– No to świetnie – mruknął Bobby.
– Ale i my mamy w zanadrzu parę atutów – pocieszył go Harvey. – Możemy liczyć na korzystny werdykt prokuratury: miałeś prawo strzelać. To byłoby super. Chociaż – dodał po chwili – to pewnie dlatego Gagnonowi tak się spieszy. Minie ładnych kilka tygodni, zanim prokuratura wyda opinię, więc chce wszystko załatwić w kilka dni. Tak by cała sprawa sprowadziła się do tego, kto przed sądem wypadnie bardziej przekonująco, ty czy on, a prokuratura nie miała nic do powiedzenia.
– I może mu się to udać? – spytał Bobby ze zmarszczonym czołem.
– Jeśli ma dość kasy, by zapłacić prawnikom za nadgodziny, jasne, może robić, co chce. Oczywiście, będę się starał grać na zwłokę. Z drugiej strony… – Harvey rozejrzał się po ciasnym gabinecie i Bobby podążył za jego wzrokiem. Samotny prawnik przeciwko hordzie dobrze opłacanych adwokatów. Strych kontra wielka kancelaria adwokacka. Obaj rozumieli sytuację.
– A więc on próbuje działać szybko, a my staramy się go hamować – podsumował Bobby. – On powołuje się na doświadczenie sędziego sądu apelacyjnego, my liczymy na kontropinię prokuratury. Co potem?
– Potem zaczyna się pranie brudów.
Bobby wbił w niego wzrok. Harvey wzruszył ramionami.
– W gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do tego, komu wierzyć, tobie czy im. Ty twierdzisz, że wystąpiło bezpośrednie zagrożenie życia. Druga strona uważa, że się mylisz. Aby to udowodnić, muszą się do ciebie dobrać. Wciągną w to twoją rodzinę. Czy byłeś agresywnym dzieckiem, czy zawsze lubiłeś zabawy z bronią? Zaczną wnikać w twoje życie prywatne: jesteś młodym, samotnym policjantem. Czy lubisz wypić, czy sypiasz z przygodnie poznanymi kobietami, czy wdajesz się w bójki? Szkoda, że nie masz żony i dzieci; to zawsze lepiej wygląda. – Harvey wpadł na nowy pomysł. – A może masz psa? Takiego ślicznego? Najlepiej czarnego labradora lub golden retrievera.
– Nie mam żadnych ślicznych psów. – Bobby zastanowił się. – Odnajmuję część domu. Moja sublokatorka ma koty.
– Jest ładna i młoda? – spytał Harvey podejrzliwie.
– Emerytka.
Harvey rozpromienił się.
– Doskonale. Nie można nie kochać człowieka, który pomaga staruszkom. Przejdźmy do następnej kwestii. Co z byłymi dziewczynami?
Bobby przewrócił oczami.
– Kilka ich było – przyznał.
– Któraś z nich cię nienawidzi?
– Żadna.
– Jesteś pewien?
Pomyślał o Susan. Nie wie, co z nią.
– Nie – powiedział z wahaniem. – Nie jestem pewien.
– Ludzie Gagnona będą rozmawiali z twoimi sąsiadami. Grzebali w twojej przeszłości. Szukali dowodów na uprzedzenia przeciwko czarnym, Latynosom czy kierowcom mercedesów.
– Nie mam uprzedzeń – zapewnił Bobby, urwał i zmarszczył brwi. Zaczynał mieć złe przeczucia. – Zatrzymałem faceta za jazdę pod wpływem alkoholu.
– No i…?
– To było w czwartek, zanim się to wszystko zaczęło. Facet prowadził hummera na bani. Narobił szkód i wściekł się, kiedy chcieliśmy go zamknąć. Stawiał się. Powiedziałem mu parę słów do słuchu.
– Słów?
– Nazwałem go nadzianym skurczybykiem – wyjaśnił Bobby jakby nigdy nic.
Harvey skrzywił się.
– Tak, z tym będzie kłopot. Jest jeszcze coś?
Bobby długo patrzył na niego w milczeniu. Zastanawiał się, co powiedzieć, ile powiedzieć. W końcu poprzestał na stwierdzeniu:
– Nie chcę, by mój ojciec został powołany na świadka.
Harvey spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Nie musimy go powoływać, jeśli nie chcesz.
– A jeśli powołają go oni?
– Jest twoim ojcem. Jeśli będzie zeznawał na twoją korzyść, nie zrobią tego.
– A jeśli jednak? – upierał się Bobby.
Harvey zaczynał rozumieć.
