– Ach – szepnął, gdy skończył pić. Spróbowałem naprowadzić go z powrotem na temat.
– Powiedziałeś Lucy, że chcesz się ze mną widzieć.
– Tak.
– Dlaczego?
– Ponieważ tu jesteś.
Czekałem, aż powie coś więcej.
– Jestem tutaj – powiedziałem powoli – ponieważ chciałeś się ze mną widzieć.
– Nie chodzi o tutaj, ale tu, w naszym życiu.
– Mówiłem ci, próbuję się dowiedzieć…
– Dlaczego teraz?
Znów to pytanie.
– Ponieważ Gil Perez nie zginął tamtej nocy. Wrócił.
Odwiedził cię, prawda?
Oczy Iry przybrały nieobecny wyraz. Zaczął odchodzić. Dogoniłem go.
– Czy on był tutaj, Iro?
– Nie używał tego nazwiska.
Nie przystawał. Zauważyłem, że utyka. Krzywił się z bólu.
– Nic ci nie jest? – Zapytałem.
– Muszę się przejść.
– Dokąd?
– Są ścieżki. W lasach. Chodź.
– Iro, nie przyszedłem tu…
– Powiedział, że nazywa się Manolo jakiś tam. Jednak wiedziałem, kim jest. Mały Gilly Perez. Pamiętasz go? No wiesz, z tamtych czasów?
– Tak.
Ira pokręcił głową.
– Miły chłopiec. Jednak tak łatwo dawał sobą manipulować.
– Czego chciał?
– Nie powiedział mi, kim jest. Nie od razu. Nie wyglądał tak samo, ale było coś w jego zachowaniu, wiesz? Można ukryć różne szczegóły. Przybrać na wadze. Jednak Gil wciąż lekko seplenił. I nadal tak samo się poruszał. Jakby był wiecznie zmęczony. Wiesz, o czym mówię?
– Wiem.
Myślałem, że dziedziniec jest ogrodzony, ale nie był. Ira prześlizgnął się przez dziurę w żywopłocie. Poszedłem za nim. Przed nami było porośnięte lasem wzgórze. Ira żwawo ruszył ścieżką.
– Wolno ci opuszczać ośrodek?
– Oczywiście. Jestem tu dobrowolnie. Mogę wychodzić i wracać, kiedy chcę.
Szedł dalej.
– Co powiedział ci Gil? – Zapytałem.
– Chciał wiedzieć, co się stało tamtej nocy.
– On tego nie wiedział?
– Trochę wiedział. Chciał się dowiedzieć więcej.
– Nie rozumiem.
– Nie musisz.
– Owszem, Iro, muszę.
– Już po wszystkim. Wayne siedzi w więzieniu.
– Wayne nie zabił Gila Pereza.
– Myślałem, że zabił.
Nie rozumiałem tego. Szedł coraz szybciej, utykając i krzywiąc się z bólu. Chciałem go powstrzymać, ale bałem się, że przestanie mówić.
– Czy Gil wspomniał o mojej siostrze?
Przystanął na moment. Uśmiechnął się smutno.
– Camille.
– Tak.
– Biedaczka.
– Wspomniał o niej?
– Kochałem twojego ojca, wiesz. Taki miły człowiek, a tak skrzywdzony przez życie.
– Czy Gil powiedział, co się stało z moją siostrą?
– Biedna Camille.
– Tak. Camille. Czy mówił coś o niej?
Ira znów zaczął piąć się po zboczu.
– Tyle krwi tamtej nocy.
– Proszę, Iro, chcę, żebyś się skupił. Czy Gil powiedział coś o Camille?
– Nie.
– No to czego chciał?
– Tego samego co ty.
– Czyli czego?
Odwrócił się.
– Odpowiedzi.
– Na jakie pytania?
– Te same. Co się stało tamtej nocy. Nie rozumiał, Cope. Już po wszystkim. Oni nie żyją. Zabójca siedzi w więzieniu. Trzeba pozostawić umarłych w spokoju.
– Gil nie był zmarłym.
– Do tamtego dnia, dopóki do mnie nie przyszedł, był. Rozumiesz?
– Nie.
– Już po wszystkim. Zmarli odeszli. Żywi są bezpieczni. Wyciągnąłem rękę i złapałem go za ramię.
– Iro, co ci powiedział Gil Perez?
– Nie rozumiesz.
Przystanęliśmy. Ira spoglądał w dół zbocza. Powiodłem wzrokiem w ślad za jego spojrzeniem. Stąd widziałem tylko dach budynku. Byliśmy w gęstym lesie. Obaj ciężko dyszeliśmy. Ira był blady.
