Za młodu Pompejusz był wyjątkowo przystojny, ludzie nazywali go drugim Aleksandrem: był równie genialny, równie piękny, urodzony wódz, któremu sprzyjają bogowie. Z wiekiem stracił na urodzie, jego szlachetne rysy rozmyły się w narastającej pulchności. Niektórzy mawiają, że wraz z pięknem zniknął i geniusz; jego brak zdolności przewidywania i odmowa kompromisu doprowadziły do obecnego kryzysu i oto Cezar wypowiedział posłuszeństwo senatowi i maszeruje na Rzym, Pompejusz zaś reaguje na to niezdecydowaniem i niepewnością. Rzec by można, że jest przyparty do muru; w tej jednak chwili był w moim domu, oszalały z rozpaczy, otoczony silną eskortą wyszkolonych zabijaków. Patrzyłem nań, zachowując pozory spokoju – jakoś mi się udawało nie zadrżeć. W końcu napięcie minęło, obaj odetchnęliśmy głośno.
– Masz tupet, Gordianusie.
– Mam słuszność, Wielki. Jestem obywatelem. To jest mój dom.
– A to jest mój krewny. – Pompejusz spuścił oczy, a po chwili zacisnął zęby i spojrzał na stojącego w drzwiach gabinetu gladiatora. – Hej, ty tam! Każ swoim ludziom stamtąd wyjść. Wszyscy z powrotem do ogrodu!
– Ale, panie, tam jest mężczyzna ze sztyletem pod nogami!
– I z ładniutką dziewuszką w ramionach! – dodał czyjś szyderczy głos z gabinetu.
– Wy durnie! Numeriusz nie zginął od sztyletu! To chyba jasne. Wychodzić mi stamtąd i zostawić rodzinę Gordianusa w spokoju.
Pompejusz westchnął. Przemknęło mi przez myśl, że uniknęliśmy najgorszego.
– Dzięki, Pompejuszu.
Zrobił minę, jakby był niezadowolony z siebie za okazaną powściągliwość.
– Możesz okazać mi wdzięczność poczęstunkiem – powiedział.
– Naturalnie! Diano, poszukaj Mopsusa! – zawołałem. – Niech przyniesie wina.
Popatrzyła na Dawusa, potem na mnie i zniknęła w głębi domu. Zrozumiałem, o co jej chodzi.
– Ty też, Dawusie – powiedziałem. – Odejdź do domu.
– Ale, teściu, czy nie chcesz, abym został i wyjaśnił…
– Nie – burknąłem, zgrzytnąwszy w duchu zębami. – Chcę, żebyś poszedł z Dianą i zajął się Bethesdą i małym Aulusem.
– Jeśli on coś wie, to musi zostać! – rzucił Pompejusz.
Obrzucił Dawusa bystrym spojrzeniem.
– Wyglądasz znajomo. Ach, tak, teraz sobie przypominam. Ty jesteś jednym z ludzi, których wypożyczyłem Gordianusowi do strzeżenia domu, kiedy wyjechał na moje zlecenie z Rzymu. Tylko ty strzegłeś jego córki odrobinę za dobrze. Obdarłbym cię za to ze skóry, a potem ściął. Ale Gordianus chciał ciebie, więc mu cię odstąpiłem i oto jesteś. Co wiesz o tej sprawie?
Patrzyłem, jak krew odpływa Dawusowi z twarzy. Pompejusz zwrócił się do niego tak, jakby mówił do niewolnika, a on z wieloletniego przyzwyczajenia zareagował służalczo. Spuścił oczy i odrzekł:
– Jest tak, jak mój teść mówi, panie. Nie było krzyku ani nawet jęku. Nikt nie słyszał kroków i w ogóle niczego. Zabójca wszedł i wyszedł bezszelestnie. O zbrodni dowiedziałem się dopiero, kiedy przybiegłem do ogrodu na krzyk teścia.
Pompejusz przeniósł wzrok na mnie.
– Jak go znalazłeś?
– Jak mówiłem, zostawiłem go tu samego, a sam na chwilę wszedłem do gabinetu…
– Tylko na chwilę?
Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na zwłoki.
– Co on tu robił? W jakim celu cię odwiedził?
Uniosłem brwi.
– Myślałem, że właśnie od ciebie się tego dowiem, Wielki. Czy nie ty go do mnie przysłałeś?
– Posłałem go do miasta z kilkoma wiadomościami, ale nie dla ciebie.
– Dlaczego więc tu przyszedłeś, jeśli nie po to, by go odszukać?
– No, gdzie to wino? – Pompejusz się skrzywił.
Jak na zawołanie zjawili się obaj chłopcy, Androkles z kubkami, a Mopsus z miedzianą karafką. Rzucając ukradkowe spojrzenia na trupa, narobili bałaganu przy nalewaniu. Wypiłem pierwszy kubek z Pompejuszem, ale drugi wychylił już sam, przełykając wino jednym haustem jak lekarstwo. Otarł usta, oddał kubek Androklesowi i odprawił chłopców skinieniem dłoni. Natychmiast pobiegli z powrotem do domu.
