Przewidział ten atak wyrzutów sumienia.
Jego ręka po wędrowała do kieszeni i wydobyła stamtąd miniaturowy ma gnetofon. Izraelczyk włączył go i położył na kolanach swojego towarzysza.
— Niech pan posłucha — powiedział tylko.
Jamal Nassiw słuchał.
Był to jego głos, nagranie z poprzedniego spotkania.
Dostał od tego gęsiej skórki.
Jeśli ta kaseta wpadłaby w ręce generała el Husseiniego, zostałby rozstrzelany. Izraelczyk lekko się uśmiechnął.
— Nie traćmy czasu!
Proszę zrobić to, co panu kazałem!
Dzisiaj. W drugiej części operacji liczę całkowicie na pana.
I łagodniejszym głosem dodał:
— Tym razem nie może się nie udać.
Jamal Nassiw wysiadł z BMW z uczuciem, że wymknął się wampirowi.
Zupełnie rozstrojony wsiadł do swojego auta, gdzie czekali już na niego izraelscy goście i natychmiast zapalił papierosa, żeby wykręcić się od rozmowy. Zawód zdrajcy nie był łatwy.
Chcąc się pocieszyć, pomyślał, że wszystko można by zakończyć w ciągu kilku godzin.
A przy tym miałby prawo do wdzięczności raisa, a także Izraelczyków.
Mogła to być jego godzina chwały.
Generał el Husseini drgnął, słuchając raportu swojego agenta, wyznaczonego do śledzenia tajemniczej komórki Hamasu.
Nie wierzył własnym uszom.
— Zbiry Jamala Nassiwa właśnie zaczynają ich wszystkich aresztować!
— oznajmił jego podwładny.
— Co się dzieje? Niewiarygodne!
Kiedy Mukhabarat od czterech dni bardzo się starał, by nie zaalarmować członków tej małej grupki, Prewencyjna Służba Bezpieczeństwa pojawiła się jak słoń w składzie porcelany i wywracała do góry nogami całe śledztwo.
El Husseini znał bojowników Hamasu: bardzo trudno było ich zmusić do mówienia. Poza tym, wymkną mu się ostatecznie.
Nie będzie sposobu, by ich wyrwać z łap Raszida Dauda.
Cała jego praca poszła na marne.
Zapalił papierosa, blady z wściekłości.
To nie mógł być przypadek.
Czy Jamal Nassiw chciał, by jemu przypadł cały splendor za zniszczenie siatki Hamasu?
Było to mało prawdopodobne.
— Bardzo dobrze — powiedział generał.
— Sprawdź nazwiska aresztowanych.
Jutro zobaczymy, co się dzieje.
Dwa czarne mercedesy szybko minęły izraelski check point oddzielający strefę A od strefy C i pomknęły w kierunku Jerozolimy.
Żołnierz Tsahal przyglądał się im ciekawie, gdy go mijały.
Codziennie po zapadnięciu nocy te limuzyny przyjeżdżały z Izraela i jechały bocznymi drogami w kierunku Ramalli.
Przeważnie towarzyszyło im dyskretnie auto pełne agentów Szin Bet: można ich było poznać po wysportowanych sylwetkach, krótko ostrzyżonych włosach i uzi — z magazynkami połączo nymi po dwa taśmą klejącą — które trzymali w rękach.
Na tylnym siedzeniu pierwszego samochodu dwaj mężczyźni rozmawiali przyciszonymi głosami, chociaż od kierowcy oddzielała ich gruba szyba.
— Jeszcze jeden mały wysiłek i będzie koniec — powiedział pierwszy.
Jego towarzysz, jeden z doradców premiera, nie był w na stroju równie optymistycznym.
— To nic pewnego.
Boi się i domyśla, że nie informujemy go o wszystkim.
Jeśli kiedyś zacznie mówić…
— No way — zapewnił jego rozmówca.
— Za bardzo się zaan gażował.
Będziemy umieli mu o tym przypomnieć.
Poza tym nie prosimy go o nic wielkiego…
Tylko o złożenie podpisu pod dokumentem.
My zrobimy resztę. A on będzie zwycięzcą.
Doradca wydął wargi.
— Jak Beszir Gemajel!
Dopóki nie wyschnie atrament. Nie czuję tej sprawy.
Trzeba będzie z tego zrezygnować, tak czy inaczej.
Nie mamy wyboru — uciął drugi.
Ten człowiek jest naszą największą szansą.
Myślę, że to jest wspaniały pomysł.
