– Jak to się stało? – zapytał Luther. – Dlaczego wpadli do wody?
– Może ktoś ich wepchnął – odparł Vincini.
– Ale kto?
– Ktoś, kogo nie udało nam się do tej pory znaleźć.
Harry! – wybuchnęła w głowie Margaret olśniewająca myśl. Jednak czy to możliwe, żeby jeszcze był na pokładzie? Czyżby schował się tak dobrze, że poszukiwania prowadzone przez policję zakończyły się fiaskiem, a potem wyszedł po awaryjnym wodowaniu? Czy to on wrzucił gangsterów do morza?
Nagle pomyślała o bracie. Percy zniknął w chwili, kiedy łódź bandytów przycumowała do Clippera. Margaret przypuszczała, że poszedł do łazienki, a potem widząc, co się dzieje, postanowił przeczekać tam całe zamieszanie. Jednak takie zachowanie zupełnie do niego nie pasowało. Należało się raczej spodziewać, że będzie próbował znaleźć się w samym sercu wydarzeń. Wiedziała przecież, że udało mu się odkryć dodatkowe przejście na pokład nawigacyjny. Czyżby coś planował?
– Wszystko się wali – powiedział zdenerwowany Luther. – Co teraz zrobimy?
– Odlecimy tamtym hydroplanem, tak jak planowaliśmy – odparł Vincini. – Ty, ja, twój Szkop i pieniądze. Jeśli ktoś spróbuje nam przeszkodzić, dostanie kulę w brzuch. Weź się w garść i ruszaj. Nie mamy czasu.
Margaret ogarnęło okropne przeczucie, że na schodach natkną się na Percy'ego, i że to on będzie tym, kto dostanie kulę w brzuch. Jednak w chwilę po tym, jak mężczyźni skierowali się ku przodowi samolotu, usłyszała za swoimi plecami głos brata:
– Ani kroku dalej!
Odwróciła się i spostrzegła ze zdumieniem, że Percy ściska w dłoni rewolwer wymierzony prosto w Vinciniego. Broń miała krótką lufę; dziewczyna natychmiast domyśliła się, że jest to colt, który został wcześniej skonfiskowany agentowi FBI. Teraz Percy trzymał go pewnie i spokojnie, jakby był na strzelnicy.
Vincini zatrzymał się i odwrócił powoli.
Margaret była dumna z brata, mimo że jednocześnie drżała o jego życie.
W jadalni znajdowało się sporo ludzi. Za Vincinim, tuż przy Margaret, Luther celował z rewolweru w głowę profesora Hartmanna. Po drugiej stronie kabiny stali Nancy, Mervyn Lovesey, jego żona, inżynier i kapitan. Większość miejsc siedzących była zajęta.
Vincini zmierzył Percy'ego przeciągłym spojrzeniem, po czym powiedział:
– Zmykaj stąd, chłopcze.
– Rzuć broń! – zawołał Percy łamiącym się głosem.
Gangster ze zdumiewającą szybkością skoczył w bok, unosząc jednocześnie pistolet. Rozległ się strzał. Huk ogłuszył Margaret; jak przez watę usłyszała czyjś przeraźliwy krzyk i dopiero po pewnym czasie zdała sobie sprawę, że to jej głos. Przez chwilę nie była w stanie stwierdzić, kto został trafiony. Percy'emu nic się nie stało. W sekundę lub dwie później Vincini zachwiał się i upadł, wypuszczając z ręki walizeczkę z pieniędzmi, która otworzyła się pod wpływem uderzenia; z rany na jego piersi trysnęła krew, zalewając ułożone starannie paczki banknotów.
Percy wypuścił broń z ręki i z przerażeniem wybałuszył oczy na człowieka, którego zabił. Wyglądał, jakby miał lada chwila wybuchnąć płaczem.
Jak na komendę wszyscy spojrzeli na Luthera, ostatniego z bandy i jedynego uzbrojonego człowieka na pokładzie.
Korzystając z dekoncentracji przeciwnika Hartmann szarpnął się gwałtownie, wyrwał ramię z rozluźnionego uchwytu i rzucił się na podłogę. Margaret ogarnęło przerażenie; była pewna, że Luther zaraz zastrzeli uczonego albo pośle kulę Percy'emu. Zupełnie jednak nie spodziewała się tego, co nastąpiło.
Bandyta złapał ją.
Wyciągnął ją z fotela, zasłonił się nią i przystawił jej lufę do głowy tak samo jak przed chwilą Hartmannowi.
Wszyscy zamarli w bezruchu.
