Rubicon
Przekład: Janusz Szczepański
MINERWA
– Pompejusz będzie nieźle wkurzony – powiedział Dawus.
– Zięciu, masz wyraźną skłonność do wygłaszania oczywistych stwierdzeń. – Westchnąłem.
Zacisnąłem zęby i uklęknąłem, aby przyjrzeć się z bliska. Martwe ciało leżało twarzą w dół na samym środku mojego ogrodu, u stóp brązowego posągu Minerwy, niczym pogrążony w modłach czciciel bogini. Dawus krążył wokół mnie i osłaniając oczy przed jaskrawym światłem słonecznym, podejrzliwie spoglądał ku czterem rogom otaczającego perystyl dachu.
– Nie rozumiem, jak zabójca mógł tu wejść i wyjść nie zauważony przez nikogo z domowników – mruknął, marszcząc czoło, co nadało mu wygląd przerośniętego chłopca.
Zbudowany jak grecki posąg i równie inteligentny, mawiała o nim w żartach Bethesda. Mojej żonie nie podobało się małżeństwo naszej jedynej córki z niewolnikiem, zwłaszcza zaś z takim, który okazał się na tyle bezczelny (albo głupi), aby zafundować jej ciążę. Ale cóż… cokolwiek byśmy o nim myśleli, Diana była w nim zakochana. No i trudno zaprzeczyć, że owocem ich wzajemnej skłonności jest piękny syn, którego wrzask w tej chwili słyszałem; domagał się od mamy i babci, aby wypuściły go do ogrodu, i darł się tak, jak tylko dwulatek potrafi. Jednak w ten słoneczny styczniowy ranek nie można było pozwolić Aulusowi na zabawę na świeżym powietrzu, ponieważ w ogrodzie leżały zwłoki.
Chodziło przy tym o nie byle kogo: Numeriusz Pompejusz był krewnym Pompejusza Wielkiego, którymś z jego kuzynów, choć o dwa pokolenia młodszym. Przybył do mojego domu sam, przed niespełna półgodziną, a teraz leżał martwy u mych stóp.
– Nie mogę tego pojąć. – Dawus podrapał się w brodę. – Zanim wpuściłem Numeriusza, dobrze się rozejrzałem po ulicy, jak to zawsze robię. Nie zauważyłem, aby ktokolwiek go śledził.
Kiedy Dawus był niewolnikiem, służył Pompejuszowi *jako ochroniarz; przy jego masywnej budowie taka funkcja sama się narzucała. Został wyszkolony nie tylko do walki, ale i do wykrywania niebezpieczeństwa. Jako mój zięć przejął na siebie obowiązek strzeżenia domu i w tych niespokojnych czasach do niego należało otwieranie gościom drzwi. Kiedy niejako tuż pod jego nosem zdarzyło się morderstwo, przyjął to jak osobistą porażkę. W służbie u Pompejusza za taki błąd czekałoby go co najmniej ostre przesłuchanie. Ponieważ milczałem, Dawus zaczął przesłuchiwać sam siebie. Kroczył po ogrodzie tam i z powrotem, na palcach odliczając kolejne pytania.
– Dlaczego go wpuściłem? No, znałem go z widzenia, nie był zupełnie obcy. Wiedziałem, że to Numeriusz, młodszy kuzyn i ulubieniec Pompejusza, a przy tym dobry i uprzejmy człowiek. Przyszedł sam, nie miał z sobą nawet niewolnika do ochrony, nie widziałem więc potrzeby, by kazać mu czekać na ulicy. Wpuściłem go do westybulu. Czy zapytałem go o posiadaną broń? Prawo oczywiście zabrania noszenia broni w obrębie murów miasta, ale nikt dzisiaj tego nie przestrzega, więc owszem, zapytałem. On zaś wcale nie protestował, tylko od razu oddał mi swój sztylet. Czy go dodatkowo zrewidowałem, zgodnie z twoim zaleceniem nawet wobec obywateli? Tak, a on mi na to bez szemrania pozwolił. Czy zostawiłem go choćby na chwilę samego? Nie. Zostałem z nim w westybulu, do ciebie zaś posłałem małego Mopsusa, by oznajmił przybycie gościa, i czekałem na twoje polecenie, aby go wprowadzić. Otrzymawszy je, przyprowadziłem go tutaj, do ogrodu. Bawiliście się w słońcu z Dianą i Aulusem, niemal dokładnie tam, gdzie teraz leży trup. Odesłałeś oboje do domu. Czy zostałem z tobą? Nie, bo mnie też kazałeś odejść. Ale ja coś przeczuwałem! Powinienem był tu zostać.
