– Mac dzwonił? – spytał Quincy.
Kimberly skinęła głową, bo zabrakło jej tchu na mówienie.
– Jak im poszło?
– Rozbili siatkę dealerów.
– Powiedziałaś mu, co się stało?
– Jedzie tu – zdołała wysapać.
To wystarczyło za odpowiedź.
– Mówisz, że Dinchara wpłacił kaucję za Ginny? Nie wiesz dlaczego?
– Może chcą wyjechać z miasta – wtrąciła Rainie. Przystanęła na chwilę i napiła się wody. Kimberly wykorzystała to, żeby zaczerpnąć kilka haustów powietrza.
– Jest mu potrzebna – powiedziała w końcu. – Inaczej po co ryzykowałby pokazanie się w sądzie po tym, jak podpalił swój dom? Czemu miałby poświęcać dziesięć patyków? Wykupił ją, bo ma jakiś plan. Ale jaki, za cholerę nie wiem.
– Czyli twoim zdaniem są wspólnikami? – zapytał Quincy.
– Nie wiem. Z tego co ona mówi, Dinchara ją więził i zmuszał do prostytucji. Jest ofiarą, a jednak… W Sandy Springs miała samodzielne mieszkanie. Pomyśl, ile to okazji do ucieczki. A ona tkwiła w tym dwa lata, nawet gdy już wiedziała, że zabił jej matkę i zaaranżował śmierć Tommy'ego. Jest na tyle sprytna, żeby wystawić agenta FBI, a nie potrafi uciec, kiedy ma okazję? Nie wierzę. Cokolwiek się dzieje, ona tego nie robi dlatego, że Dinchara jej kazał. Ona to lubi. Ryzyko, manipulację, przemoc. Ta dziewczyna jest nieźle pokręcona.
– Syndrom sztokholmski?
– Jeszcze gorzej – mruknęła Kimberly.
– Nie przepadasz za nią.
– Próbowała mnie załatwić.
– Ale chłopaka, który trzymał broń, jakoś nie potępiasz?
Kimberly niecierpliwie przestąpiła z nogi na nogę. Tak postawione pytanie wkurzyło ją bardziej, niż powinno.
– Chwileczkę, z tego co widać, on musiał żyć z Dincharą. W chwili porwania był młodszy, więcej przeżył.
– A gdyby został porwany później i przeżył mniej? Gdzie jest ta granica, która pozwala jednego uznać za ofiarę, a drugiego nie do końca?
– Pytanie za milion, co? – Kimberly spojrzała wymownie na ojca, dając mu do zrozumienia, że rozmowa skończona. Niech sobie mówi, co chce, według niej Aarona i Ginny nie można porównywać.
Ruszyli dalej. Szczekanie psów stawało się głośniejsze. Wreszcie dotarli na szczyt niedużego wzniesienia i ujrzeli resztę ekipy zebraną na skraju leśnej polanki. Psy biegały dookoła, obwąchiwały krzaki, wyrywały się do przodu, to znów wracały, szarpiąc za smycz trzymaną przez Skeetera, który cierpliwie podążał za nimi krok w krok.
– Zgubiły trop – poinformował Harold, stając przy Kimberly. – Ewidentnie gdzieś tu coś czują, ale co chwila im to ucieka. Stąd to bieganie wte i wewte.
Rachel rozglądała się po polanie z miną, którą Kimberly dobrze znała.
– Myślisz, że to tutaj. – To było bardziej stwierdzenie niż pytanie.
– Tak czuję. A ty?
Kimberly się rozejrzała. Znajdowali się mniej więcej w trzech czwartych drogi na szczyt, na małej polance sześć na dwanaście metrów, częściowo utworzonej przez skalny występ. Dalszą część porastała trawa. Zielona łąka osłonięta baldachimem z drzew iglastych. Wystająca skała zapewniała wygodne miejsce do siedzenia. W pogodny dzień pewnie roztaczał się z niej niezły widok, może nawet na obozowisko skautów. W każdym razie idealne miejsce, żeby spożyć lunch.
Albo wykopać płytki grób.
– Zabrałaś sprzęt do sondowania gruntu? – spytała Kimberly.
– Jakżeby inaczej – odparła Rachel. – Harold?
Harold posłusznie odwrócił się tyłem i pokazał przytroczone do plecaka pomarańczowe tyczki. Zdjął bagaż i poszedł omówić sprawę z Duffym i Skeeterem. Kimberly zaczęła rozkładać sprzęt. Rainie i Quincy przyglądali się z zainteresowaniem.
– Braliście kiedyś udział w takiej operacji? – spytała ich Kimberly.