– Czego nie chcesz mi powiedzieć?
– Nie chcę, żeby zeznawał. Koniec, kropka.
– Jeśli oni coś wiedzą, Bobby, jeśli wiedzą coś, czego mi nie mówisz, możemy nie mieć wyboru.
– A jeśli on jest… poza granicami stanu?
– To wyślą mu wezwanie. Jeśli się nie stawi, zostanie uznany za winnego obrazy sądu i będzie mu groziło więzienie.
Tego właśnie obawiał się Bobby.
– A jeśli ja nie będę zeznawał?
– To przegrasz - odparł Harvey krótko. – Wtedy zostanie tylko ich wersja wydarzeń, według której jesteś mordercą.
Bobby przytaknął. Spuścił głowę. Starał się wybiec myślą w przyszłość, nie rozpamiętywać tej jednej jedynej nocy, kiedy zrobił to, co zrobić musiał. Nie wyglądało to obiecująco. Nie miał w sobie krzty optymizmu.
– Jest szansa, że wygramy? – spytał cicho.
– Szansa jest zawsze.
– Nie mam tylu pieniędzy co on.
– Fakt.
Bobby nie owijał w bawełnę.
– Nie mam takich adwokatów jak on.
Harvey też był szczery.
– Fakt.
– Myślisz, że ci się uda?
– Jeśli wytrzymamy, aż prokuratura wyda werdykt, i jeśli w werdykcie tym stwierdzi, że użycie siły było uzasadnione, to owszem, możemy wygrać.
– Dużo tych „Jeśli”.
– Wiem.
– I co potem?
Harvey zawahał się.
– Może złożyć apelację, zgadza się? – odpowiedział Bobby za niego. – Najpierw do sądu okręgowego, potem apelacyjnego i najwyższego. I tak bez końca, nie?
– Uhm. I będzie zgłaszał wnioski, dziesiątki wniosków, głównie błahych, ale odrzucenie każdego będzie cię kosztowało dużo czasu i pieniędzy. Zrobię, co będę mógł. Wykorzystam znajomości. Znam młodych prawników, którzy pomogą ci, by zdobyć doświadczenie czy rozgłos. Ale masz rację: to walka Dawida z Goliatem, a wybacz, ale Goliatem to ty nie jesteś.
– Potrzeba tylko pieniędzy i czasu – westchnął Bobby.
– To stary człowiek – zauważył Harvey.
– I kiedyś umrze – dokończył Bobby bez ceregieli. – To dla mnie najlepsze rozwiązanie. Jeszcze jedna śmierć.
Harvey nie zamierzał kłamać.
– Tak. W skrócie tak właśnie wygląda sytuacja.
Bobby wstał i wyjął książeczkę czekową. Długo oszczędzał. Zbierał na drugi dom albo na ślub z Susan, gdyby sprawy między nimi inaczej się ułożyły. Wypisał czek na pięć tysięcy dolarów i położył go na biurku Harveya Jonesa.
Według niego mogło to potrwać tydzień. Inna sprawa, że Bobby wiedział już coś, czego nie wiedział jego adwokat – jeśli jego ojciec zostanie powołany na świadka, sprawa będzie przegrana.
– Wystarczy na zaliczkę?
Harvey skinął głową.
– Jeśli będę chciał to ciągnąć – powiedział Bobby – zadzwonię jutro przed piątą.
Uścisnęli sobie dłonie.
A Bobby poszedł do domu po pistolety.
Na krytej strzelnicy w siedzibie Związku Myślistwa Sportowego w Woburn był mały ruch jak na niedzielne popołudnie. Bobby zwinął w palcach dwie gąbczaste pomarańczowe zatyczki, włożył je do uszu i poprawił okulary ochronne. Miał ze sobą smith & wessona kaliber 38 i, tak dla rozrywki, colta magnum, czterdziestkępiątkę.
Na comiesięcznych egzaminach ze strzelania oddawał tylko jeden strzał. I tyle. Przygotowywał się prawie godzinę, po czym jeden jedyny raz pociągał za spust. Robił tak, ponieważ przy pierwszym strzale kula rozgrzewała zimną lufę, co lekko zmieniało tor lotu następnych pocisków.
Jako snajper zakładał, że następnych pocisków nie wystrzeli. Jedno naciśnięcie spustu, jedno trafienie; dlatego właśnie dzień w dzień, na każdych ćwiczeniach liczył się dla niego tylko ten jeden jedyny strzał.
Teraz wziął sześć skrzynek z amunicją. Zabrzęczały mosiężne łuski. Nabił broń.
Читать дальше