– Numeriusz powiedział, że ma wiadomość przeznaczoną tylko dla mnie – odparłem. – Jeśli już nawet we własnym domu człowiek nie może spokojnie rozmawiać… – Rozejrzałem się dookoła, patrząc na starannie przycięte krzewy i jaskrawo pomalowane kolumny otaczającego ogród portyku. Zerknąłem do góry, na posąg Minerwy; mimo upływu lat jej twarz pod wielkim hełmem wciąż była dla mnie nieprzenikniona. Ogród znajdował się w centralnej części, w sercu domu… w sercu mojego świata… i jeżeli tutaj nie jestem bezpieczny, to znaczy, że już nigdzie nie ma dla mnie spokojnej przystani. – Nie dręcz się tak, Dawusie. Dobrze wykonałeś swoje zadanie. Wiedziałeś, że Numeriusz jest tym, za kogo się podaje, i wziąłeś jego broń na przechowanie.
– Ale taki Pompejusz ani na chwilę nie pozostaje bez ochrony, a ja…
– Czyżbyśmy dożyli takich czasów, że zwykły obywatel musi naśladować Pompejusza bądź Cezara i ochrona musi stać nad nim przez okrągłą dobę, nawet kiedy sobie wyciera tyłek?
Dawus zmarszczył czoło. Wiedziałem, co myśli: że takie wyrażenia do mnie nie pasują, że muszę być porządnie wstrząśnięty i usiłuję nie dać tego po sobie poznać, że jego teść jest już za stary, by poradzić sobie z szokiem w rodzaju odkrycia zwłok w ogrodzie jeszcze przed południowym posiłkiem. Spojrzał znów na dach i rzekł:
– Ale przecież to nie Numeriusz stanowił zagrożenie. To ten człowiek, który tu za nim przyszedł. Facet musi być jak jaszczurka, żeby tak błyskawicznie i bezszelestnie wspinać się po murach. Nic nie słyszałeś, ojcze?
– Mówiłem ci, że rozmawiałem przez chwilę z Numeriuszem, potem zostawiłem go samego i poszedłem do gabinetu.
– Ale to tylko parę metrów stąd. Co prawda Minerwa mogła ci przesłonić widok, a twój słuch…
– Mój słuch jest tak samo dobry jak u każdego innego sześćdziesięciolatka! – przerwałem mu.
Dawus skinął głową z szacunkiem.
– W każdym razie dobrze, że cię tu nie było, kiedy zjawił się zabójca, bo inaczej…
– Bo inaczej i mnie mógłby udusić?
Dotknąłem sznura, który wciąż był okręcony wokół szyi Numeriusza tak mocno, że aż wrzynał się w skórę. Narzędziem zbrodni była prosta garota: krótka linka zamocowana do dwóch końców grubego kijka służącego do jej zaciskania. Dawus przyklęknął obok mnie i rzekł:
– Morderca musiał zajść go od tyłu, zarzucił mu garotę na szyję i skręcił kijem. Paskudna śmierć.
Odwróciłem się, czując nagłą słabość, Dawus zaś ciągnął:
– Ale za to cicha. Numeriusz nie mógł nawet krzyknąć. Może na początku wydał jakiś jęk czy charkot, ale potem sznur odciął mu dopływ powietrza. Widzisz, teściu, jak Numeriusz zarył tu piętami w żwir? No, w ten sposób hałasu by nie narobił. Gdyby choć mógł rąbnąć pięścią w Minerwę… Ale obie ręce miał zajęte: instynktownie próbował chwytać za sznur, by uwolnić gardło. Zastanawiam się… – Dawus znów spojrzał na dach. – Zabójca nie musiał być duży. Przy garocie nie trzeba wielkiej siły nawet wtedy, gdy ofiara jest dobrze zbudowana, pod warunkiem że zostanie zaskoczona.
– Mówisz z własnego doświadczenia, mój zięciu?
– Och, u Pompejusza nauczono mnie wielu podobnych rzeczy… – Dawus rzucił mi zawadiacki uśmiech, który jednak szybko zniknął z jego twarzy, kiedy zobaczył moją minę. – Nie sądzisz chyba, że ja…
– Oczywiście, że nie – zapewniłem go. – Ale kto wie, czy taka myśl nie zaświta Pompejuszowi? Powiedz mi, czy jest coś, za co mógłbyś chować do niego urazę? Coś, o czym nie wiem? Czy zdarzało się, że byłeś w jego służbie źle traktowany?
Читать дальше