Moje słowa zostały przyjęte z podejrzanym spokojem. Mogłem jeszcze zrozumieć pannę Eugenie, która nadal nie przyszła do siebie po koszmarnym wstrząsie, przede wszystkim zaś nie wiedziała o piekielnej machinie. Ale pozostali!
Holmes na przykład spojrzał na mnie tak, jakbym palnął jakieś głupstwo.
– Nie trzeba dramatyzować, drogi Watsonie. Sądzę, że panna des Essarts wyjdzie stąd sama. Nie jestem lekarzem, ale pozwolę sobie wysunąć przypuszczenie, że fałszywy profesor we własnym interesie… nieco wyolbrzymił skutki urazu. Mademoiselle, proszę spróbować poruszyć kończynami.
Dziewczyna patrzyła na niego z przestrachem, nie mając odwagi usłuchać prośby. Przeniosła wzrok na Fandorina. Ten uspokajająco kiwnął głową. Wówczas, zagryzając wargi, poruszyła ostrożnie najpierw dłońmi, a potem stopami.
Poczułem niewiarygodną ulgę.
– Co na to nasz doktor? – zapytał Holmes.
– Widzisz? Rdzeń kręgowy nie jest uszkodzony! Wstań i idź! – wykrzyknąłem, nie zauważywszy z przejęcia, że cytuję Pana naszego Jezusa Chrystusa, przemawiającego do Łazarza.
Wzięliśmy biedną dziewczynę pod pachy i postawiliśmy na nogi. Była lekka jak puszek.
– Ja stoję! Stoję! – wyszeptała, ale gdy ją puściliśmy, omal nie upadła.
– To nic – powiedziałem. – Mięśnie zesztywniały, gdyż zbyt długo leżała pani w jednej pozycji. Proszę się nie bać. I zrobić kroczek. Ubezpieczam panią.
Podtrzymywana w pasie, dziewczyna powoli zrobiła jeden krok, potem drugi, trzeci. Tak doprowadziłem ją do fotela, na który osunęła się kompletnie bezsilna, ale szczęśliwa.
– Nie jestem sparaliżowana! Mogę się poruszać! – powtarzała w kółko.
Nagle jej ładna twarzyczka oblała się ciemnym rumieńcem. Pomyślałem, że to z radosnego przejęcia, ale w następnej sekundzie Eugenie zakryła rękami twarz i wybuchnęła płaczem.
– O Boże, jak mi wstyd! Ten podły człowiek poddawał mnie takim upokorzeniom! Myślałam, że jest lekarzem! Robiłam wszystko, co kazał… Ach, to potworne!
Zrozumiałem, co miała na myśli. Zwykłe zabiegi, którym poddawała się jako obłożnie chora – masaże dla zapobieżenia odleżynom, czynności fizjologiczne i inne intymne sprawy – teraz wydały się pannie des Essarts nieznośnie poniżające.
Na myśl o tym, jak cynicznie znęcał się Lupin nad bezbronną dziewczyną, pięści same mi się zacisnęły.
– Przysięgam, że odpowie również za to! – wycedziłem przez zęby. – Daję pani słowo, że znajdziemy tego nikczemnika!
Nie była to jednak pora na oddawanie się szlachetnemu oburzeniu.
– Proszę mnie objąć za szyję – poleciłem. – A ty, Holmesie, weź pannę Eugenie za nogi. Jest bardzo osłabiona. Tylko ostrożnie – tam ma otartą skórę. Do północy mamy piętnaście minut, to zupełnie wystarczy, by spokojnie wydostać się na zewnątrz i odejść jak najdalej od domu. Nawet jeśli Lupin nie blefował i bomba eksploduje, teraz nie jest to groźne, wszak zamek jest ubezpieczony. Holmesie, no co ty?
Holmes ani myślał słuchać moich poleceń. Patrzył na mnie z uśmiechem.
– Drogi Watsonie, rozumiem, że bardzo byś chciał poczuć na szyi wiotkie rączki panny des Essarts, ale nie narażajmy panienki na ryzyko przeziębienia. Pan Fandorin mówił nam, że odkrył tajemnicę szyfru. Sprawdźmy więc wreszcie, czy jego hipoteza jest słuszna. Doprawdy, szkoda by było takiego pięknego domu.
Biedna Eugenie, wciąż jeszcze niedomyślająca się niebezpieczeństwa, jakie zawisło nad zamkiem, niewiele mogła zrozumieć z tych słów, to zaś, co zrozumiała, zinterpretowała niewłaściwie.
– Pan Holmes ma rację. Czy mógłby pan zamknąć okno? Zimno mi. A poza tym boję się, że begonie zmarzną.
Chciałem spełnić jej prośbę. Ale Rosjanin mnie powstrzymał.
