• Пожаловаться

Leopold Tyrmand: Zły

Здесь есть возможность читать онлайн «Leopold Tyrmand: Zły» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию). В некоторых случаях присутствует краткое содержание. категория: Криминальный детектив / на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале. Библиотека «Либ Кат» — LibCat.ru создана для любителей полистать хорошую книжку и предлагает широкий выбор жанров:

любовные романы фантастика и фэнтези приключения детективы и триллеры эротика документальные научные юмористические анекдоты о бизнесе проза детские сказки о религиии новинки православные старинные про компьютеры программирование на английском домоводство поэзия

Выбрав категорию по душе Вы сможете найти действительно стоящие книги и насладиться погружением в мир воображения, прочувствовать переживания героев или узнать для себя что-то новое, совершить внутреннее открытие. Подробная информация для ознакомления по текущему запросу представлена ниже:

Leopold Tyrmand Zły

Zły: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zły»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Leopold Tyrmand: другие книги автора


Кто написал Zły? Узнайте фамилию, как зовут автора книги и список всех его произведений по сериям.

Zły — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zły», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Dowód — rzekł doń po pięciu minutach dyżurny podoficer w komisariacie na Pięknej. Młodzieniec w wiatrówce wyciągnął jakąś starą, zatłuszczoną i postrzępioną legitymację. — Dlaczego nie dowód? — rzekł zimno podoficer. — Nie noszę przy sobie — rzekł z przymilnym uśmiechem młodzieniec — żeby nie zgubić. Wie pan, panie przodowniku, potem takie trudności.

— Jak tu jest? — zeźlił się podoficer, wpatrując się w nazwisko. — Szmajewski — rzekł młodzieniec spokojnie — pisze wyraźnie. — Niewyraźnie! — huknął popędliwie podoficer — tu ta litera „m” zupełnie zmazana. Nic nie widać! Szajewski, Szmajewski, cholera wie?… — Młodzieniec wzruszył obojętnie ramionami. — Moja wina, że źle piszą — rzekł — w biurach siedzą, a pisać nie umią. Niech się nauczą kaligrafować. — Siadać tam! — krzyknął podoficer — i nie gadać tyle! — Młodzieniec usiadł na odrapanej ławce w kącie; milicjant, który go przyprowadził, referował coś szybko zapisującemu podoficerowi. — Szmajewski. — rozległ się cichy szept w kącie — czyli Szmaja. Bardzo dobry nagłówek. — Młodzieniec w wiatrówce odwrócił wolno, pogardliwie głowę: przy nim siedział barczysty, młody chłopak o wyciągniętych przed siebie bardzo drugich nogach i szerokiej, ładnej twarzy młodocianego alfonsa. Miał wystające kości — policzkowe, twarde, wypukłe czoło, jasne, drańskie oczy i mały podbródek. Ubrany był w tandetne, wymięte, przesadnie modnie skrojone ubranie, bardzo brudną koszulę z rozerwanym kołnierzykiem i taniutki, amerykański krawat, bardzo szeroki i z nieudolnie wymalowaną palmą na beżowym tle. — Ty — rzekł młodzieniec w wiatrówce — masz papierosa?

— Chłopak wyciągnął z kieszeni pojedynczego zgniecionego żeglarza i podał. — Za co cię wiążą? — spytał młodzieniec w wiatrówce. — A tam. — odparł wymijająco chłopak; jego trójkątna, przystojna twarz skrzywiła się jak przed splunięciem — nie wiem jeszcze, czy mnie będą wiązać. Była dziś wieczór ze mną taka jedna parkieciara. Siedemnastka, może nawet szesnaście lat. Chciałem ją podłożyć pod frajera, ale złamała się i urwała z lokalu. Dopadłem ją na ulicy, złapałem za kok, posłałem kilka wiąch i wrzuciłem parę obcasów, stąd ta cała graczka. No i spłynąłem tutaj.

— Wójcik — rzekł głośno podoficer do milicjanta — zaprowadźcie ich do Dzielnicowej Rady Narodowej. Na nocną sesję Kolegium Orzekającego. No, wstać! — rzucił w stronę ławki. Obydwaj siedzący wstali, chłopak okazał się nie tylko barczysty, ale i wysoki. — Ty — szepnął do niego młodzieniec w wiatrówce — kikuj na mnie i zasuwaj to, co ja. Jeszcze dziś będziesz na mieście, bez obciachu. Mucha nie siada.

W DRN było mnóstwo zakurzonych korytarzy i pełnych biurek pokojów. Milicjant pchnął drzwi do niewielkiej salki, a raczej dużego pokoju: ściany były tu obwieszone plakatami i transparentami, na środku stał stół nakryty zielonym suknem. Za stołem siedziały trzy osoby: szczupła kobieta czterdziestu lat o delikatnej, zmęczonej twarzy, ubrana prosto, lecz nie bez pewnej elegancji; tęgi zażywny mężczyzna w rozpiętej koszuli bez krawata, jego sękate palce nosiły niezatarte ślady starych zetknięć z maszynami i smarami; trzecim był barczysty, rudawy blondyn o jasnych oczach, w koszuli khaki pod marynarką i krawacie tegoż koloru. Przy wąskim boku stołu siedziała zmęczona i ziewająca sekretarka. Milicjant Wójcik zasalutował, położył na stole jakieś papiery i dość długo referował sprawy obydwu doprowadzonych; w sprawozdaniu jego najczęściej powtarzało się słowo „pobicie”. Gdy skończył, siedząca przy stole kobieta zwróciła się do młodzieńca w wiatrówce: — Szmajewski, co macie na swoje usprawiedliwienie?