Quincy jako psycholog kryminalny zawsze przyjeżdżał na miejsce po fakcie. Rainie może i miałaby okazję, kiedy pełniła funkcję zastępcy szeryfa w małym miasteczku, ale jakoś ją to szczęście ominęło. Za to Kimberly robiła to co najmniej kilka razy w roku. Jak reszta kolegów z ekipy, przeszła tygodniowe szkolenie w Centrum Antropologii Sądowej na Uniwersytecie Tennessee, znanym szerzej jako „trupia farma”.
– Robimy to tak – wzięła do ręki pierwszą cienką tyczkę. – Stajemy obok siebie i tworzymy ciasny szpaler na całą szerokość polany. Potem robimy krok w przód, wbijamy sondę i czekamy, aż reszta zrobi to samo. I znowu: do przodu i wbijamy. Wszyscy naraz. Jeżeli natraficie na grząski grunt, gdzie ziemia wyraźnie była niedawno wzruszana, ewentualnie na coś twardego, zaznaczacie to miejsce chorągiewką. Jak dojdziemy do końca, sporządzimy siatkę i naniesiemy na mapę. Potem druga grupa techników jeszcze raz przejdzie po zaznaczonych miejscach i sprawdzi dokładnie kwadrat po kwadracie.
– W jaki sposób? – spytała Rainie.
– Kładą się na brzuchu i kopią saperką. Wykopaną ziemię wsypują do wiader, znoszą w jedno miejsce, a tam inna grupa przesiewa zawartość przez wielkie sito. Jej zadaniem jest wyszukanie najdrobniejszych odłamków kości, pocisków, zębów i tym podobnych. Niesamowite, jak małe potrafią być niektóre ludzkie kości, zwłaszcza te w palcach. Gdybyśmy nie przesiewali, łatwo byłoby je przeoczyć.
Rainie miała lekko przerażoną minę.
– Będziemy przesiewali każde wiadro wykopanej ziemi?
– Taka jest procedura.
Rainie rozejrzała się po polance.
– Utkniemy tu co najmniej na kilka dni.
– Możliwe – przyznała Kimberly i wzruszyła ramionami. – Zależy, ile miejsc zaznaczymy. Ukryte groby zwykle poznać po serii zagłębień i wzniesień leżących obok siebie. Wzniesienie to ziemia, którą morderca musiał odrzucić, kopiąc dół, a zagłębienie powstaje, kiedy zakopane zwłoki ulegają rozkładowi i grunt się zapada. Nie ma co szukać pod drzewami, korzenie utrudniają kopanie, nawet maniakowi-zabójcy. Trzeba za to wypatrywać dużych skupisk chwastów, bo one świetnie rosną na luźnej, świeżo wzruszonej glebie. Problem tylko w tym, że stare powalone drzewa tworzą taki sam układ wzniesień i zagłębień. Ale z doświadczenia wiemy, że wszystko warto sprawdzać.
– Ale czemu na brzuchu? – spytał Quincy. – To chyba niewygodne. Nie można po prostu kopać łopatą, aż się na coś trafi?
– Nie, bo większość ukrytych grobów jest płytka. Jeżeli ciało uległo całkowitemu zeszkieletowaniu, łopatą mógłbyś je poważnie uszkodzić. Poszukiwaniem zwłok rządzą te same reguły co wykopaliskami archeologicznymi, to znaczy, że usuwając ziemię wokół szkieletu, staramy się go jak najmniej uszkodzić. U nas też zobaczysz pędzelki w ruchu. Ale zanim tkniemy choć jedną kosteczkę, musimy ten szkielet sfotografować na miejscu, opisać, zaznaczyć położenie na mapie. To konieczne, bo w żaden sposób nie da się go wyjąć w całości. Po zakończeniu dokumentacji każdą kość wkładamy po kolei do worka i zawozimy antropologowi sądowemu, który później składa je na nowo.
– Macie o wiele więcej cierpliwości niż ja – stwierdziła Rainie.
– Różnie to bywa.
Wrócił Harold z szeryfem Duffym i Salem.
– Skeeter mówi, że psy muszą odpocząć. Nie jest pewien, czy zgubiły trop, czy po prostu są zmęczone, ale tak czy owak jest to dobra pora na przerwę. On je zabierze na spacer, a my możemy zacząć przeszukiwać polanę.
– To ja zbieram ludzi – chrząknął Duff. – Powiecie nam, co mamy robić?
– Jasne.
Odszedł do swoich podwładnych, którzy strząsali wodę z peleryn i opróżniali butelki z napojami. Po pięciu minutach grupa była gotowa do pracy, a Rachel udzieliła im krótkiego instruktażu. Potem Harold ustawił ich w szeregu, niedoświadczonych ochotników na przemian z zawodowcami z ERT. Sal wylądował obok Kimberly. Nie odzywali się do siebie.
Читать дальше