt.
Jakow rzucił się do ucieczki. Słyszał krzyki Nadii i dudniące za nim kroki. Potem nagle tych kroków było więcej, ktoś zbiegał po schodach mostka. Chciał biec w przód, w kierunku dziobu. Za późno zorientował się, że był na pokładzie, gdzie wcześniej wylądował helikopter.
Usłyszał głośne pstryknięcia i rozbłysły pokładowe światła. Jakow stał w samym środku świateł jak uwięziony. Zasłaniając oczy, zaczął uciekać na ślepo. Ale wszyscy okrążyli go i zbliżali się coraz bardziej. Ktoś chwycił go za koszulę. Jakow szarpnął się. Poczuł na twarzy uderzenie. Było tak silne, że upadł. Próbował wstać, ale ktoś podciął mu nogi.
– Wystarczy tego! – powiedziała Nadia. – Chyba nie chcecie go zabić!
– Mały skurwysyn – mruknął Gregor.
Chwycił Jakowa za włosy, pchnął w przód, w kierunku luku, za którym były schody w dół. Jakow potykał się, ale Gregor ciągle podnosił go za włosy. Chłopak nie widział, dokąd go prowadzą. Wiedział tylko, że schodzili w dół, potem szli jakimś korytarzem. Gregor przez cały czas klął. Trochę kulał, co sprawiło, że Jakow poczuł pewną satysfakcję.
Otwarto jakieś drzwi i Jakow został wepchnięty do środka pomieszczenia.
– Możesz tu sobie na razie gnić – powiedział Gregor i zatrzasnął drzwi. Jakow słyszał, jak zamyka zasuwę. Kroki oddaliły się. Został sam w ciemnościach.
Podciągnął kolana do piersi i położył się skulony. Przeniknął go dziwny dreszcz. Próbował powstrzymać drżenie i szczękanie zębami, ale nie potrafił. Nie było mu zimno. Drżenie wywoływało coś, co siedziało głęboko w jego duszy. Zamknął oczy, ale tu czekały na niego widziane tej nocy obrazy. Nadia idąca przez pokład, chwiejnie przemierzająca nieziemskie pole światła. Otwierające się drzwi helikoptera. Nadia pochyla się i podaje coś pilotowi. Pudło. Jakow jeszcze mocniej objął rękami kolana, ale nie mógł opanować drżenia.
Włożył kciuk w usta i zaczął go ssać.
Dla Abby poranki zawsze były najgorsze. Budząc się, jeszcze podświadomie rozmyślała o tym, co przyniesie jej dzień. Nagle przypomniała sobie: Nie mam dokąd iść. Ta świadomość spadła na nią jak cios. Leżała w łóżku, nasłuchując, jak Mark ubiera się i chodzi po jeszcze ciemnej sypialni. W takich chwilach czuła, że całkowicie pogrąża się w rozpaczy, nie była w stanie odezwać się do niego ani słowem. Dzielili ze sobą dom i łóżko, ale już nie potrafili ze sobą rozmawiać. Właśnie tak umiera miłość – pomyślała Abby, słysząc, jak Mark wychodzi z domu. Nie przez słowa tylko przez milczenie.
Kiedy Abby miała dwanaście lat, jej ojciec stracił pracę w garbarni. Przez całe tygodnie codziennie rano wyjeżdżał z domu, tak jakby jechał normalnie do pracy. Abby nigdy się nie dowiedziała, dokąd jeździł, ani co robił. Nigdy jej tego nie powiedział. Wiedziała jedynie, że jej ojciec był przerażony perspektywą zostania w domu i stawienia czoła własnej klęsce. Dlatego właśnie wychodził z domu codziennie rano.
Teraz tak robiła Abby. Nie chciała brać samochodu, wolała iść piechotą. Było jej wszystko jedno, dokąd idzie. Od zeszłego wieczoru pogoda zepsuła się. Było zimno i zanim Abby doszła do cukierni, twarz jej lekko zdrętwiała. Kupiła kawę, ciastko sezamowe i usiadła przy stoliku. Zdążyła przełknąć dwa kęsy, kiedy przypadkiem spojrzała na mężczyznę siedzącego obok. Czytał „Boston Herald”.
Jej zdjęcie widniało na pierwszej stronie. W tym momencie zapragnęła stać się niewidzialna. Niespokojnie rozejrzała się po cukierni, obawiając się, że oczy wszystkich zwrócone będą w jej kierunku, ale nikt na nią nie patrzył.
Wstała, wyrzuciła niedokończone ciastko do kosza i wyszła na ulicę. Zupełnie straciła apetyt. W kiosku kupiła egzemplarz „Boston Herald” i weszła do jakiejś klatki schodowej, żeby spokojnie przejrzeć gazetę.
Surowość zasad szpitalnych przyczyną tragedii!
Bez wątpienia doktor Abigail DiMatteo była wyróżniającą się stażystką – jedną z najlepszych w Centrum Medycznym Bayside, jak twierdzi przewodniczący programu stażowego, doktor Colin Wettig. Niestety, w przeciągu kilku ostatnich miesięcy, to znaczy wkrótce po tym, jak doktor DiMatteo rozpoczęła drugi rok stażu, sprawy zaczęły układać się dla niej coraz gorzej…
Abby musiała przerwać czytanie. Czuła, że serce podjeżdża jej pod gardło, a oddech stał się szybki i urywany. Przez kilka dobrych chwil starała się nad tym zapanować, ale w rezultacie zrobiło się jej naprawdę niedobrze.
Dziennikarz pisał o wszystkim. Pozwy do sądu, śmierć Mary Allen, kłótnia z Brendą Hainey. Niczemu nie można byłoby zaprzeczyć. Wszystko to zebrane razem tworzyło jej obraz jako osoby niezrównoważonej, a nawet niebezpiecznej. Takie słowa trafiały dokładnie w publicznie rzadko poruszany temat: horror pacjenta będącego na łasce i niełasce szalonego lekarza.
Trudno uwierzyć, że to właśnie o mnie piszą – pomyślała.
Nawet gdyby nie odebrano jej pozwolenia na wykonywanie zawodu i gdyby zdołała ukończyć staż, taki artykuł ciągnąłby się za nią zawsze i wszędzie. A razem z nim wątpliwości. Każdy pacjent będący przy zdrowych zmysłach unikałby skalpela psychopatki. Nie miała pojęcia, jak długo snuła się po ulicach, ściskając w dłoni gazetę. Kiedy w końcu zatrzymała się, stwierdziła, że jest na Harvard University Common. Uszy rozbolały ją od zimna. Domyślała się, że pora lunchu dawno już minęła. Włóczyła się tak przez pół dnia. Nie wiedziała, dokąd ma teraz iść. Wszyscy na Common – studenci z plecakami i torbami, roztargnieni profesorowie w tweedowych marynarkach – wydawali się mieć jakiś cel. Wszyscy poza nią.
Читать дальше