– Oczywiście, że miałaś – obstawał przy swoim Seth. – Wystarczyło tylko, żebyś przypomniała sobie lekcje, jakie dał ci ojciec i żebyś to wszystko zamieniła w czyn.
– Wcale nie jestem tego taka pewna – zaczęła powoli Zoe. – Teraz, kiedy spoglądam na to z perspektywy, uświadamiam sobie, że o wielu z tych rzeczy nigdy wcześniej nie wiedziałam.
– Oczywiście, że wiedziałaś. Po prostu nie myślałaś o tym przez całe lata, ponieważ nie było takiej konieczności.
– Zatem dlaczego to wszystko było dla mnie tak jasne i oczywiste? Miałam niemal wrażenie, jakbym widziała światłokopię planu.
– Ponieważ napięcie związane z nadchodzącą w nieunikniony sposób śmiercią ułatwiło twoim myślom skoncentrowanie się… Zaufaj mi, bywałem już w takich sytuacjach i niejeden raz o tym myślałem.
– Spotkania ze śmiercią, które ostatnio były twoim udziałem, zdają się mieć całkiem przeciwny efekt.
– Tak, za pierwszym razem tego typu doświadczenie ma charakter mistyczny, ale kiedy ludzie raz za razem usiłują zabić ciebie, zaczynasz myśleć, że Bóg ma wynaturzoną i sadystyczną naturę albo że wcale go nie ma.
Zoe potrząsnęła z niedowierzaniem głową.
– To nie jest tłumaczenie. Byłam w grobie, w nieustannym zagrożeniu przez cały czas. Śmierć zawsze skrywała się tuż za rogiem, każdego dnia, który mijał. Dlaczego więc widmo śmierci nie zawładnęło moim umysłem, zanim zaczęłam poznawać prawdę o Wielkiej Bogini i zanim zaczęłam wierzyć w Boga, który ma w sobie pierwiastek żeński?
Nie daję temu wiary – odparł Seth, dopijając kieliszek wina. – Ty, niewierna pani Tomaszowa, która nigdy nie wierzyła w nic, czego nie mogła dotknąć własnymi dłońmi lub zobaczyć własnymi oczami.
– Ja również nie daję wiary temu, co teraz mówisz. Byłeś osobą wierzącą do chwili, kiedy sprawy zaczęły się układać źle, a teraz porzucasz wiarę? Jakaż więc była siła…
Telefon zadzwonił punktualnie o siódmej wieczorem. Nastoletni syn właściciela podniósł słuchawkę, przez chwilę słuchał, a potem powiedział:
– To do pana, mein Hen.
– Słucham – zapytał Seth.
– Hen Ridgeway? Mówi Gunther. Jestem przekonany, że mogę panu pomóc. To znaczy kilku moich przyjaciół będzie w stanie dopomóc w zaaranżowaniu pańskiego spotkania z ojcem Morgenem.
– Zatem znajduje się w Alt Aussee?
Gunther na chwilę zamilkł.
– Oni mogą służyć panu pomocą. Czy zechce pan spotkać się z nimi?
– Oczywiście.
– Wspaniale – ucieszył się Gunther. – Niech pan wyjdzie z Kohlbacherhofu i pójdzie w dół główną ulicą, w kierunku miasteczka. Zanim dojdzie pan do centrum, w miejscu gdzie droga się rozwidla, zobaczy pan niewielki sklep z zabawkami, książkami…
– Wiem, gdzie to jest.
– Dobrze – odparł Gunther. – Spotkajmy się przed tym sklepem.
– Kiedy?
– Teraz.
– Teraz?
– Czy wyobraża pan sobie lepszy sposób na spędzenie wieczoru w Alt Aussee? – W głosie starszego mężczyzny zabrzmiał nagle zniecierpliwiony sarkazm.
– Nie. Oczywiście, że nie.
– Dobrze. Moi przyjaciele nie mogą się doczekać spotkania z panem. Niech pan wyrusza natychmiast.
Seth odłożył słuchawkę, zapłacił za wino, potem wyjaśnił Zoe, o czym rozmawiał. Poszli na górę do pokoju, żeby wziąć płaszcze, a tam Stratton również wysłuchał relacji Setha z rozmowy telefonicznej.
Wyszli na zewnątrz. Śnieżyca niemal ustała, temperatura spadła, a śnieg pod ich nogami skrzypiał. Do sklepu z zabawkami i książkami dotarli po około pięciu minutach.
Kilka chwil później coś twardego dźgnęło z tyłu w żebra Setha, a warkot samochodowego silnika wypełnił wieczorną ciszę.
– Proszę nie robić żadnych gwałtownych ruchów, panie Ridgeway. Pani także.
