– Ależ jest.
– Ostrzegam cię, Sandy.
– Danny zastrzelił dwie dziewczynki! Zabił Sally Walker i Alice Bensen. Ich rodzice będą już do końca życia wsłuchiwać się w ciszę ich pustych pokojów. Przez naszego syna. Co ty na to, Shep? Co ty na to?
– Psiakrew, Sandy…
Głos Shepa urwał się gwałtownie. Becky zajrzała do salonu i zobaczyła, że twarz taty jest nabrzmiała, brzydka i czerwona. Rękę uniósł, jakby chciał kogoś uderzyć. Tylko że przed nim stała mama. Głowę trzymała wysoko i patrzyła na niego tak jak Danny, kiedy prowokował kogoś do rozzłoszczenia się.
Becky ogarnął lęk. Chciała krzyknąć „nie!”, ale, jak wtedy w szkole za bardzo się bała, żeby wydusić z siebie choć jedno słowo. Nie poznawała tych ludzi, z ich zaczerwienionymi twarzami i zaciśniętymi pięściami. Chciała, żeby zniknęli. Żeby wrócili jej prawdziwi rodzice. Tęskniła za czasami, kiedy wszyscy siadali razem do obiadu, nawet Danny, który podrzucał jej groszek na talerz.
– Lepiej się poczujesz, jeśli uderzysz żonę, Shep? – zapytała cicho Sandy. – A może teraz, w tym właśnie momencie, zaświta ci, co się z nami stało?
Shep zadrżał. Powoli opuścił rękę.
– Staram się – ciągnęła martwym głosem. – Staram się jak nigdy, żeby nasza rodzina się nie rozpadła. Ale dłużej już nie mogę. Nie udało nam się, Shep. Gdzieś po drodze zbłądziliśmy, Danny zbłądził, a biedna Becky… Bóg jeden wie, co się z nią dzieje. Zdaje się, że mamy dwie możliwości. Możemy udawać, że to tylko tragiczne nieporozumienie i nie zdziwić się zbytnio, kiedy zadzwonią do nas z informacją, że nasz syn nie żyje. Albo możemy zapomnieć o tym, co chcielibyśmy uznać za prawdę, i stawić czoło temu, co się rzeczywiście stało. Danny jest zamieszany w morderstwo. Danny nie umie kontrolować złości. Danny ma silne zaburzenia emocjonalne. Ale jednocześnie jest dobrym chłopcem – czy to ma jakiś sens? A poczucie winy nie pozwala mu żyć. Jeśli nie pomożemy naszemu synowi, żeby zaczął mówić, i to szybko, on chyba tego nie wytrzyma. Albo w końcu znajdzie sztućce, wystarczająco naostrzone, albo, co jeszcze gorzej, zablokuje wszystkie emocje. Stanie się zimny i bezlitosny. On ma dopiero trzynaście lat, Shep. Chcę, żeby dostał szansę, aby stać się człowiekiem, jakim go widzieliśmy w marzeniach, a nie bohaterem prasowych sensacji. Nie wiem jak dla ciebie, ale dla mnie wybór jest całkiem jasny.
Ojciec Becky odpowiedział znużonym głosem:
– Jaki wybór, Sandy? Danny nie należy już do nas. Decyduje o nim prawo, a ja znam tego potwora. Gdy tylko Danny się przyzna, zamkną go do końca życia. I nawet jeśli przejdzie terapię i znowu stanie się naszym dobrym chłopcem, co mu, do diabła, z tego, jeśli będzie odsiadywał karę z brutalnymi bandziorami? Może od razu kupmy koszulkę z napisem „Zgwałćcie mnie” i ubierzemy go w nią na występy podczas pieprzonego procesu?
– Shep!
– Sandy, a jak myślisz, co się stanie? Jak myślisz, dlaczego tak bardzo się boję?
Mama milczała. Wyglądała, jakby miała się rozpłakać. Becky już miała buzię mokrą od łez.
– Muszą być jakieś inne możliwości – powiedziała w końcu mama, ale jej głos nie brzmiał już tak pewnie. – Musimy porozmawiać z Johnsonem, zapytać go. Zobaczymy, co się da zrobić…
– On nie może trafić do więzienia, Sandy. Nie dopuszczę do tego. Nie dopuszczę.
Sandy bezwiednie przesuwała dłońmi po skrzyżowanych ramionach.
– Nie wiem już, co robić – szepnęła. – Czuję… że najgorsze jeszcze przed nami.
– Wymyślę coś, Sandy. Jest moim synem. Daj mi czas, a ja już coś wymyślę.
Mama w końcu skinęła głową. Becky ścisnęła mocniej Wielkiego Misia i odeszła od drzwi. Serce tłukło jej się w piersi. Znowu czuła, że coś ją przygniata, i jak zawsze wtedy z trudem łapała oddech.
