Sięgnął po telefon i zadzwonił po służącego, by ten zabrał spakowane torby na lądowisko. Potem zszedł dziarskim krokiem do sali konferencyjnej.
Kardynalskie Gniazdo wzniesione było pod samym szczytem, na skalistej płaszczyźnie oddalonej jakieś czterysta metrów od stromego urwiska. Mniej więcej sto metrów dalej stał mały domek połączony z rezydencją zadaszonym i ogrzewanym przejściem; mieszkali tam ochroniarze, którzy w czteroosobowych grupach na trzy zmiany patrolowali teren przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Podobnie jak ci zapewniający bezpieczeństwo Pałacowi Arcybiskupiemu w Wiedniu, wszyscy oni byli ludźmi sprawdzonymi w walce, weteranami dobranymi z najlepszych jednostek wojskowych świata. Dwunastu mężczyzn podlegało bezpośrednio Rolfowi Engelsowi, który służył niegdyś w elitarnym Korpusie Górskim Adolfa Hitlera. Rolf przed laty został zarekomendowany przez jednego z członków Rady Ekumenicznej jak odpowiedni kandydat na ochroniarza dla dobrze już wtedy zapowiadającego się biskupa, jawnego przeciwnika komunizmu; te poglądy sprawiły, że duchowny stał się celem zamachów agentów nasyłanych przez komunistyczne reżimy.
Rolf Engels przebywał akurat w dolnej stacji kolejki linowej i pił gorącą herbatę z operatorem kolejki oraz jednym z podległych sobie ochroniarzy, kiedy dosłyszał odgłos zbliżającego się helikoptera. Spojrzał na zegarek i uniósł lekko brwi w zdziwieniu.
– Bernhard – zwrócił się do swego żołnierza. – Zobacz, co się tam dzieje.
Bernhard, barczysty, ubrany w biały maskujący kombinezon, po chwili był już z powrotem.
– Żółty helikopter. Z czarnymi literami. Jest zbyt daleko, żeby odczytać napis na burtach, ale wygląda tak samo jak maszyna, którą kardynał zwykle lata.
– Dziękuję, sierżancie.
Rolf pociągnął kolejny łyk herbaty i zajrzał do kubka, jakby chciał się przekonać, czy naprawdę nic już nie zostało.
– Lepiej będzie, jak uruchomisz kolejkę – powiedział do operatora.
– Mam jechać z tobą? – zapytał Bernhard. Rolf zaprzeczył ruchem głowy.
– To zwykła rutyna.
Wyrzucił kubek do śmieci, potem ruszył za operatorem.
Płozy helikoptera ledwie tylko zdążyły dotknąć śniegu na lądowisku na dachu rezydencji, a Seth już wyskoczył, a potem pomógł wysiąść Zoe oraz ojcowi Morgenowi.
– Zaczekam tutaj – pilot poinformował Morgena. – Nie ma potrzeby, żebym wracał na lotnisko i zaraz znów przylatywał po kardynała. Proszę powiedzieć, że nie musi się spieszyć. Zaczekam.
Morgen skinął głową, potem dołączył do Zoe i Setha. Zgodnie z przewidywaniami księdza, drzwi nie były zamknięte. Seth wyciągnął stary, ciężki pistolet i ostrożnie przekroczył próg.
– Chodźmy – powiedział szeptem i zaczął ostrożnie schodzić po metalowych schodach pokrytych gumową wykładziną antypoślizgową. Szli w milczeniu.
Na pierwszym podeście usłyszeli, jak otwierają się drzwi na klatkę schodową, potem dobiegły ich odgłosy sapania i stękania człowieka dźwigającego jakiś ciężki przedmiot. Sapanie przybliżało się.
Seth spróbował otworzyć drzwi, ale były zamknięte. Idący był coraz bliżej. Seth sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął kartę kredytową. Potem wetknął pistolet za pasek, przyklęknął przed klamką i wsunął kartę między drzwi a futrynę. Rozległo się szczęknięcie i drzwi się otworzyły.
Za nimi był obszerny strych, zarzucony tekturowymi pudłami i drewnianymi skrzynkami. Seth nakazał gestem Zoe i Morgenowi, by weszli do środka. Ledwie zamknął drzwi, a już usłyszeli wyraźnie ciężkie sapanie.