Margaret była zbyt przerażona, żeby wykonać choćby najmniejszy ruch, cokolwiek powiedzieć albo chociaż krzyknąć. Czuła na skroni nieprzyjemne dotknięcie zimnego metalu. Luther trząsł się jak w gorączce; bał się co najmniej tak samo jak ona.
– Hartmann, wstań i przejdź na pokład łodzi – powiedział drżącym głosem. – Rób, co ci mówię, bo jak nie, to dziewczyna pożegna się z tym światem!
Nagle Margaret ogarnął niesamowity spokój. Zrozumiała, jak znakomitego posunięcia dokonał Luther. Gdyby po prostu wycelował rewolwer w głowę uczonego, Hartmann mógłby odpowiedzieć: „Proszę bardzo, strzelaj. Wolę zginąć, niż wrócić do Niemiec.” Teraz jednak gra toczyła się o jej życie. Hartmann z pewnością byłby gotów poświęcić swoje, ale nie mógł skazać na śmierć młodej dziewczyny.
Uczony powoli podniósł się z podłogi.
Margaret uświadomiła sobie z lodowatą, mrożącą krew w żyłach logiką, że teraz wszystko zależy wyłącznie od niej. Mogła ocalić Hartmanna, składając siebie w ofierze. To nie w porządku! – przemknęło jej przez myśl. – Nie byłam na to przygotowana. Nie mogę tego zrobić!
Spojrzała na ojca. Wpatrywał się w nią z przerażeniem. Przypomniała sobie, jak kpił z niej, twierdząc, że jest zbyt delikatna, by walczyć, i że nie wytrzyma w wojsku nawet jednego dnia.
Czyżby miał rację?
Wszystko, co musiała zrobić, to wykonać pierwszy ruch. Być może Luther ją zastrzeli, ale inni mężczyźni z pewnością rzucą się na niego i obezwładnią, zanim zdoła nacisnąć spust po raz drugi. Hartmann zostanie ocalony.
Czas wlókł się jak w najgorszym sennym koszmarze.
Dam sobie radę – pomyślała z tym samym lodowatym opanowaniem. – Żegnajcie.
Wzięła głęboki oddech… i usłyszała za plecami głos Harry'ego:
– Panie Luther, zdaje się, że przypłynął pański okręt podwodny.
Wszyscy spojrzeli w okna.
Margaret poczuła, że nacisk na jej skroń zelżał trochę, schyliła się więc raptownie i wyrwała z uścisku Luthera. Rozległ się strzał, ale nie poczuła bólu.
W kabinie rozpętało się piekło.
Inżynier pokładowy dał potężnego susa, przeleciał obok niej i runął na bandytę jak lawina. W tej samej chwili Harry złapał rewolwer Luthera i wyszarpnął mu go z dłoni. Mężczyzna przewrócił się na podłogę przygnieciony ciałami Eddiego i Harry'ego.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jeszcze żyje.
Poczuła się słaba jak dziecko. Kolana ugięły się pod nią i opadła bezsilnie na fotel. Zaraz potem znalazł się przy niej Percy. Objęła go mocno i przytuliła. Miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Wreszcie usłyszała swój głos:
– Nic ci nie jest?
– Chyba nie…
– Byłeś bardzo dzielny.
– Ty też.
To prawda – pomyślała. – Byłam bardzo dzielna.
Pasażerowie zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego, ale wszystkich uciszył donośny głos kapitana Bakera:
– Proszę państwa, proszę o spokój!
Margaret rozejrzała się dookoła.
Luther leżał na podłodze, z wykręconymi rękami i twarzą przyciśniętą do dywanowej wykładziny, przytrzymywany przez Eddiego i Harry'ego. Z jego strony nikomu nie groziło już żadne niebezpieczeństwo. Spojrzała za okno. Okręt podwodny unosił się na falach niczym gigantyczny szary rekin. Jego mokre stalowe boki lśniły w promieniach słońca.
– W pobliżu krąży kuter Marynarki Wojennej – poinformował wszystkich kapitan. – Zawiadomimy go przez radio o tym U – boocie. Idź szybko na stanowisko, Ben – zwrócił się do radiooperatora, który wraz z pozostałą częścią załogi wyszedł z kabiny numer jeden.
– Tak jest. Wie pan chyba o tym, że dowódca okrętu może przechwycić nasz meldunek i uciec przed pojawieniem się kutra?
– I bardzo dobrze! – warknął kapitan. – Nasi pasażerowie byli narażeni na wystarczająco dużo niebezpieczeństw.
Читать дальше