– Jestem wolna! – wykrzyknęła. – Nareszcie wolna!
Ona i Harry niemal jednocześnie wpadli na ten sam pomysł. Stali w przejściu między fotelami zastanawiając się, co począć, kiedy po schodkach zszedł Eddie Deakin, prowadząc przed sobą sternika łodzi. Umieścił go w kabinie numer jeden razem z Lutherem.
Pasażerowie i załoga byli zbyt zajęci świętowaniem zwycięstwa nad gangsterami, by zauważyć, jak Margaret i Harry przechodzą na pokład łodzi. Silnik pracował na wolnych obrotach. Harry zrzucił cumy, Margaret zaś błyskawicznie zaznajomiła się z urządzeniami sterowniczymi, które bardzo przypominały te znane jej z jachtu ojca. Po kilkunastu sekundach byli już daleko od Clippera.
Miała poważne wątpliwości, czy komuś będzie się chciało ich ścigać. Wezwany przez inżyniera kuter poszukiwał energicznie niemieckiego okrętu podwodnego i raczej nie przerwałby tego zajęcia tylko po to, by schwytać człowieka, który ukradł w Londynie parę spinek do mankietów. Kiedy natomiast na pokładzie samolotu znajdzie się policja, zajmie się śledztwem w sprawie morderstwa, porwania i piractwa; minie sporo czasu, zanim zainteresują się losem Harry'ego.
Harry znalazł w kabinie kilka map.
– Prawie wszystkie przedstawiają zatokę o nazwie Blacks Harbour – oznajmił przejrzawszy je pobieżnie. – To chyba gdzieś niedaleko, dokładnie na granicy między Stanami i Kanadą. Myślę, że powinniśmy kierować się na stronę kanadyjską. – Po chwili zaś dodał: – Jakieś sto kilometrów na północ stąd jest miasteczko St. John. Dochodzi tam linia kolejowa. Czy płyniemy na północ?
Margaret zerknęła na kompas.
– Mniej więcej.
– Co prawda nie mam pojęcia o morskiej nawigacji, ale jeśli nie oddalimy się za bardzo od brzegu, powinniśmy trafić na miejsce. Myślę, że będziemy tam o zmroku.
Uśmiechnęła się do niego.
Harry złożył mapy i stanął przy kole sterowym, przyglądając się jej uważnie.
– Co się stało? – zapytała.
Potrząsnął z niedowierzaniem głową.
– Jesteś taka piękna… A w dodatku mnie lubisz!
Parsknęła śmiechem.
– Każdy by cię polubił, kto by cię choć trochę poznał.
Objął ją w talii.
– To wspaniałe uczucie płynąć po morzu z taką dziewczyną u boku. Moja mama zawsze mawiała, że urodziłem się w czepku. Chyba miała rację, prawda?
– Co zrobimy, kiedy dotrzemy do tego St. John? – zapytała Margaret.
– Zostawimy łódź na plaży, pójdziemy do miasta, wynajmiemy na noc pokój w hotelu, a rano wsiądziemy do pierwszego pociągu.
– Nie bardzo wiem, skąd weźmiemy na to pieniądze…
– Tak, to jest pewien problem. Mam tylko parę funtów, a będziemy musieli płacić za hotele, bilety, nowe ubrania…
– Szkoda, że nie wzięłam swojej walizeczki tak jak ty.
Harry zrobił chytrą minę.
– To nie moja walizka, tylko Luthera.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Po co zabrałeś nie swoją walizkę?
– Ponieważ jest w niej sto tysięcy dolarów! – odparł i wybuchnął gromkim śmiechem.
Złoty wiek łodzi latających trwał bardzo krótko.
Zbudowano tylko dwanaście egzemplarzy boeinga 314 – sześć pierwszego modelu, a sześć nieco udoskonalonej wersji oznaczonej symbolem B -314A. Wraz z wybuchem wojny dziewięć z nich przekazano siłom zbrojnym USA. Jedna z tych maszyn, „Dixie Clipper”, w styczniu 1943 roku wiozła prezydenta Roosevelta na konferencję w Casablance. Inna, „Yankee Clipper”, w lutym tego samego roku roztrzaskała się w Lizbonie. Wypadek pociągnął za sobą dwadzieścia dziewięć ofiar śmiertelnych i był jedynym w historii tego modelu samolotu.
Trzy maszyny, których linie Pan American nie przekazały lotnictwu wojskowemu, trafiły do rąk Brytyjczyków i również były wykorzystywane do przewożenia przez Atlantyk różnych ważnych osobistości. Dwiema z nich – „Berwickiem” i „Bristolem” – latał Winston Churchill.
Zaletą łodzi latających było to, że nie potrzebowały bardzo kosztownych, długich betonowych pasów startowych. Jednak podczas wojny w wielu częściach świata zbudowano właśnie takie pasy, dostosowane do wymagań ciężkich bombowców, i tym samym ta cecha hydroplanów przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.
Po wojnie eksploatacja B -314 okazała się nieopłacalna i samoloty jeden po drugim były kierowane do kasacji.
Nie ocalał ani jeden.
Dziękuję wielu osobom i instytucjom, które pomogły mi w pracy nad tą książką, a szczególnie:
W Nowym Jorku: liniom Pan American i kierowniczce ich archiwum, pani Liwie Chiu;
W Londynie: lordowi Willisowi;
W Manchesterze: Chrisowi Makepeace'owi;
W Southampton: Rayowi Faceyowi z Associated British Ports i Ianowi Sinclairowi z bazy RAF Hythe.
W Foynes: Margaret O'Shaughnessy z Muzeum Łodzi Latających;
W Botwood: Tipowi Evansowi z Muzeum Historycznego Botwood i wszystkim mieszkańcom miasta;
W Shediac: Nedowi Belliveau i jego rodzinie oraz Charlesowi Allainowi z Moncton Museum;
Byłym członkom załóg Pan American i innym osobom, które latały Clipperem: Madeline Cuniff, Bobowi Fordyce'owi, Lew Lindseyowi, Jimowi McLeodowi, Statesowi Meadowi, Rogerowi Wolinowi i Stanowi Zedalisowi;
Oraz Danowi Starerowi i Pam Mendez za to, że pomogli mi trafić do nich wszystkich.