Dawniej często przeprowadzaliśmy takie operacje — dodał z nutką nostalgii…
Był starym agentem Mosadu, który twierdził, że agencja wywiadu zagranicznego od pewnego czasu straciła swoją skuteczność.
Człowiek, z którym spotkali się właśnie w Ramalli, był dawnym „klientem” jednej z ich ekip. Przestali rozmawiać: dojeżdżali do Jerozolimy.
Drugi mężczyzna pochylił się w stronę kierowcy:
— Proszę nas zawieźć do biura premiera.
Ariel Szaron żądał, by godzina po godzinie informować go o tym, jak przebiega na wszystkich płaszczyznach operacja „Gog i Magog”.
Tym razem zbliżali się do końca.
Tyle, że znajdowali się w położeniu konstruktorów pojazdów kosmicznych, którzy dopiero po starcie rakiety będą wiedzieli, czy wszystkie ich rachuby były słuszne.
Mężczyźni stali rzędem pod ścianą, z rękami związanymi z tyłu, na plecach i z nogami skrępowanymi w kostkach.
Ludzie Raszida Dauda zabrali ich do podziemia natychmiast po are sztowaniu. Tu znaleźli się w „cywilizowanym kraju”: bez ad wokata, bez rodziny, bez kontaktu ze światem zewnętrznym.
Od czasu zatrzymania zwyczajnie i ostatecznie zniknęli, jakby zostali wysłani na Marsa…
Ostry zapach potu i strachu, zmieszany z mdłym odorem krwi, chwytał za gardło.
Dwóch zbirów Raszida Dauda zaczęło podstawowe przesłuchanie, aby ustalić ich tożsamość, za po mocą mocnych ciosów w twarz, obelg i kopniaków.
Po to by ich oswoić z nowymi warunkami.
Z piwnic służby prewencyjnej rzadko udawało się wyjść w dobrym stanie.
Przesłuchania często odbywały się w nocy, kiedy w biurach nie było już nikogo, a w budynku zostawali tylko ludzie z wewnętrznej służby bezpieczeństwa.
Drzwi się otworzyły i wszedł Raszid Daud, a za nim jego szef.
Jamal Nassiw. Policjanci starali się ukryć zaskoczenie.
Nigdy nie widzieli szefa w piwnicy.
Wrażliwy z natury, unikał tych widowisk i nigdy nie oglądał oskarżonych.
Nawet po śmierci.
Zauważyli, że Nassiw ma oczy nabiegłe krwią i nie idzie całkiem prosto: pił.
Raszid Daud zatrzymał się przed pierwszym więźniem, starszym mężczyzną obdarzonym wspaniałą, siwą brodą.
Dla zabawy chwycił go za brodę i zaczął ciągnąć.
— Trzeba będzie cię ogolić!
— powiedział. — Tutaj nie lubimy brodaczy.
Więzień rzucił mu pełne nienawiści spojrzenie i warknął:
— Zabierz swoje niegodne ręce od mojej świętej brody!
Al lach Akbar.
— Pies! — wybuchnął Raszid Daud.
Wymierzył mu pierwszego kopniaka w brzuch.
Brodaty mężczyzna upadł na bok, a Raszid kopał go, aż do chwili, gdy poczuł ból w udach.
Jego ofiara już dawno przestała się ruszać, leżąc w kałuży krwi, wciąż powiększającej się wokół zmasakrowanej głowy mężczyzny.
Daud odwrócił się i powiedział do swoich ludzi:
— Mokhtarem, tym, co tu leży, zajmę się sam.
Zabierzcie go na taboret.
O pierwszej po południu dostał rozkaz, by zatrzymać wszystkich członków małej grupki Hamasu.
O piątej byli już w więzieniu.
Zadanie nie było trudne: znalazł ich wszystkich w pracy albo w domu.
Ponadto Prewencyjna Służba Bezpieczeństwa nie potrzebowała żadnego sądowego nakazu zatrzymania, co bardzo ułatwiało jej pracę…Jamal Nassiw kazał zacząć przesłuchania tego samego dnia — zamiast najpierw przegłodzić trochę zatrzymanych, a potem „zmiękczyć” ich za pomocą kilku mocnych batów — i oświadczył, że weźmie w nich udział.
Z listą zatrzymanych w ręku, Jamal Nassiw zapytał na boku:
— Który nazywa się Mehdi al Bajuk?
— Ja — odpowiedział mężczyzna lat około czterdziestu.
w niebieskiej, roboczej bluzie, raczej łysy.
lecz mocno zbudowany.
Читать дальше