Jeszcze jedną herbatę?
— Nie, dziękuję — powiedział Malko, wstając.
Za mocno posłodzona herbata była obrzydliwa.
Kiedy wyszli na al Majoub Street, usłyszeli zbliżające się dźwięki syren. Po chwili błyskawicznie minął ich pędzący w zawrotnym tem pie konwój. Dwa białe samochody terenowe z włączonymi kogutami, za nimi duży, czarny mercedes 600, z tablicą rejestracyjną 0005 i dwa inne auta, w tym jedno pełne żołnierzy, a na końcu ambulans.
— Niech pan spojrzy, to Abu Amar — wykrzyknął Fajsal. — Musiał pojechać do szpitala, w odwiedziny do szejka Jassine.
Zwykle w czasie oficjalnych wizyt służba bezpieczeństwa za myka dla ruchu wszystkie ulice.
— Jaser Arafatjest dobrze strzeżony?
Palestyńczyk wzniósł oczy ku niebu.
— Lepiej niż Bóg. Przede wszystkim wychodzi bardzo rzadko z al Muntada2.
Trzy noce na cztery spędza w swoim biurze. Albo jak teraz, w małym domku obok, w tej samej strefie chronionej.
Niech pan się przespaceruje wzdłuż morza! Al. Rashed Street jest zagrodzona zaraz za Beach Club wieloma blokadami. Powstał w ten sposób wielki czworobok, gdzie nikt nie ma wstępu. Arafat nigdy nie jeździ po mieście.
Wyjeżdża tylko wtedy, gdy chce skorzystać ze swojego samolotu w Rafah.
Ma lądowisko dla helikopterów w al Muntada i używa pięciu podobnych, opancerzonych mercedesów 600.
— Nigdy nie próbowano go zabić?
— Dziesiątki razy! Najpierw, kiedy był w Bejrucie, Izraelczycy. I wiele razy spartaczyli robotę. Próbował także Abu Nidal, kiedy był potężny, a trzy lata temu nawet Harnaś. Zastawili drogę z lotniska wózkiem zaprzężonym w osła, wypełniony materiałami wybuchowymi przykrytymi warstwą pomarańczy. Ładunek miał eksplodować, kiedy Abu Amar będzie przejeżdżał obok.
Jednak się nie udało. Jamal Nassiw wytropił winnych. Wszyscy zostali zabici.
— Czy się przyznali?
Palestyńczyk uśmiechnął się.
— U Nassiwa przyznają się zawsze. On sam nie jest krwio żerczy, lecz ma pomocnika, Raszida, który jest prawdziwym zabójcą. To dawny członek Fatah Hawks. Po zamachu na Arafata zatrzymano podejrzanego, Raszid włożył mu głowę w imadło i zaczął ściskać. Więźniowi krew tryskała z nosa i uszu, kiedy zaczął mówić. Podał nazwiska wszystkich swoich wspólników i Raszid, żeby go za to wynagrodzić, zafundował mu jeszcze jedną turę. Zdaje się, że mózg był wszędzie. Lecz był to chyba ostatni spisek Hamasu. Anioł przeszedł obok. W Gazie prawa człowieka były pojęciem zupełnie abstrakcyjnym.
Fajsal wsiadł do forda galaxy i westchnął.
— Jeżeli spotka się pan z Abu Amarem, zobaczy pan jak jest strzeżony! Przede wszystkim nigdzie nie rusza się bez swojej osobistej ochrony, zawsze jest przy nim około dziesięciu mężczyzn, wciąż tych samych od lat. Mówi do nich po imieniu, zna ich rodziny i background. Daliby się dla niego zabić… Potem jest al Rash al Rais, „drugi krąg”, ci wszyscy, którzy pilnują biur, zabezpieczają podróże, sprawdzają miejsca, w których Arafat ma się pojawić. Jest ich blisko trzystu, w tym czterech pułkowników. W dzień i w nocy są w pogotowiu. Kontrolują wszystkich gości. Ich szefem jest Abu Ahmad, stary druh Abu Amara. Wszystko sprawdza sam. Mają tam również służbę bez pieczeństwa wewnętrznego, gdyż obawiają się infiltracji z zewnątrz…W końcu jest „trzeci krąg”, przyboczna gwardia Arafata — Force 17. Około dwóch tysięcy oddanych żołnierzy.
Zjechali nad morze szeroką, dwupasmową aleją, prawie elegancką, z chodnikami i sklepami.
Fajsal powiedział:
— To jest Omar el Mokhtar Street, Pola Elizejskie Gazy.
