– Nic z tych rzeczy.
– Co to znaczy?
Rainie spojrzała szeryfowi prosto w oczy.
– Shep, najpierw przekazujesz mi dowództwo – powiedziała surowym głosem. – Nie dotarłeś jeszcze do szkoły, a już wiesz, że twój syn jest zaplątany w sprawę. Potem ta konfrontacja z Dannym. Zmuszasz mnie, żebym strzeliła. Udaje ci się zostawić na broni swoje odciski. Trzydzieści sekund później większość dowodów jest zniszczona. A ty robisz wszystko, żeby całe miasteczko się o tym dowiedziało. Lorraine Conner spieprzyła sprawę. Danny wyjdzie na wolność. Shep, co się do cholery wydarzyło? Jeśli chcesz, żebym ci pomogła, musisz mi powiedzieć, co naprawdę się wtedy stało.
– Rainie, przysięgam…
– Gówno prawda! Nie chrzań. – Wściekła się. Nagle poczuła zniecierpliwienie i głęboką niechęć do Shepa. Przez niego była uwikłana w tę tragedię. A teraz on ma czelność upijać się na jej werandzie i błaga o pomoc po tym, jak Rainie w to wpakował. Jak śmie? Tym bardziej że uważała go za przyjaciela.
– Wiedziałeś, co tam się stało, Shep. Od pierwszej chwili podejrzewałeś Danny’ego. Dlaczego?
– Nie wydzieraj się na mnie, Lorraine Conner. Może nie jestem na służbie, ale wciąż piastuję urząd szeryfa w tym mieście!
– Co się, kurwa, stało? Shep? Coś ty zrobił?
– Jak możesz mnie tak traktować? Już nie pamiętasz, kto ci pomógł kilkanaście lat temu. Pomyśl, ile pytań powinienem był wtedy zadać. Ile pytań o to, co się stało tamtego dnia, nie doczekało się nigdy odpowiedzi. Nie drążyłem sprawy. Nie wywoływałem wilka z lasu. Teraz twoja kolej, żeby odpłacić tym samym.
– Wynoś się stąd!
– To mój syn! Cholera, Rainie, on jest moim synem…
Ramiona Shepa zaczęły się nagle trząść. Stał na werandzie pośród pustych butelek po piwie i ukrywając twarz w dłoniach, opłakiwał swoje dziecko.
Jezus Maria. Rainie weszła do domu i wyciągnęła z lodówki dwie butelki. Jedną bez słowa podała Shepowi. Drugą tuliła w dłoniach, czekając, aż przyjdzie poczucie siły, samokontroli. Dzisiaj też wytrzyma. Jezus Maria.
Shep wziął się w garść. Otarł twarz rękawem koszuli. Zdjął kapsel z butelki i jednym haustem opróżnił ją do połowy. Po chwili dopił resztę.
– Jak się tu dostałeś, Shep?
– Przyjechałem.
– Nie możesz wracać do domu wozem.
– Wiem.
Obydwoje zamilkli. Rainie spojrzała na nocne niebo. Po wczorajszym popołudniowym deszczu było bezchmurne. Gwiazdy przypominały srebrne główki szpilek na czarnym atłasie. Uwielbiała takie noce. Idealne, by zasiąść na werandzie, słuchać sów i wyobrażać sobie szum fal rozbijających się o skaliste brzegi. Wnętrze domu mogło kryć wszystkie złe wspomnienia z dzieciństwa, ale na zewnątrz czekało to, co w świecie najlepsze. Ziemia, drzewa, niebo. I świadomość, że cokolwiek się stanie, ona, Rainie, jest tylko cząstką tego ogrom, a gwiazdy będą świecić jeszcze długo po tym, jak jej już nie będzie.
Może inni ludzie czuli się przytłoczeni potęgą kosmosu. Ale ona znajdowała w takich myślach pocieszenie.
– Podałem Danny’emu szyfr do sejfu z bronią – powiedział cicho Shep. – Poprosił mnie o to dwa tygodnie temu, a ja mu go podałem.
– Najpierw instalujesz w domu nowoczesny sejf, a potem dajesz dziecku szyfr?
– Sandy mnie zabije.
– Shep, chyba upadłeś na głowę.
– Nie wiedziałem! Danny powiedział, że chce poćwiczyć składanie pistoletu, bo strzelbę już opanował; Cholera, byłem szczęśliwy, że chłopak się tym interesuje. Musisz zrozumieć, Rainie, to ostatnia rzecz, która nas jeszcze łączyła. Próbowałem z piłką nożną – po prostu nie był w tym dobry. Próbowałem z koszykówką, baseballem, siatkówką. Chłopak nie ma smykałki do sportu. Tylko by czytał, grzebał w komputerze, tego typu głupstwa… Nie wiesz, jak to jest, Rainie, kiedy pewnego dnia ojciec uświadamia sobie, że synowi, którego tak pragnął, w gruncie rzeczy dużo bliższa jest matka.
