– Tak, możemy je zniszczyć – odrzekłem. – Albo włożyć na miejsce, gdyby był na to czas. W takim razie nie dowiemy się już nigdy, co zawierają. Być może jest w nich coś więcej o twoich braciach albo o kimś innym z naszych bliskich…
– Schowamy je zatem, żeby później dokończyć ich odszyfrowania?
– A jeśli Pompejusz zdecyduje się przeszukać dom i je znajdzie? Gordianus, ten „chytry pragmatyk” o wątpliwej lojalności, przyłapany z trupem jednego z krewnych Wielkiego w ogrodzie i z jego tajnymi dokumentami…
Diana wzięła się pod boki. Ogień w jej oczach przypomniał mi jej matkę.
– Pompejusz nie ma prawa wpadać tutaj i przeszukiwać domu obywatela!
– Jesteś tego pewna, córko? Dziesięć dni temu senat uchwalił stan wyjątkowy i nadał konsulowi nadzwyczajne uprawnienia. Ostatni raz coś podobnego zdarzyło się, kiedy konsulem był Cycero, który oskarżył Katylinę o knucie spisku. Byłaś wtedy za młoda, żeby to pamiętać…
– Wiem, co oznacza senatus consultum ultimum, tato – przerwała mi. – Czytałam obwieszczenia na Forum. Konsulowie i prokonsulowie są upoważnieni do użycia wszelkich niezbędnych środków dla obrony państwa.
– Wszelkich niezbędnych środków – powtórzyłem. – I ty myślisz, że Pompejusz zawahałby się przed splądrowaniem tego domu? Rzym jest praktycznie pod rządami dyktatury wojskowej. Już samo to, że on się ośmielił wkroczyć w mury miejskie ze zbrojnym oddziałem, oznacza, że normalne prawa nie funkcjonują i że zdarzyć się może dosłownie wszystko.
Te słowa zachwiały pewnością Diany. Opuściła ręce i spytała:
– Co w takim razie zrobić z tymi dokumentami?
Patrzyłem na nie niepewny, nie mogąc się zdecydować.
Udało mi się przestraszyć samego siebie jeszcze bardziej niż córkę. Tymczasem głosy z głębi domu stały się donośniejsze; obejrzałem się i ujrzałem Pompejusza w towarzystwie dwóch ochroniarzy, wynurzającego się z drzwi na otwartą przestrzeń ogrodu. Cała trójka miała miny wyrażające ponurą determinację. Czekałem za długo i sytuacja wymknęła mi się spod kontroli. Patrzyłem przez okno gabinetu, jak skręcają ostro w lewo, potem w prawo, zbliżając się kolumnowym portykiem. W pewnej chwili Pompejusz zerknął w lewo i zatrzymał się tak raptownie, że jeden z jego ludzi wpadł mu na plecy. Po jego minie zorientowałem się, co zobaczył. Podążyłem wzrokiem za jego spojrzeniem, ale widok zasłaniał mi posąg Minerwy. Dostrzegłem tylko jedną stopę martwego Numeriusza, a na niej but, z którego wyjęliśmy ukryte dokumenty. Przeniosłem wzrok na niespodziewanego gościa. W okamgnieniu surową dotąd twarz wykrzywił grymas rozpaczy. Krzyknął coś i rzucił się biegiem ku zwłokom. Jego dwaj ochroniarze dobyli mieczy, zaniepokojeni.
Bez jednego słowa z mojej strony Diana szybkim ruchem zgarnęła skrawki pergaminu z zaszyfrowanymi notatkami wraz z tabliczką ze swoim tłumaczeniem, podeszła do paleniska i wrzuciła je w płomienie. Ja czy Dawus już tego zrobić nie mogliśmy. Pompejusz lub któryś z jego ludzi mógłby nas zauważyć i później sobie to przypomnieć; któż jednak zwróciłby uwagę na córkę pana domu doglądającą ognia? Odetchnąłem głęboko. Już po dokumentach. Jakiekolwiek kryły tajemnice, nikt ich już nie odszyfruje…
Zza posągu dobiegł mnie kolejny okrzyk żalu. Ludzie Wielkiego szybko obeszli ogród, szturchając mieczami co gęstsze krzewy i bacznie spoglądając na dach, tak samo jak to przedtem robił Dawus. Jeden z nich próbował potem odciągnąć Pompejusza od ciała Numeriusza do bezpiecznego westybulu, ale Wielki odpędził go machnięciem ręki. W chwilę później kolejni zbrojni wysypali się do ogrodu, zwabieni krzykiem swego pana.
– Diano! Dawusie! Pod ścianę! – zawołałem. – Dawusie, wyciągnij swój sztylet i rzuć go na ziemię! Zrób to szybko, bo gdy któryś z nich zobaczy, że go dobywasz, mogą cię zaatakować.