— Dużo, proszę obywatelki przewodniczącej — odparł natychmiast Szmajewski i rozpłakał się na głos. — Jak ktoś jest sam od szóstego roku życia, proszę obywateli!.. — łkał załamującym się głosem — to potem taki wstyd! Ja w okupację jeszcze dla AL.-u amunicję przez miasto nosiłem, a teraz, w wolnej ojczyźnie, takie traktowanie. Czy to moja wina, że ojciec pijak, że matka na gruźlicę umarła za sanacji? Kto miał mnie wychowywać? Ani świetlicy, ani żadnej opieki. Koledzy przyjdą, nauczą pić wódkę, mają złe wpływy i teraz taka hańba! Przed sądem! Na co mi przyszło. — Stojący obok chłopak krztusił się ze zdumienia — Jeszcze nie przed sądem — rzekła łagodnie przewodnicząca — po to my tu właśnie jesteśmy, żeby was uchronić od sądu. Aby wam, Szmajewski, pomóc. Żeby was ostrzec, póki nie jest za późno. — Znikąd się do człowieka nie wyciągnie pomocna dłoń, obywatele — zawodził Szmajewski — ja wiem, że błądziłem, ale czy to moja wina? Najprzód sanacja, potem wojna, okupacja. Żadnej świetlicy, żadnej dobrej rady, żadnej pomocy, od małego sam, samiuteńki, bez społeczeństwa obok. — Co o tym sądzicie, towarzyszu Skowroński? — zwróciła się przewodnicząca do tęgiego mężczyzny. Tęgi mężczyzna pochylił się do jej ucha i szepnął coś, na co przewodnicząca skinęła potakująco głową.

— A wy, redaktorze Kolanko? — zwróciła się do rudawego blondyna. Kolanko przeglądał złożone przez milicjanta papiery. — Cóż — rzekł powoli — uderzenie barkiem w twarz przeciwnika i powalenie go w ten sposób dowodzi pewnej wprawy. Rzekłbym, wręcz wytrawnej specjalizacji. — Ze spokojnym, nieco sceptycznym znawstwem taksował postać Szmajewskiego. Szmaja spojrzał przelotnie, szybko, bystro na Kolankę, oczy ich zetknęły się, jakby z nie odcyfrowanych złóż bytu stanęła przed oczami Kolanki twarz Kubusia Wirusa. „Może jego też ktoś tak barkiem w twarz? Baranem w szczękę? Mojego chłopca!” — pomyślał Kolanko ze skurczem rozpaczy w gardle. — Ja jestem za skierowaniem sprawy do sądu — rzekł ostro. Przewodnicząca powiedziała łagodnie, zmęczonym głosem: — Jeszcze tym razem nie, obywatelu Kolanko. Trzeba raz jeszcze próbować. Słuchajcie, Szmajewski, udzielam wam napomnienia. — Zaczęła długie, pełne humanistycznego ciepła i prawdziwej troski o człowieka przemówienie. Młodzieniec w wiatrówce nazwiskiem Szmajewski stał w postawie pełnej skruchy.

Po półgodzinie dwóch młodych ludzi szło ulicą Mokotowską. Trzymali ręce w kieszeniach i palili papierosy; wokoło pachniał czerwcem i gazoliną wieczór warszawskiej ulicy. — Tym razem puścili — mówił wolno Szmajewski — ale drugim razem mogą nie puścić. Nie zawsze przelatuje ten bajer. Drugi raz może nie przeskoczyć. Tak, tak. — dodał z akcentem rzewnych wspomnień w głosie — byli w Warszawie kozaccy faceci, przy których można było być spokojnym o kolegia, o sądy, o te wszystkie prześladowania. Ale zwinęli ich, załatwili i teraz człowiek obija się samotnie, jak ten Łazarz. — Spojrzał z uznaniem na kroczącego obok wysokiego i barczystego chłopaka. — Z ciebie kawał kozaka, synku — rzekł — żebym miał takich czterech jak ty, to można by już było o czymś pomyśleć. Bo, widzisz, głową trzeba, tu. — puknął się w czoło — a nie na siłę. Coś takiego trzeba ustawić, zmontować, żeby samemu się nie obsuwać, nie wkitować, żebyś ty, synku, mógł swojej owieczce nałożyć parę pluch w ryło i żeby cię za to nie targali po sądach. — Wysoki chłopak splunął daleko niedopałkiem papierosa i rzekł z pełnym podziwu szacunkiem: — Kombinuj, Szmaja! Do takiego interesu ja obojętnie zawsze wsiadam. — Szmaja wyjął z kieszeni zegarek. — Patafiany — rzekł z pogardą — chcą mnie sądzić za to, że nawtykałem frajerowi kilka trafnych w oko. Ale z tym mnie puszczają. — Uniósł zegarek wysoko w górę. Chłopak spojrzał nań z uwielbieniem: od razu pojął wszystko. — Na mnie możesz liczyć, bądź spokojny — rzekł głosem, jakim mówi się do wodzów.

Читать дальше
Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zły»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zły» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё не прочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
libcat.ru: книга без обложки
Victor Hugo
Леопольд фон Захер-Мазох: Власта
Власта
Леопольд фон Захер-Мазох
Леопольд Захер-Мазох: Власта
Власта
Леопольд Захер-Мазох
Леопольд Захер-Мазох: Теодора
Теодора
Леопольд Захер-Мазох
Леопольд Захер-Мазох: Живая скамья
Живая скамья
Леопольд Захер-Мазох
Отзывы о книге «Zły»

Обсуждение, отзывы о книге «Zły» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.