– Wiedziałeś, że broń zginęła?
Shep milczał, co było wystarczającą odpowiedzią.
– Jezu, jak możesz być tak bystry i tak głupi jednocześnie?
– Nie uważasz, że dosyć się już wycierpiałem?
– Nie. Uważam, że George Walker dosyć się już wycierpiał. I że rodzice Alice Bensen dosyć się już wycierpieli. Do cholery!
– Nie wiedziałem, Rainie. Trzy dni temu sprawdziłem, czy w sejfie jest broń. Nie było. Zapytałem Danny’ego. Powiedział, że jeszcze jej nie złożył. Obiecał, że kiedy skończy, schowa wszystko na miejsce. Nie zawracałem sobie tym głowy:
– Aż nadeszło wezwanie.
– Ale Danny tego nie zrobił! Przysięgam, Rainie, że chłopak nie ma w sobie ani krzty agresji. Do diabła, gdyby był bardziej do mnie podobny, może i mógłbym sobie to wyobrazić. Ale to synek swojej mamusi. Nie skrzywdziłby muchy.
– Co zastałeś w szkole, kiedy tam dotarłeś, Shep?
– Wszystko jest w raporcie. Kiedy przyjechałem, dzieci już ewakuowano. Ktoś podobno widział, jak sprawca ucieka z budynku. Ktoś inny twierdził, że w środku są jeszcze ranni. No to wszedłem. I w pracowni komputerowej znalazłem Danny’ego. Z bronią…
– Trzymał pistolety? Podnosił z podłogi czy trzymał?
– Właśnie podniósł.
– Shep!
– No dobra! Trzymał broń, do cholery. Trzymał obie sztuki i wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Gdy wypowiedziałem jego imię, wycelował w moją głowę.
– I nic ci to nie mówi?
– Spanikował, Rainie! Był przerażony i, do diabła, płakał. Przysięgam ci, że miał łzy na policzkach. Na litość boską, mówimy o Dannym. Chłopcu, który nosił kiedyś twoją odznakę. Tym samym, który lubił bawić się pod biurkami. Tym samym, który zawsze chciał siedzieć obok ciebie przy stole…
– Przestań! Nie chcę tego dłużej słuchać.
Rainie stanęła na skraju werandy z rękami splecionymi mocno na piersi, żeby się trochę ogrzać. W oddali dostrzegła błysk, jakby księżyc odbił się w kawałku szkła. Zastanowiło ją to. Kiedy próbowała przebić wzrokiem ciemności, drzewa zaszumiały nagle i jakiś duży ptak wzbił się do lotu.
– Jeśli Danny ma z tym coś wspólnego – odezwał się za jej plecami Shep – to tylko dlatego, że ktoś go wciągnął. Ostatnio miał… problemy ze sobą. Może jest podatny na wpływy. W wieku trzynastu lat wszyscy chłopcy są podatni na wpływy.
– Wiemy o incydencie z szafkami, Shep. I wiemy o Kenyonie. Dla mnie Danny wciąż jest kochanym dzieciakiem i jeszcze wczoraj rano zgodziłabym się z tobą, ale teraz nie jestem już niczego pewna. Pozory mogą mylić. Ci chłopcy… są zawsze czyimiś synami, Shep. Są zawsze czyimiś dziećmi.
Głowa Shepa opadła. Rainie powiedziała mu prawdę. Miała najlepsze intencje, ale nie mogła patrzeć, jak O’Grady się załamuje.
– Próbujemy dowiedzieć się czegoś więcej ze szkolnych komputerów – dodała cicho. – Może gdy znajdziemy ślady jego rozmów w Internecie… kontaktów z kimś z zewnątrz… nie wiem.
– Dobrze, dobrze. – Głos Shepa ożywił się. – O to właśnie chodzi. Dowiedzcie się, kto naprawdę za tym stoi.
– Jeśli rzeczywiście chcesz wiedzieć, co się stało, Shep, pozwól nam porozmawiać z Dannym. Quincy, ten agent FBI, jest wyszkolonym psychologiem i ekspertem od masowych morderstw. Będzie wiedział, jak do niego podejść. Dotrze do sedna sprawy.
– Nie.
– Shep, chcesz, żebym pomogła Danny’emu, a jednocześnie uniemożliwiasz mi to. Zdecyduj się.
– Żadnych przesłuchań! Chłopak jest teraz skołowany. Może nawet spróbuje wziąć winę na siebie. Wiesz, że niektóre dzieci tak robią. Ale ja nie pozwolę, żeby mój syn spędził resztę życia w więzieniu, bo zebrało mu się na bohaterskie pozy.
Читать дальше