– Niech pan na razie nie zamyka okna, doktorze. Proszę wytrzymać jeszcze chwilę, mademoiselle. Panu zaś, panie Holmes, powiem, że nie będziemy musieli sprawdzać mojej hipotezy. Pan Lupin sam nam powie, gdzie ukrył b-bombę. Masa, daj latarkę.
Japończyk wręczył mu elektryczną latarkę, Fandorin podszedł do otwartego okna, wychylił się i poświecił w dół.
– Wnyki na wilka to dobra rzecz – powiedział. Rzuciliśmy się do parapetu.
Był to zaiste niezwykły widok! W kręgu światła latarki, cały oplatany siecią, wił się na ziemi „profesor Lebrun”.
– Kiedyśmy z Masą „zatykali” dom, pod każdym oknem umieściłem sidła ze znakomitej myśliwskiej kolekcji des Essartsa seniora – wyjaśnił Rosjanin. – Wspomniałem wszak panom, że nauczyłem się tej sztuki od syberyjskich myśliwych. Wyplątanie się z takiej sieci bez pomocy jest absolutnie niemożliwe – no, chyba że ma się topór. Hej, profesorze! Do wybuchu pozostało dwanaście minut! Jeśli nie chce pan zginąć pod gruzami, niech pan powie, gdzie jest skrytka.
Odpowiedział mu wściekły warkot. Potem przez oczka sieci przesunęła się lufa rewolweru i huknął strzał – ledwie zdążyliśmy się schować.
– Wyśmienita pułapka, kolego – rzekł z szacunkiem Holmes. – Moje gratulacje. A co z naszym miłym zarządcą?
Fandorin obejrzał się na Japończyka. Ten kiwnął głową. Teraz zrozumiałem, czemu pan Sibata nie okazywał szczególnej gorliwości w pogoni za Boskiem i nie chciał ścigać go po parku.
Wiedział, że zwierzyna wpadnie w sidła.
– Zarządca wyskoczył oknem, a więc także trafił w pułapkę. Zostawmy p-pana Lupina, nie jest w tej chwili sobą. Ucierpiała jego miłość własna, więc raczej umrze, niż zdradzi nam sekret. Masa na wszelki wypadek zejdzie na dół i przypilnuje go. A my odwiedzimy monsieur Bosca. Mam nadzieję, że okaże się rozmowniejszy.
Zamknąwszy okno i okrywszy dziewczynę pledem, opuściliśmy wieżę. Sibata poszedł pilnować Arsène’a Lupina, a my trzej szybko zbiegliśmy na dół i wyszliśmy na zewnątrz drzwiami dla służby – Fandorin wszak miał klucze.
Z nieba leciały duże płatki śniegu, pokrywając suchą, zwiędłą trawę.
– Prawdziwie noworoczna pogoda – odezwał się Rosjanin, z rozkoszą wdychając powietrze. – Dziewiętnasty wiek zgotował nam piękne p-pożegnanie.
Ja jednak nie miałem głowy do śniegu. Nie wypuszczałem z ręki zegarka i co chwila spoglądałem na wskazówkę. Od północy dzieliło ją tylko siedem małych kresek. Nagle pojąłem prostą i straszną rzecz: jeśli Bosco także odmówi wyjawienia skrytki, nie zdążymy wejść z powrotem na wieżę i wynieść panny Eugenie z domu! Jak mogłem być tak lekkomyślny!
Dostrzegłszy przy murze pod otwartym oknem ciemną bezkształtną grudę, co sił w nogach rzuciłem się naprzód.
Tak, to był Bosco, tak jak jego szef, cały oplatany jedwabną siecią. Nie sposób jednak opisać przerażenia, jakie mnie ogarnęło, gdy zobaczyłem, że zbrodniarz leży bez ruchu. Z boku głowy miał podłużną ranę, obficie broczącą krwią. Zapewne moja ostatnia kula, wystrzelona na chybił trafił, otarła mu się o skroń i oderwała pół ucha. Nie od razu stracił przytomność. Zdołał zejść, ale wpadłszy w pułapkę, zaczął się miotać, gwałtowne ruchy spowodowały większy upływ krwi i ranny zemdlał.
Chwyciłem go za klapy, zacząłem nim potrząsać, ale na próżno.
Spojrzałem na zegarek – za pięć minut…
– Panie Fandorin – rozległ się nade mną spokojny, lekko szyderczy głos Holmesa. – Najwyraźniej będziemy jednak musieli sprawdzić słuszność pańskiej hipotezy. Innego wyjścia nie ma. Zobaczymy, czy w dedukcji jest pan równie mocny jak w zastawianiu sideł. Biegniemy?
Minutę później wszyscy trzej wpadliśmy do „pokoju organowego”.
Читать дальше