Chciała pobiec do salonu. Chciała objąć tatę i błagać go, żeby zostawił Danny’ego w spokoju. Ale tak jak tamtego dnia w szkole, za bardzo się bała. Słowa by ją zawiodły.
Wróciła do swojego pokoju. Zaczęła znosić do szafy koce i ubrania. Wielki Miś będzie potrzebował schronienia. Pani Żuk i Kucyk Polly, nowy kotek.
Becky miała dużo do zrobienia.
Jeżeli rodzice namówią Danny’ego, stanie się coś złego. Coś bardzo złego. Potwór nadal tam jest i jeśli Danny nie będzie mądry, jeśli Becky nie będzie mądra, zabije ich wszystkich.
Tak jak obiecał.
Rainie rozpoczęła przygotowania zaraz po rozmowie z Quincym. Najpierw skosiła trawnik. Potem wyrównała jego brzegi. W wysokiej trawie ślady byłyby zbyt łatwe do wytropienia.
Założyła maskę. Chwyciła łopatę. Zignorowała dzwoniący telefon i zabrała się do roboty, starając się nie myśleć o tym, co ją czeka. Potem zgrabiła trawę, żeby przykryć ślady. Wzięła długi, gorący prysznic i spłukała wilgotną ziemię z rąk.
Kolejną godzinę męczyła się ze strzelbą. Na wszelki wypadek.
Tuż po drugiej, gdy wracała z wozu, niosąc berettę i zapasową dwudziestkę dwójkę, telefon znowu zaczął dzwonić. Nie chciała odbierać, ale usłyszała głos Luke’a na sekretarce.
Podniosła słuchawkę.
– Jestem.
– Jezu, Rainie. Gdzie ty się do cholery, podziewasz? Sanders dostaje świra, próbując cię namierzyć.
– Strzygłam trawnik. Jak tam w Portland?
– Nieciekawie. – Luke wydawał się zdezorientowany. Słyszała odgłosy ruchu ulicznego, więc pewnie dzwonił z komórki. – Akurat dziś rano zabrałaś się za porządki?
– Trawa jakoś nie rozumie, że morderstwo jest wystarczającym powodem, żeby przestała rosnąć. Dlaczego w Portland jest nieciekawie?
– Zniknął Daniel Avalon. Mieliśmy się spotkać w jego biurze dziś rano, ale sekretarka wciskała mi jedną kiepską wymówkę za drugą. W końcu skontaktowałem się z panią Avalon. Zdaje się, że jej małżonek nie wrócił wczoraj na noc. I jeszcze jedno, po drodze do Portland mijałem myśliwską chatę. Z pewnością niedawno ktoś z niej korzystał.
– Myślisz, że to on jest Duncanem?
– Cóż, przy odpowiedniej charakteryzacji… Do diabła, wszystko jest możliwe. – Luke westchnął. – Puściłem komunikat z jego „normalnym” rysopisem, opisem jego samochodu i chaty. To wszystko, co mogę na razie zrobić.
– Jestem pewna, że wkrótce się zjawi – powiedziała obojętnie Rainie. Jej wzrok powędrował w stronę werandy.
– Rainie… Kazałem Angelinie pokazać mi gablotę z bronią. Jednej sztuki brakuje. Nie podoba mi się to.
– Klin klinem – wymamrotała Rainie.
– Wracam do Bakersville, dobra? Nie ma tu dla mnie nic więcej do roboty, a poza tym czułbym się lepiej z powrotem w mieście.
– Rób jak uważasz, Luke.
– Dobra. – Zawahał się. Słyszała w jego głosie niewypowiedziane pytanie. Znali się od dawna. Luke przyjechałby, gdyby go poprosiła. Oddałby za nią życie, gdyby zaszła potrzeba; był tego typu człowiekiem.
Ale ona nie mogła oczekiwać od nikogo, żeby płacił za jej grzechy.
– Rainie… – zaczął.
– Jestem dużą dziewczynką, Luke – powiedziała. – Dam sobie radę.
Odłożyła słuchawkę. Robiło się późno, nie miała czasu. Wyszła w bawełnianej bluzce pod cienką kurtką, idealnie maskującą broń. Do tego założyła dżinsy „dzwony”. Doskonałe do ukrycia zapasowej dwudziestki dwójki.
Zabrała dokumenty. Potrzebowała ich, żeby dostać się do zakładu poprawczego w Cabot. Potem jednak była zdana już tylko na siebie. Nie jechała tam jako policjantka Lorraine Conner, ale po prostu Rainie. I powinna była to zrobić kilka dni temu.
Читать дальше