Głos nie należał do Gunthera. Zdezelowany mercedes, który widzieli wcześniej zaparkowany przed restauracją, zjechał na pobocze. Seth obrócił głowę, starając się zobaczyć tablicę rejestracyjną, ale nie widział nic, gdyż oślepiły go przednie światła auta.
– Siadajcie z tyłu – odezwał się ktoś wprost do jego ucha. Seth spojrzał na Zoe, która już miała krzyknąć, ale dłoń w rękawiczce szybko zatkała jej usta. Zaczęła szarpać się. Seth ruszył w jej kierunku i poczuł nagle mocne, tępe uderzenie w tył głowy. Nogi się pod nim ugięły.
– To nie było mądre – odezwał się głos, kiedy wpychano ich oboje na tylne siedzenie samochodu. – Nie musicie się ni czego obawiać.
W głosie nie było słychać groźby. Drzwi zatrzasnęły się i samochód ruszył.
– Zamierzam zawiązać wam oczy – uprzedził ten sam głos. Seth usiłował obrócić głowę w kierunku mówiącego, ale rwący ból w karku uniemożliwił mu ruch. Chwilę później jakieś ręce naciągnęły mu na oczy coś, co było chyba grubą czarną skarpetą. Nic nie widział, ale mógł bez trudu oddychać.
– Możecie się odprężyć, nie zamierzamy wyrządzić wam krzywdy.
Ból głowy sprawił, że Sethowi trudno było uwierzyć w te słowa. Przywołał w myślach zabójców, których spotkał w Zurychu, w Amsterdamie oraz w Marina Del Rey. Próbował pocieszyć się myślą, że w odróżnieniu od tamtych, ci usiłowali tylko ich pojmać, nie zabić. Chociaż pociecha zaiste była niewielka.
Samochód jechał kilka minut utwardzoną drogą, potem zjechali widać z asfaltu, bo zwolnili i auto zaczęło się kołysać i podskakiwać. Rzucało nimi na tylnym siedzeniu tak, że którymś momencie Seth natrafił na dłoń Zoe. Uścisnął ją, ona odwzajemniła uścisk. Siła, otucha, nadzieja, miłość. Przekazywali sobie te sygnały bez słów, a stary mercedes przebijał się tymczasem powoli przez ciemność. Po około pół godzinie zatrzymali się. Mężczyźni pomogli im wysiąść z auta i posadzili na jakimś twardym i chłodnym siedzeniu. Chwilę później rozległ się warkot. Seth rozpoznał silnik skutera śnieżnego.
Ruszyli z miejsca, Seth domyślił się, że posadzono ich w saniach, które doczepiono do tego właśnie skutera.
Jechali jakieś pół godziny, głównie przebijając się przez zarośla, bo co rusz gałęzie ocierały się o ich odzież.
W końcu zatrzymali się, silnik zgasł. Poprowadzono ich przez śnieg. Otworzyły się jakieś drzwi i wprowadzono ich do ciepłego wnętrza. Potem usłyszeli za sobą trzaśniecie zamykanych drzwi.
– Zdejmijcie im zasłony z oczu – odezwał się jakiś głos, po czym ściągnięto z ich głów skarpety.
Nie musieli nawet mrużyć oczu, gdyż jedyne światło w pomieszczeniu dawała lampa naftowa oraz ogień palący się na kominku z naturalnego kamienia. Izba wyglądała jak wnętrze alpejskiej chaty, tak charakterystycznej dla krajobrazu całego Tyrolu. Było tu proste piętrowe łóżko oraz kilka mebli z grubo ciosanego drewna. Pachniało woskiem i kawą. Zoe objęła Setha. Obrócili się, przy kominku stało dwóch ludzi, a każdy trzymał w dłoni cynowy kubek. Rozpoznali Gunthera. Obok niego stał wyższy mężczyzna o bardziej dystyngowanym wyglądzie. Spoglądał na Zoe i Setha, potem podszedł do nich.
– Witam – rzekł i wyciągnął dłoń na powitanie. – Jestem Hans Morgen.
Morgen absolutnie nie przypominał księdza. W grubym wełnianym swetrze zrobionym na drutach ściegiem warkoczowym i w wełnianej kurtce bardziej przypominał profesora uczelni lub naukowca. Poza tym nie miał koloratki. Wymienił z nimi uściski dłoni, najpierw z Zoe, potem z Sethem.
– Jestem zmuszony przeprosić państwa za osobliwy sposób, w jaki was tu przywieziono – oświadczył – ale obecnie bardzo wielu ludzi chciałoby wiedzieć, gdzie przebywam. Po za tym musiałem mieć całkowitą pewność, że jesteście tymi, za których się podajecie.
Читать дальше