Sklepy były w większości zamknięte, wiele budynków stało niedokończonych: sterczały nad nimi stalowe pręty zbrojeniowe, wznoszące się w górę jak ramiona w geście bezsilnej rozpaczy.
Wjechali na al Rasheed Street. Nie było prawie wcale pieszych, samochody też pojawiały się rzadko, przede wszystkim zbiorowe taksówki — mercedesy strech, pomalowane na żółto.
— Co można robić w Gazie wieczorem? — zapytał Malko.
— Nic! Można wpaść na kieliszek do hotelu al Deira, niedaleko Commodore.
To jest ostatnie miejsce w Gazie, gdzie podają alkohol — Inni nie mają odwagi, ze względu na Harnaś.
— Chodźmy tam — powiedział Malko, który nie miał ochoty kłaść się do łóżka o ósmej wieczorem.
Mały wóz pancerny, z lufą owiniętą plandeką, stał przed wejściem do lokalu.
Fajsal uśmiechnął się.
— Ma odstraszać Harnaś…
W prawie pustej sali restauracyjnej, sklepionej jak refektarz klasztorny, gawędzili przy stole dwaj Europejczycy.
Jeden z nich palił z wielką powagą nargile.
Malko i Fajsal usiedli trochę dalej i zamówili.
Można było dostać whisky!
Zachwycony Fajsal wziął dla siebie dwunastoletniego Defendera Success.
Kiedy rozmawiali, do sali weszły dwie nowe postacie.
Młody, szczupły mężczyzna, na pierwszy rzut oka homoseksualista i bardzo ładna blondynka z krótkimi włosami, o wspaniałych, zielonych oczach, ubrana w polo i płócienne spodnie.
Usiedli przy sąsiednim stoliku i zaczęli jeść kolację.
— A to dopiero, myślałem, że w Gazie nie ma nikogo!
— rzekł Malko.
— Już ich widziałem, są australijskimi dziennikarzami — od parł Fajsal.
— Mieszkają w Jerozolimie, lecz ciągle tu przyjeż dżają.
Blondynka podniosła się i podeszła do ich stolika:
— Dobry wieczór — powiedziała do Malko.
— Jeszcze tu pana nie widziałam. Dla jakiej gazety pan pracuje?
— Nie jestem dziennikarzem — powiedział. — Jestem po prostu wysłannikiem UNWRA.
— Ach, tak. Ja nazywam się Kyley Cam.
Przyjechałam tu na kilka dni z moim kamerzystą. Pracujemy dla telewizji australijskiej.
Proszę zjeść z nami kolację któregoś wieczora.
— Bardzo chętnie — obiecał Malko.
Fajsal odprowadził wzrokiem dziewczynę, która wróciła do swojego stolika.
— Codziennie są w al Muntada.
Od dawna próbują dostać zgodę na wywiad z Arafatem.
Ładna dziewczyna, prawda?
— Bardzo — zgodził się Malko.
Opróżnili swoje kieliszki i wyszli.
Na zewnątrz było prawie zimno.
Wszystkie piętra Commodore były pogrążone w ciemnościach.
W chwili, gdy zamierzali się pożegnać, zadzwonił telefon.
Fajsal odebrał i po chwili powiedział do Malko:
— Jamal Nassiw będzie czekał na pana jutro, o dziesiątej rano, w swoim biurze.
Rozstali się i Malko powędrował przez puste korytarze do swojego pokoju na ostatnim, piątym piętrze hotelu.
Był to zamek śpiącej królewny.
Nagle zrozumiał, że czuje się tutaj bez pieczniej niż w Izraelu. Chociaż nie jest uzbrojony.
Co powie mu Jamal Nassiw?
Wysoka, śniada, młoda kobieta, z krótkimi, kręconymi włosami i z okrągłą twarzą, ubrana w nienaganne, czarne spodnium i niebieską bluzkę, pojawiła się na zewnętrznej galerii siedziby Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa przy Jamal al Dawad al Arabia Street w dzielnicy de Tar Elhawa, gdzie czekali cierpliwie Malko i Fajsal Balaui.
— Jamal Nassiw przyjmie pana — zakomunikowała śpiewnym głosem.
— Nazywam się Leila el Mugrabi. Jestem jego tłumaczką…
— Sądziłem, że mówi po angielsku — powiedział Malko.
— Nie dość dobrze — usprawiedliwiła się młoda kobieta.
— A czy pan mówi po hebrajsku?
Pytanie zupełnie nieoczekiwane w Gazie.
— Nie.
Dlaczego?
— Pan Nassiw nauczył się hebrajskiego w więzieniu w Izraelu i bardzo dobrze mówi w tym języku.
Читать дальше