Wiedziała jednak, że jest córką swojej matki i nigdy nie ufała takim nastrojom. Idź do domu, Rainie. Znasz przecież ten schemat.
Jednak zamiast odejść, jak zahipnotyzowana wpatrywała się w Quincy’ego. Mocny rysunek warg. Silne ramiona. I te niebieskie oczy mężczyzny, który wie, czego chce.
Niech go cholera.
Trzydzieści minut później, przebrana w cywilne ciuchy, siedziała z agentem FBI przy barze.
„Tequila” tętniła życiem. Zasypana łupinami orzechów podłoga. Plastikowe stoliki o brązowych blatach. Kufel piwa za dolara pięćdziesiąt w środowe wieczory, a podczas „happy hour” darmowe pałeczki z mozzarelli. Szafa grająca ryczała przebojami muzyki country. Na parkiecie kilka par podskakiwało raźno w równym rządku. Dalej, w półmroku, poruszały się rytmicznie sylwetki tańczących.
Przekrzykując hałas, Rainie zamówiła butelkę Bud Light. Quincy zaskoczył ją, bo wziął to samo. Bardziej pasował jej do Heinekena, ale człowiek uczy się całe życie.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu i obserwowali rozbawiony tłum, próbując zapomnieć o szkole podstawowej K-8 i Dannym O’Grady.
– Fajnie tu – odezwał się wreszcie Quincy.
– Może być – potwierdziła Rainie.
– Często tu bywasz?
– Uważaj, agespie. Za chwilę zapytasz, spod jakiego jestem znaku.
Quincy uśmiechnął się. Podobał się Rainie z uśmiechem na twarzy, w koszuli ze swobodnie podwiniętymi rękawami i niedbale rozluźnionym jedwabnym krawacie. Pociągnął długi łyk z butelki.
– Dobre i zimne – powiedział. – A twoje?
– Nie wiem. Jestem alkoholiczką, Quincy. Matka była alkoholiczką. Ojciec pewnie też. Chociaż miałabym większą pewność, gdyby matka choć raz otrzeźwiała na tyle, żeby sobie przypomnieć, kto to taki.
Quincy rzucił jej zaciekawione spojrzenie.
– Nie musieliśmy przychodzić do baru.
– Nie ma problemu. Nie piję od dziesięciu lat. Wiem, co robię.
– A mimo to zamawiasz piwo?
– Tak. Lubię trzymać w ręku butelkę i wiedzieć, że w każdej chwili mogę ją odstawić. To chyba kwestia poczucia własnej siły. A poza tym – mrugnęła do niego – butelka piwa ma cholernie przyjemny falliczny kształt.
Śmiech Quincy’ego sprawił Rainie dziwną satysfakcję. Mogła się założyć, że agent specjalny nie śmiał się często. A szkoda, bo było mu z tym do twarzy.
Odstawiła butelkę.
– Powiedz mi prawdę, agespie, co sprowadza cię do Bakersville?
– Praca, oczywiście. Jak zwykle.
– Dużo podróżujesz?
– Do trzech, czterech miast tygodniowo. Czasem już nie wiem, czy jestem agentem federalnym, czy gwiazdą rocka.
– I jak tu się z kimś związać na dłużej? – rzuciła niby od niechcenia.
Quincy uniósł kącik ust. Przejrzał ją.
– Byłem żonaty – powiedział. – Trwało to piętnaście lat. Pewnie o siedem dłużej, niż na to zasługiwałem. Nosiłem w torbie jej zdjęcie w srebrnej ramce. W każdym pokoju hotelowym, w którym się zatrzymywałem, zaczynałem od ustawienia go przy łóżku. Niestety, żona inaczej wyobrażała sobie szczęście małżeńskie. Rozwiedliśmy się. Nauczyłem się pracować bez jej zdjęcia na biurku. A ty?
– Ja się nie bawię w związki. Mam na ich temat określoną opinię. Wystarczy, że połowa Amerykanów się rozwodzi.
Quincy rzucił swojej towarzyszce sceptyczne spojrzenie. Wiedziała, że próbuje ocenić, czy można jej słowa potraktować poważnie.
– Jesteś młoda, inteligentna i ładna. Czemu nie założysz rodziny?
– O nie, tylko nie dzieci. Są kłopotliwe, egoistyczne i łatwo je uszkodzić. Powiem szczerze. Dużo przeszłam, żeby odciąć się od swoich korzeni, ale nadal jestem córką agresywnej alkoholiczki. Co by ze mnie była za matka. Niestety więc ród Connerów nie ma szans na przetrwanie.
– Nie powinnaś tak nisko się oceniać, Rainie.
– Jestem tylko szczera.