– Skoro musisz wiedzieć, przychodzę tu wprost od Cycerona – powiedział. – Numeriusz zaniósł mu dzisiaj wiadomość ode mnie. Dowiedziałem się tam, że następnym jego przystankiem był twój dom. Bynajmniej nie spodziewałem się go jeszcze u ciebie zastać, pomyślałem tylko, że możesz wiedzieć, dokąd się udał. A czego chciał od ciebie, Poszukiwaczu?
Pokręciłem głową.
– Cokolwiek to było, nigdy się już tego nie dowiemy.
– A jak, na Hades, ktoś mógł się dostać do tego ogrodu i z niego wydostać? Myślisz, że mógł wejść przez dach i tą samą drogą wyjść? To chyba niemożliwe. Dach jest za wysoki, a kolumny zbyt cofnięte w głąb portyku, aby się po nich wspiąć. Nawet małpa nie dałaby rady!
– Za to mogli tego dokonać dwaj mężczyźni – rzekł Dawus. – Jeden podsadził drugiego, a ten go potem wciągnął.
– Dawus ma rację – poparłem go. – Jeden człowiek również dałby sobie radę, dysponując odpowiednio długą liną.
Grymas na twarzy Pompejusza jeszcze się pogłębił.
– Ale kto to był? I skąd wiedzieli, że go tu znajdą?
– Jestem pewien, Wielki, że kiedy tylko przeprowadzisz śledztwo…
– Nie mam na to czasu. Dziś wyjeżdżam z Rzymu.
– Wyjeżdżasz?
– Ruszam na południe jeszcze przed brzaskiem. Każdy, kto ma w głowie odrobinę rozumu czy też resztkę lojalności wobec senatu, zrobi to samo. Czy to możliwe, żebyś nie słyszał ostatnich doniesień? Wychylasz czasem nos z tego twojego gabinetu?
– Ostatnio tak rzadko, jak się tylko da.
Rzucił mi gniewne spojrzenie, w którym można by się dopatrzyć błysku zazdrości.
– Wiesz chyba, że sześć dni temu Cezar przekroczył Rubikon i wkroczył ze swymi legionami do Italii, zajmując Ariminum. Od tamtej pory wziął Pisaurum i Ankonę, Marka Antoniusza zaś wysłał, aby zdobył Arretium. Idzie jak burza! Teraz zaś donoszą mi, że obaj maszerują na Rzym, biorąc nas jak w kleszcze. Miasto jest bezbronne. Najbliższy lojalny legion stacjonuje w Kapui. Jeśli pogłoski są prawdziwe, Cezar może tu stanąć w parę dni, a może i godzin.
– Pogłoski, powiadasz. Może właśnie to nic więcej?
Pompejusz popatrzył na mnie podejrzliwie.
– A cóż ty możesz o tym wiedzieć, zamknięty w swoim ogrodzie? Twój syn jest z Cezarem, nieprawdaż? Ten chłopak, który był kiedyś niewolnikiem Krassusa i ponoć walczył pod sztandarem Katyliny. Podobno śpi z Cezarem w jednym namiocie i pomaga mu pisać te nadęte, samochwalcze pamiętniki. Jakie kontakty z nim utrzymujesz, Gordianusie?
– Mój syn Meto jest panem własnego losu, Pompejuszu.
– Jest człowiekiem Cezara! A ty, Poszukiwaczu, czyim jesteś człowiekiem?
– Wiele lat i wielu Rzymian trzeba było, żeby zdobyć Galię, Wielki. Niejeden obywatel ma krewnego, który służył w legionach Cezara. Niekoniecznie zaraz wszyscy musimy z tego powodu być jego zwolennikami. Spójrz choćby na Cycerona. Jego brat Kwintus jest jednym z dowódców u Cezara, a i jego protegowany Marek Celiusz zbiegł pod sztandary Gajusza Juliusza. A przecież nikomu nie przyjdzie do głowy nazwać Cycerona stronnikiem Cezara! – Wstrzymałem się od przypomnienia, że i sam Pompejusz był żonaty z córką swego obecnego wroga i że dopiero po śmierci Julii rozdźwięk między nimi stał się nie do naprawienia. – Wielki, służyłem ci chyba wystarczająco lojalnie, kiedy zleciłeś mi śledztwo w sprawie morderstwa Klodiusza?
– Tak, bo ci płaciłem, a wtedy nie było potrzeby wybierać między mną i Cezarem. To nie lojalność! Lojalność cechuje niewolników i żołnierzy, przychodzi z chłostą, bitwami i przelaną krwią. Tylko takie więzi naprawdę łączą ludzi. Cycero nazwał cię najuczciwszym człowiekiem w Rzymie. Nic dziwnego, że nikt ci nie ufa!
Читать дальше