– To musi pozostać tam, gdzie jest.
– Co?
– Tak powiedziałem Gilowi. Już po wszystkim. Wszystko się zmieniło. To było tak dawno. On był martwy. A potem nie był. Jednak powinien być.
– Iro, posłuchaj mnie. Co powiedział ci Gil?
– Nie zostawisz tego w spokoju, prawda?
– Nie – powiedziałem. – Nie zostawię.
Ira kiwnął głową. Miał smutną minę. Sięgnął pod poncho, wyjął broń, wycelował we mnie i bez słowa strzelił.
– No i mamy tu problem.
Szeryf Lowell wytarł nos w chustkę wielkości cyrkowego namiotu. Jego biuro było nowocześniejsze, niż Muse oczekiwała, ale jej oczekiwania nie były szczególnie wygórowane. Budynek był nowy, wnętrza nowoczesne i czyste, podzielone na przegrody z monitorami komputerowymi. Mnóstwo bieli i szarości.
– Co mamy – odparła Muse – to zwłoki.
– Nie o tym mówię. – Pokazał kubek, który trzymał w ręce. – Jak kawa?
– Prawdę mówiąc, nadzwyczajna.
– Kiedyś była ohydna. Jedni chłopcy parzyli za mocną, inni za słabą. Za długo stała na piecu. Aż wreszcie w zeszłym roku jeden z zacnych obywateli naszej społeczności przekazał nam w darze zaparzarkę do kawy. A wy używacie takich zaparzarek?
– Szeryfie?
– Tak?
– Czy próbuje mnie pan urzec swoim przaśnym, staroświeckim czarem?
Uśmiechnął się.
– Trochę.
– Niech mnie pan uważa za urzeczoną. Na czym polega ten nasz problem?
– Właśnie znaleźliśmy kości, które niewątpliwie bardzo długo leżały w tych lasach. Znamy trzy fakty: należą do kobiety, białej, metr sześćdziesiąt dwa. To wszystko, co wiemy. Już sprawdziłem rejestry. Nie ma w nich żadnych adnotacji o żadnej odpowiadającej temu rysopisowi kobiecie, zaginionej w promieniu siedemdziesięciu kilometrów.
– Oboje wiemy, kim ona jest – powiedziała Muse.
– Nie, jeszcze nie wiemy.
– Myśli pan, że jakaś inna dziewczyna z tego obozu została zamordowana i pochowana obok tych dwóch ciał?
– Tego nie powiedziałem.
– Zatem co pan powiedział?
– To, że jeszcze nie zidentyfikowano tych kości. Doktor O’Neill jeszcze nad tym pracuje. Zażądaliśmy zdjęć dentystycznych Camille Copeland. Za dzień lub dwa będziemy mieli pewność. Nie ma pośpiechu. Mamy inne sprawy.
– Nie ma pośpiechu?
– Tak powiedziałem.
– Chyba nie nadążam.
– Widzi pani, w tym momencie muszę sobie zadać pytanie, pani inspektor Muse, co jest dla pani ważniejsze? Czy przyjechała tu pani jako funkcjonariuszka wymiaru sprawiedliwości, czy współpracownica polityka?
– Co ma pan na myśli, do diabła?
– Jest pani głównym inspektorem w biurze prokuratora okręgowego. Chciałbym wierzyć, że osoba na tym stanowisku, szczególnie dama w pani wieku, zdobyła je dzięki swoim zdolnościom i umiejętnościom. Jednak nie od dziś chodzę po tym świecie. Słyszałem o łapownictwie, nepotyzmie i wazeliniarstwie. Dlatego pytam…
– Zasłużyłam na nie.
– Jestem tego pewien.
Muse pokręciła głową.
– Nie do wiary, że muszę się przed panem tłumaczyć.
– Niestety, moja droga, musisz. Ponieważ gdyby to była pani sprawa, a ja wetknąłbym w nią nos i wiedziałaby pani, że zaraz pognam do domu i opowiem o wszystkim mojemu szefowi – komuś, kto był co najmniej w to zamieszany – co by pani zrobiła?
– Myśli pan, że próbowałabym zamieść śmieci pod dywan?
Lowell wzruszył ramionami.
– Inaczej: gdybym na przykład był zastępcą szeryfa zatrudnionym przez szefa zamieszanego w to morderstwo, co by pani pomyślała?
Muse usiadła.
– No dobrze – powiedziała. – Co mogę zrobić, żeby pana uspokoić?
– Może pani dać mi trochę czasu na zidentyfikowanie ciała.
– Nie chce pan, żeby Copeland się dowiedział, co tu znaleźliśmy?
Читать дальше