Patrzyła, jak pociąga kolejny łyk piwa. Był nią zdecydowanie zainteresowany. Widziała to w jego oczach. Oporny, lekko oszołomiony, ale zainteresowany. Niech ją nazwą głupią, a jednak cieszyła się z tego.
Pochyliła się do przodu i przygotowując się do poważnej rozmowy, przerzuciła długie, rozpuszczone włosy na jedno ramię.
– Opowiedz mi coś więcej o sobie, Quincy, Jesteśmy w barze, daleko od miejsc zbrodni, a ty już prawie kończysz pierwsze piwo. Kawa na ławę. Lubię zaczynać od wyrzucenia wszystkich śmieci. To pozwala zaoszczędzić dużo czasu.
– Nie mam ciekawych śmieci.
– Wszyscy mają.
– Normalna historia agenta FBI. Była żona. Dwoje dorosłych dzieci, które ledwie pamiętają o moim istnieniu. Za bardzo oddany pracy, za mało zainteresowany domem. Typowe błędy.
– Tak? Więc dlaczego unikasz telefonów?
Drgnął, zbity z tropu. Po chwili rzucił jej pełne uznania spojrzenie. Rainie ucieszyło, że zdołała go zaskoczyć.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że to takie widoczne.
– Pierce?
– Nie nazywaj mnie tak. Tylko moja była żona zwraca się do mnie po imieniu. Wszyscy inni mówią po prostu Quincy. Jak do tego lekarza ze starego programu telewizyjnego. Seryjni mordercy, specyficzne poczucie humoru – wymamrotał.
Nie przestawała się w niego wpatrywać. W końcu odstawił szklankę.
– Jedna z moich córek – powiedział nagle – jest w szpitalu.
– Coś poważnego?
– Ona umiera. Nie, to nieprawda – poprawił się. – Właściwie już nie żyje. Nie żyje od czterech tygodni. Dwadzieścia trzy lata. Miała ciężki wypadek samochodowy. Roztrzaskała twarz o przednią szybę. Wiem, bo kazałem policjantom pokazać mi całą dokumentację. – Zapatrzył się w przestrzeń. Rainie była zaskoczona, jak bardzo się nagle postarzał. Wyglądał na wykończonego.
– Teraz leży w szpitalu – powiedział cicho – gdzie maszyny oddychają za nią pompują jej krew do serca, odżywiają a my siedzimy przy niej dzień za dniem z nadzieją że stanie się cud. Ale jej mózg już nie pracuje i medycyna nic na to nie poradzi. Cuda nauki też mają swoje granice, jeszcze nie sięgają tak daleko.
– Jezu. Nie powinieneś tam być?
– Owszem.
– No to dlaczego tracisz czas w Bakersville?
– Bo bym zwariował, gdybym spędził jeszcze jedną minutę, patrząc, jak odgrywa się przede mną tę parodię ludzkiego życia. – Oczy nagle rozbłysły mu jaśniej od łez. Otarł je wierzchem dłoni i dorzucił niemal z niecierpliwością: – Rainie, moja córka nie ma już twarzy. Jej wóz trzasnął w słup telefoniczny z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, a ona nie zapięła pasów. Chcesz wiedzieć, jak działa siła uderzenia? Kolumna kierownicy jest tak zbudowana, żeby zapaść się i nie zmiażdżyć klatki piersiowej i wewnętrznych organów kierowcy, ale, jeśli pasy nie zostały zapięte, ciało leci do przodu i do góry. Głowa uderza o metalową ramę, która jest tak zaprojektowana, żeby nie pęknąć, nie ustąpić. Nos, cała twarz wali z impetem w szybę. Kości czaszki ulegają zmiażdżeniu, ich fragmenty wbijają się coraz głębiej w mózg…
– Moja córka nie ma już głowy – ciągnął monotonnym głosem. – Tylko bezkształtną masę, którą przytrzymują spinacze, nici i kilometry bandaży. Zresztą lekarze podłączyli ją do tej aparatury tylko dlatego, że czekali na naszą zgodę na wycięcie narządów. A teraz ona leży tam jak groteskowa lalka, podtrzymywana przy życiu przez maszyny. Moja była żona, Berthie, cały czas łudzi się, że to jeszcze nie koniec. A moim zdaniem tak nie powinno być. Nie ma w tym żadnej… godności. Nasza młodsza córka, Kimberly, nie powinna siedzieć przy łóżku konającej siostry i patrzeć, jak kłócimy się z matką, kiedy ją odłączyć. Ja już podjąłem decyzję w tej sprawie. Teraz wszystko zależy od tego, kiedy Berthie da za wygraną.
Читать дальше