Nóż mojego zięcia znalazł się u jego stóp, a dłonie płasko przyciśnięte do ściany, zanim jeszcze skończyłem mówić. W następnej chwili w gabinecie znaleźli się trzej gladiatorzy z wyciągniętymi mieczami, ogarniając cały pokój czujnym spojrzeniem szeroko otwartych oczu. Z ogrodu dobiegło wołanie Pompejusza:
– Gordianusie!!!
Odchrząknąłem i wyprostowałem ramiona. Odwróciłem się do paleniska i udając, że grzeję sobie dłonie, sprawdziłem, czy na pewno wszystkie kawałki pergaminu zamieniły się w popiół, po czym ruszyłem ku drzwiom. Spojrzałem najbliższemu z gladiatorów prosto w oczy. Miał na sobie pełny rynsztunek bojowy, włącznie z zasłaniającym większą część twarzy hełmem.
– Odsuńcie się! – zażądałem. – To mnie woła Wielki.
Gladiator patrzył na mnie przez długą chwilę, wreszcie burknął coś pod nosem. Jego towarzysze rozstąpili się, robiąc mi przejście, ale takie, że ledwo się między nimi przecisnąłem. Jeden z nich celowo zionął mi w twarz oddechem przesyconym odorem przetrawionego czosnku. Gladiatorzy jedzą go całymi główkami, twierdząc, że daje im siłę. Drugi nie omieszkał przycisnąć do mego ramienia płazu swego miecza, kiedy przechodziłem, zmuszając mnie do otarcia się o zimną stal. Zorientowałem się, że nie są to regularni żołnierze, ale prywatna straż Pompejusza. Niektórzy niewolnicy lubią wykorzystywać sytuację, kiedy okoliczności stawiają obywatela w niedogodnym położeniu. Nie uśmiechała mi się perspektywa pozostawienia Diany i Dawusa sam na sam z tą trójką. Wziąłem oddech i ruszyłem na środek ogrodu.
Na odgłos moich kroków Pompejusz obejrzał się przez ramię. Jego pełna, okrągła twarz była stworzona do śmiechu albo rzucania ironicznych spojrzeń; wyrażając żałobę, jego rysy wydawały się zniekształcone. Ledwo go poznałem w tym stanie. Rozluźnił uścisk, jakim obejmował ciało zmarłego. Popatrzył przez chwilę na jego twarz, po czym znów podniósł oczy na mnie.
– Co tu się stało, Gordianusie? Kto to zrobił?
– Sądziłem, że to ty możesz znać na to odpowiedź, Wielki.
– Nie mów do mnie zagadkami, Poszukiwaczu! – warknął, puszczając zwłoki i wstając.
– Sam widzisz, co się stało, Wielki. Uduszono go tu, w moim ogrodzie. Ma jeszcze garotę na szyi. Wybierałem się właśnie do twojej willi, żeby osobiście zanieść ci tę smutną wieść…
– Kto to zrobił? – przerwał mi.
– Nikt w moim domu niczego nie widział ani nie słyszał. Zostawiłem Numeriusza samego na chwilę i poszedłem po coś do gabinetu. Kiedy wróciłem…
Pompejusz zacisnął pięści i potrząsnął głową.
– A zatem on był pierwszy – powiedział. – Pierwszy trup. Ile ich jeszcze będzie? Przeklęty Cezar! – Wbił we mnie pałające spojrzenie. – A ty nie masz żadnego wytłumaczenia, poszukiwaczu? Jak mogło do tego dojść tutaj, w samym środku twojego domu, bez niczyjej wiedzy? Mam może uwierzyć, że Cezar zesłał z nieba harpie, by zabijały jego wrogów?
Popatrzyłem mu w oczy, przełykając z trudem ślinę.
– Wprowadziłeś uzbrojonych ludzi do mego domu, Pompejuszu – powiedziałem.
– Co?
– Muszę cię prosić, Wielki, abyś przede wszystkim odesłał swoją eskortę na ulicę. Tu nie czai się żaden zabójca.
– Jak możesz mieć taką pewność, skoro nawet nie widziałeś mordercy Numeriusza?
– Przynajmniej wycofaj ich z gabinetu. Nie ma powodu, by pilnowali mojej córki i zięcia. Proszę cię, Wielki. Tak, doszło tu do zbrodni, ale mimo to chciałbym, abyś uszanował dom obywatela.
Pompejusz obrzucił mnie takim spojrzeniem, że przez długą, straszną chwilę spodziewałem się najgorszego. W ogrodzie było co najmniej dziesięciu jego gladiatorów, a w całym domu być może więcej. Ile czasu zajęłoby im spustoszenie go i zabicie wszystkich domowników? Och, oczywiście nie zrobiliby tego… zginąłbym tylko ja i Dawus. Rzeczy wartościowe i niewolników skonfiskowano by, a Bethesda i Diana… Nie mogłem się zmusić do dokończenia tej myśli. Wytrzymałem jego spojrzenie bez mrugnięcia.
Читать дальше