Seth przyłożył oko do wąskiej szczeliny między drzwiami a framugą. Zobaczył chudego mężczyznę, który chwiejnym krokiem wchodził na górę, dźwigając dwie potężne walizki. Mężczyzna zatrzymał się na podeście, otarł pot z twarzy i ruszył w górę. Po kilku sekundach klatkę schodową zalało jaskrawe światło słonecznego dnia. Kiedy ponownie zapanował półmrok – drzwi na lądowisko były już zamknięte – Seth otworzył drzwi i ruszyli dalej na dół.
Stratton wkładał właśnie do szkatuły cudowny Całun oraz dokumenty, kiedy do sali wkroczył Braun.
– Helikopter przyleciał wcześniej – oznajmił kardynał. – Chciałbym, żebyś…
Nagle drzwi otworzyły się z impetem, uderzając z hukiem o ścianę. Braun zatrzymał się raptownie, a Stratton, który obrócił się, by zobaczyć, co jest przyczyną hałasu, upuścił złote wieko szkatuły. Rozległ się głuchy odgłos.
– Ridgeway – powiedział z niedowierzaniem, wyglądał jak by nagle ujrzał ducha.
Chcąc wykorzystać przewagę, jaką dawało mu zaskoczenie, Seth ruszył szybko do przodu i dał znak Zoe, żeby weszła za nim.
– Pilnuj go – polecił, wskazując żonie Brauna.
Zoe podeszła kilka kroków i wymierzyła stary poniemiecki pistolet prosto w kardynała. Odwiodła kurek.
Przez chwilę w oczach Eminencji widać było strach, ale zdołał się opanować i znów na jego twarzy zagościły tupet i zuchwałość.
– Cóż to ma znaczyć – wrzasnął gniewnie. – Jak pan śmie naruszać w ten sposób moją prywatność.
– Zamknij się! – warknęła Zoe rozkazującym tonem. Braun usiłował się cofnąć.
– Nie ruszaj się.
Braun przyjął dystyngowaną pozę, lecz jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Usiłował sam siebie przekonać, że wychodził już z większych opresji w życiu. Spojrzał na kobietę, która zmierzała w jego stronę. Bez wątpienia była atrakcyjna, i nie zmieniała tego jej wściekłość.
Stratton cofnął się, chciał znaleźć się za stołem; wiedział, że stary pistolet może go rozerwać na kawałki.
– Niech Wasza Eminencja nie da się zastraszyć – powiedział nerwowo. – Ta broń to zabytek z czasów wojny. Amunicja ma czterdzieści lat z górą.
– Milcz, Stratton! – nakazał Seth. – I stój tam, gdzie stoisz.
Seth uśmiechnął się do kardynała.
– Niech wasza haniebność spojrzy na niego – odezwał się ironicznie. – Twój sługus jednak próbuje się kryć, bo zdaje sobie sprawę, że ten pistolet może równie dobrze odstrzelić mu łeb.
Seth uśmiechnął się szyderczo do Strattona, a potem znów zwrócił się do kardynała.
– Chcesz się przekonać, jaka jest szansa, że pistolet wypali?
– Nie. – Braun przełknął ślinę, usiłując zapanować nad ogarniającym go gniewem. – Oczywiście, że nie. Masz prze wagę, bo udało ci się nas zaskoczyć.
Kardynał spoglądał na pistolet Zoe, gorączkowo zastanawiając się, gdzie w tej chwili może znajdować się Rolf. Stary żołnierz był rutyniarzem i dokonywał obchodu terenu z dokładnością większą niż niejeden zegarek. Nagle poczuł pod stopami lekkie drgania. Silnik kolejki linowej został uruchomiony. Uśmiechnął się w duchu. Gondola potrzebowała około trzech minut, by dotrzeć na szczyt spadzistego stoku. Trzy minuty. Tylko tyle czasu musiał podtrzymać negocjacje z nimi, żeby Rolf zdołał tu dotrzeć.
Seth cofnął się do miejsca, z którego miał w polu widzenia jednocześnie i Strattona, i Brauna.
– Połóż pistolet na stół – zwrócił się do Strattona. Agent przez chwilę wahał się, jakby rachował prawdopodobieństwo tego, że pistolet Setha nie wypali.
– Na stół, przyjacielu.
Stratton sięgnął pod połę płaszcza.
– Jeśli zobaczę, że twój palec zbliża się do cyngla, jesteś trupem.
Stratton skinął głową, wyciągnął pistolet z kabury pod ramieniem i położył go na stole.
– Okazałeś się całkiem sprytny, Stratton – przyznał Seth. – I przekonujący. Z pewnością udało ci się wystrychnąć mnie na dudka.
Читать дальше